Tron prawdy. Duet. Tom 2. Pepper Winters

Tron prawdy. Duet. Tom 2 - Pepper Winters


Скачать книгу
mnie rozerwać.

      Przygotowałam się na ból.

      Prychnęłam, pragnąc odwetu.

      Ale to nic nie dało.

      – Pięć. – Teraz jego dłoń na moim ramieniu stała się pulsującą kotwicą. Wbił paznokcie w moją skórę i szarpnął z całych sił.

      Nie byłam już zapięta pasami, więc przewróciłam się na bok.

      Nie miałam jak walczyć.

      Wypadłam z samochodu i zaliczyłam bolesny upadek na ramię. Moje nogi wciąż znajdowały się w samochodzie. Ręce nadal miałam związane za plecami. Ostry żwir wbijał mi się w policzek. Wypuściłam powietrze z płuc.

      Z twarzą przy ziemi miałam idealny widok na czarne mokasyny Grega, który nade mną ukucnął.

      – No dobrze, mamy jeden sukces. Jesteś poza samochodem. – Szturchnął mnie stopą. – A teraz wstawaj.

      Zaczęłam się wić, krzywiąc się, bo wszystkie stawy i ścięgna wyły z bólu. Kręgosłup cierpiał na tym, że nogi znajdowały się na górze, a ramiona na ziemi.

      Kiedy Greg cofnął się o krok, przerażenie wykiełkowało w moich żyłach niczym chwasty. Spięłam się w oczekiwaniu na kopnięcie albo karę, ale on położył dłonie na biodrach i czekał.

      Gdybym dziesięć minut temu wysiadła z samochodu, tak jak mi kazał, mogłabym uniknąć rozcięcia na policzku i kilku stłuczeń na ciele.

      Elle, byłaś głupia.

      Czy mądrzej było stawiać się dla zasady, czy być posłuszną i oszczędzać siły?

      Znałam odpowiedź, chociaż strasznie mi się ona nie podobała.

      Próbując z całych sił powstrzymać jęk, powoli wyjęłam nogi z porsche i podczołgałam się do przodu, żeby zrobić dla nich miejsce. Bez pośpiechu, w bolesny sposób wykombinowałam, jak przerzucać ciężar z boku na bok i odepchnąć dłońmi związanymi na plecach, dzięki czemu byłam w stanie usiąść.

      Zajęło mi to dłuższą chwilę, ale gdy tylko usiadłam, Greg zaczął protekcjonalnie klaskać.

      – Wreszcie zaczęłaś słuchać szefa.

      Wyplułam gryzący pył.

      – Nie jesteś moim szefem.

      – Pudło, Elle. Jestem. Ty rządziłaś mną zdecydowanie za długo. Teraz będzie inaczej.

      Zacisnęłam usta. Nie będę mu się już sprzeciwiać. Miał urojenia. A nie wiedziałam, co powiedzieć szalonemu człowiekowi. Pozwolę, żeby myślał, iż mną rządzi, i zacznę go poprawiać dopiero, kiedy trafi do więzienia.

      Patrzyliśmy sobie gniewnie w oczy niczym dzieci, aż wreszcie wysunęłam brodę i postanowiłam go ignorować.

      Nie odezwał się ani słowem, gdy zaczęłam się wić.

      Po kilku minutach zorientowałam się, jak poruszać nogami pod sobą i odepchnąć się na zdrętwiałej stopie. Udało mi się wstać.

      W tej samej chwili Greg złapał mnie za łokieć.

      – Najwyższa pora. – Pociągnął mnie w stronę dużego domu stojącego pod gęstym lasem i dodał: – Elle, marnujesz mój czas. Zapłacisz mi za to.

      – Mogłeś mi pomóc. A już najlepiej by było, gdybyś zabrał mnie do domu.

      Zachichotał.

      – Zabawna jesteś.

      Dom śmierdział uprowadzonymi prezesami i nielegalną działalnością. W każdej innej sytuacji urocze okna z brązowymi i żółtymi dekoracjami mogłyby sprawić, że gość poczułby się mile widziany. W tych okolicznościach – kiedy zostałam porwana wbrew mojej woli – budynek był trumną, do której nie miałem ochoty wejść.

