Siostra Słońca. Lucinda Riley
– spytałam, obserwując, jak rytmicznie poklepuje go po pleckach.
– Gazy, nic takiego. Jest w złym humorze, jak się budzi.
– Ja też się darłam z tego powodu?
– Nie, z gazami świetnie sobie radziłaś. Po prostu lubiłaś dźwięk swojego głosu.
– Naprawdę byłam takim okropnym dzieckiem?
– Skądże. Tylko nie lubiłaś być sama. Zasypiałaś mi na rękach, ale kiedy tylko odkładałam cię do łóżeczka, budziłaś się i płakałaś, póki znów nie wzięłam cię na ręce. Mogłabyś dać mi ten muślin? – Wskazała kwadratowy kawałek białego materiału leżący na stoliku.
– Pewnie – powiedziałam i podałam jej.
Popatrzyłam dokoła, na ładne zasłony w kwiatowy wzór, kanapę obitą kremowym adamaszkiem, zdjęcia na mahoniowym biurku i rozstawionych w różnych miejscach stolikach. Na jednym z nich zobaczyłam wazon z różowymi różami. Pomyślałam, jak bardzo ten pokój przypomina samą Marinę. Elegancki, skromny, bez śladu bałaganu. Podeszłam i wzięłam oprawioną fotografię, na której w perłach i wieczorowej sukni stała obok Pa Salta w smokingu z muszką.
– Gdzie to było?
– W paryskiej operze. Kiri Te Kanawa śpiewała jako Mimi w Cyganerii. To był wyjątkowy wieczór. – Nadal krążyła z Bearem w ramionach po miękkim jasnym dywanie.
– Często dokądś chodziliście?
– Nie. Ale oboje uwielbialiśmy operę, zwłaszcza Pucciniego.
– Mamo…
– Tak, Elektro?
Nawet teraz, mając dwadzieścia sześć lat, nie byłam pewna, czy mam śmiałość zadać jej to nurtujące mnie, od kiedy byłam mała, pytanie.
– Czy ty i Pa Salt… no, czy mieliście romans?
– Nie, chérie. Wiesz, teraz mam prawie sześćdziesiąt pięć lat. Twój tata był ode mnie na tyle starszy, że mógłby być moim ojcem.
– W moim środowisku bogaci mężczyźni często wybierają sobie partnerki w wieku swoich córek.
– Możliwe, Elektro, ale twój ojciec nigdy by się do czegoś takiego nie posunął. Był dżentelmenem w każdym calu. A poza tym…
– Co?
– Nie… nic.
– Proszę, powiedz, co zaczęłaś.
– On zawsze miał kogoś innego.
– Naprawdę? Kogo?
– Daj spokój, Elektro. Powiedziałam już dość.
Bear solidnie beknął i mama błyskawicznie złapała tryskający mu z buzi biały płyn muślinową chustką.
– Bien, bien, mon petit chéri – szepnęła, ocierając go. – Czy on nie jest słodki?
– Jeśli coś może być słodkie o piątej nad ranem, w dodatku wymiotując, to na pewno on.
– Pamiętam dobrze, jak i ciebie nosiłam, żebyś przestała płakać. – Marina usiadła w fotelu, tuląc do siebie Beara. Teraz wyglądał tak, jakby wypił za dużo wódki, oczka mu się kleiły. – Wydaje się, jakby to było wczoraj. A tu mamy już drugie pokolenie. Twój ojciec tak by się cieszył, gdyby wiedział o wnuku, zanim umarł. Ale widać nie było mu to pisane.
– No tak. Mamo…
– Tak, Elektro?
– Czy byłaś z nim, kiedy mnie znalazł i zabierał tutaj?
– Nie, zajmowałam się twoimi siostrami w domu.
– Więc nie wiesz, skąd się wzięłam?
– Przecież na pewno napisał ci o tym w liście?
– Zgubiłam go. – Wzruszyłam ramionami i wstałam, nim mogła mnie zbesztać. – Idę na dół. Zrobię sobie kawę. Przynieść ci coś?
– Nie, dziękuję. Położę małego do łóżeczka i zejdę do ciebie, kiedy się ubiorę.
– Dobrze. No to do zobaczenia.
*
Kiedy o ósmej zbudziła się Ally, ja byłam już po drugiej wódce i żałowałam, że nie zamówiłam samolotu na wcześniejszą godzinę. Miałam całe czternaście godzin do wyjazdu. Naprawdę nie wiedziałam, czym zabić czas. Próg nudy był u mnie tak niski, jakby w ogóle nie istniał.
– Miałabyś ochotę popływać po jeziorze, Elektro? – spytała Ally, kiedy siedziałyśmy nad naleśnikami przyrządzonymi przez Claudię.
– Twoim Laserem?
– Tak. Pogoda piękna, warunki idealne, dość wiatru, ale nie tyle, żeby było niemiło.
– Wiesz, że sporty ekstremalne to nie moja bajka.
– Oj, Elektro, naprawdę, mała wyprawa żaglówką po jeziorze, kiedy będziesz tylko spokojnie siedzieć i nic nie musisz robić, to niezbyt „ekstremalna” przygoda. – Ally przewróciła oczami. – W każdym razie ja i Bear płyniemy, więc do zobaczenia.
Wyszła, a ja westchnęłam ciężko i zjadłam świeżo upieczoną muffinkę, tylko dlatego, że wyglądała na taką samotną w koszyczku. Po dziesięciu minutach Ally wróciła z synem w nosidełku. Mały miał na sobie najsłodszy kapok na świecie.
– Jesteś pewna, że nie masz ochoty? Może jednak popłyniesz z nami?
– Nie, dziękuję – powiedziałam, po czym poszłam do salonu, żeby pooglądać filmy.
Włączyłam telewizor, przejrzałam sterty płyt DVD, ale nie znalazłam nic, co by mnie zainteresowało.
– Cholera – jęknęłam, patrząc na zegarek. Co ja tu robiłam w dzieciństwie, kiedy nudziłam się i wściekałam?
Biegałaś, Elektro…
– Prawda – mruknęłam do siebie.
Jeśli byłam w złym humorze albo ktoś się na mnie gniewał (a zwykle zdarzało się i jedno, i drugie), po prostu uciekałam w góry za domem. Znalazłam tam krętą ścieżkę, którą się wdrapywałam – choć nie była to jakaś pionowa ściana – i biegłam, żeby uciec przed wszystkim tym, co kłębiło mi się w głowie.
Poszłam po schodach do swojego pokoju i wygrzebałam z dolnej szuflady komody stare legginsy z lycry i koszulkę z wulgarnym nadrukiem, którą mama kazała mi przewracać na lewą stronę, kiedy ją nosiłam. Pod ubraniami dostrzegłam blok, w którym bazgrałam jako dziecko. Wyciągnęłam go i przerzuciłam kartki. Połowa z nich była pełna szkiców sukni z dziko udrapowanymi kołnierzami, dżinsów z pęknięciem od uda do kostki i bluzek, które z przodu wyglądały grzecznie, ale nie miały pleców…
– Dobre… – mruknęłam, przypominając sobie bluzkę, którą miałam na sobie podczas ostatniej sesji, niemal identyczną jak te z moich projektów.
Do kartek podoczepiałam nawet próbki znalezionych materiałów, wszystkie w jaskrawych kolorach. Uwielbiałam jaskrawe barwy, kiedy byłam młodsza. Wsunęłam blok do kieszeni przy torbie, myśląc, że te rysunki to jedyne, co w pewien sposób łączy tamtą dawną mnie z obecną. Potem poszukałam butów do biegania w głębi szafy, przebrałam się i wyszłam z domu przez kuchnię. Minęłam warzywniak i otworzyłam tylną furtkę, za którą zaczynały się góry.
Ruszyłam ścieżką, którą ostatnio pokonywałam dziesięć lat temu. Choć regularnie bywałam teraz w siłowni, nogi mnie bolały i przebycie ostatnich kilku metrów przyszło mi z trudem. Jeszcze parę głazów