      Każdy centymetr kwadratowy mojego ciała krzyczał, że nie chce (bardzo nie chce) znaleźć się w tym miejscu. Ale byłam zmęczona, głodna i wyczerpana emocjonalnie. Od ciosu otrzymanego w moim mieszkaniu nadal bolała mnie głowa, a serce wciąż cierpiało po kłamstwach usłyszanych od Penna. Cały czas myślałam o mojej szafirowej gwieździe, która je odsłaniała.

      Skąd miał ten naszyjnik?

      Czy to prawda, że Penn był Bejsbolówką albo Adidasem?

      Niezależnie od tego, co było prawdą, jedno wiedziałam na pewno.

      Wszyscy mężczyźni są dupkami.

      I dopóki mój ojciec albo David nie zorientują się, dokąd zabrał mnie Greg, będę zdana wyłącznie na siebie.

      Kątem oka zerknęłam na naburmuszonego Grega. Wszystko w nim irytowało mnie tak, że odczuwałam wściekłość.

      Jest debilem.

      Debilem, który może mnie zabić, i nikt go przed tym nie powstrzyma.

      Mimo że uciekłam od Penna i przeklęłam go na zawsze, nie miałabym nic przeciwko, żeby mnie teraz odnalazł i uwolnił. Tej nocy był mniejszym złem.

      Gdy wchodziliśmy po schodach, nasze kroki odbijały się echem na zaplamionym drewnianym ganku.

      Greg puścił mnie i zaczął szukać kluczy po kieszeniach.

      Nie uciekłam ani nie spróbowałam rzucić się w stronę lasu.

      Miałam związane ręce i nie wiedziałam, gdzie jestem. Orientacja w terenie nigdy nie była moją mocną stroną i wolałam mierzyć się z Gregiem niż z jakimś niedźwiedziem w dziczy.

      Cały czas starałam się mówić lodowatym głosem.

      – Gdzie jesteśmy?

      Uśmiechnął się złośliwie, wkładając klucz do bardzo starego zamka.

      – W domku mojego ojca.

      Jak przez mgłę pamiętałam, jak Steve chwalił się kupnem domku letniskowego. Ale to było, jeszcze zanim przejęłam Belle Elle. On i tata wyjechali na weekend, żeby zająć się męskimi sprawami.

      Nie pytałam, co to oznaczało.

      To prawda. Jest debilem.

      Zamrugałam, żeby odeprzeć chęć przewrócenia oczami. Jaki on był głupi.

      Porwał mnie i zabrał do miejsca, o którym wiedział jego ojciec.

      Miałam ochotę podziękować gwiazdom, których tego dnia nie było na niebie.

      Pobłogosławcie go za jego mały mózg. Niedługo przybędzie ratunek, to tylko kwestia czasu.

      Zachowałam te wnioski dla siebie i pokiwałam głową z szacunkiem, gdy Greg otworzył drzwi i je dla mnie przytrzymał. Wszedł za mną, zostawił mnie na korytarzu i włączył światła. Zobaczyłam drewniane ściany i podłogi oraz belki na sufitach.

      Nie bez powodu nazywano coś takiego domem z bali – wszystko, łącznie z blatem w kuchni, było zrobione z drewna.

      Na tym drewnianym tle ustawiono prostą kanapę i wiejski stół jadalniany. Zobaczyłam również siedzisko przy oknie, na którym zmieściłoby się dziesięcioro dzieci wolących czytanie książek od zgłębiania tajemnic ponurego lasu.

      Dom był duży, miał korytarze prowadzące do poszczególnych sypialni, a po schodach schodziło się do drugiego salonu, w którym znajdował się ogromny kominek. Greg zdjął marynarkę i rzucił ją na oparcie kanapy. Uśmiechnął się.

      – Chodź tutaj.

      Miałam ochotę kopnąć go w jaja, ale powoli ruszyłam w jego stronę.

      Gdy już stanęłam naprzeciwko niego, zawirował palcem w powietrzu.

      – Odwróć się.

      Przełknęłam ślinę i spełniłam rozkaz. Natychmiast


Скачать книгу