Siostra Słońca. Lucinda Riley
Przepraszam, jeśli tak to odbierasz.
Nagle poczułam się paskudnie. To nie wina Mariam, ale moja.
– Nie, to ja powinnam przeprosić. Po prostu jestem dziś nie w sosie. W każdym razie… – Westchnęłam. – Pewnie masz rację, nieładnie byłoby ich tak wystawić. Muszę się zmobilizować i jak najszybciej mieć to z głowy.
– Jeśli ktokolwiek to potrafi, to ty. No dobrze, jesteś pewna, że nie chcesz nic do jedzenia?
– Może zamów mi jakieś kluski z wasabi, a do tego jarmuż.
– Już się robi. Muszę teraz jechać zobaczyć się z Susie, ale wrócę po ciebie o drugiej trzydzieści, zgoda?
– Jasne.
Kiedy znalazłam się znów w domu, wzięłam kilka kresek, bo miałam nerwy w strzępach, a lunch popiłam poczciwą wódką Grey Goose. Potem wlałam w siebie ponad pół litra wody, długo płukałam gardło, zużywając pewnie pół butelki żrącego środka, a następnie, żując miętową gumę, usiadłam na łóżku i starałam się rozluźnić poprzez ćwiczenia oddechowe zalecone mi przez terapeutkę.
Nie zadziałało. Nic nie pomagało poza wódką i jej towarzyszką w proszku, którą nazywałam Białym Rajem.
– Dlaczego dobre rzeczy są dla ciebie tak niedobre? – biadałam, wciągając następnych parę kresek jedynego lekarstwa, które mnie uspokajało.
*
– Cześć, Elektro, wyglądasz jak zwykle cudownie.
Podszedł do mnie mój wierny fan Tommy, kiedy wychodziłam z budynku.
– Dzięki.
– Czy mogę ci dziś w czymś pomóc? – spytał.
– Nie, ale dzięki, że pytasz.
Uśmiechnęłam się do niego i wsiadłam do czekającej na mnie limuzyny.
– Jaki miły człowiek – zauważyła Mariam, dołączając do mnie na tylnym siedzeniu. – I taki opiekuńczy. Może powinnaś wynająć go sobie oficjalnie na ochroniarza. Widać, że pod tymi koszulkami i dresami ma niezłą klatę.
– Mariam! – Obejrzałam się na nią i uniosłam brew. – Szokujesz mnie.
– Wiesz, Elektro, może nie piję i nie klnę, ale mam temperament. – Uśmiechnęła się, gdy auto włączało się do ruchu. – A co planujesz tak ważnego dziś wieczorem?
– Och, to tylko cicha kolacja z przyjacielem.
– W takim razie zrobimy co w naszej mocy, żebyś wróciła na czas.
*
Byłam w domu tuż przed ósmą. Ramię mnie bolało od trzymania ręki we właściwej pozycji, nim wreszcie udało się zrobić idealne zdjęcie zegarka. Z ulgą dostrzegłam, że Tommy nie stoi na swoim stałym miejscu – zwykle czekał, by upewnić się, że wróciłam bezpiecznie. Ostatnie, czego mi było trzeba, to tego, żeby ktoś zauważył wchodzącego do budynku Mitcha, choć był mistrzem kamuflażu. Miał w szafie mnóstwo sztucznych bród, wąsów i peruk. Kiedy wraz z portierem wjechałam na górę, weszłam do mieszkania i popędziłam do wanny, żeby puścić wodę. Przyjrzałam się makijażowi z planu, żeby ocenić, czy warto go zostawić. Wiedziałam, że Mitch woli mnie nieumalowaną, więc zmyłam wszystko, a potem zanurzyłam się w wodzie, uważając, by nie zmoczyć włosów. Jakże marzyły mi się naturalnie jedwabiste proste włosy! Może któregoś dnia każę się ostrzyc na zero jak Alek Wek – modelka, którą spotkałam kilka razy na wybiegach. Byłoby mi dużo łatwiej.
Kiedy wyszłam z wanny, poczłapałam do kuchni, by dodać lodu do wódki i w ten sposób ją trochę rozwodnić.
– O cholera! – zaklęłam.
Mariam miała rację – w lodówce były pustki. A Mitch mógł wytrzymać ledwie kilka minut bez łyka mrożonej zielonej herbaty.
A z drugiej strony, co cię obchodzi to, co on pije? – powiedziałam sobie, kiedy wróciłam do łazienki, żeby umyć zęby. Rzucił cię, pamiętasz? Złamał ci serce.
– Święta racja! – dodałam głośno do swojego odbicia w lustrze, nakładając na usta odrobinę wazeliny.
W salonie spojrzałam na zegar i zobaczyłam, że jest już za piętnaście dziewiąta. Skoro nie zamierzałam wkładać na siebie nic poza ręcznikiem, pozostawało mi tylko napełnić pustą plastikową butelkę po wodzie wódką, żeby mieć ją w razie czego pod ręką, tak by nie poznał, co piję. Złapałam portfolio, wyciągnęłam najlepsze ze swoich ostatnich zdjęć i rozrzuciłam byle jak na stoliku, jakbym właśnie miała z nich coś wybrać. Potem podeszłam do sprzętu stereo, ale nie mogłam się zdecydować, czy nastawić Springsteena, uwielbianego przez Mitcha, czy jakiś pop z lat osiemdziesiątych, który ja lubiłam, w przeciwieństwie do Mitcha. W rezultacie nic nie włączyłam.
– Jezu! Ale ja się denerwuję – zamruczałam, siadając na kanapie. Wyczułam coś jakby cierpki zapach potu, natychmiast więc poszłam do łazienki, wytarłam się i spryskałam mocniej perfumami. Nie miałam takiej tremy od czasu pierwszego wyjścia na wybieg w Paryżu.
A jeśli on chce cię odzyskać? Padniesz mu w ramiona jak potulna owieczka?
Wiesz dobrze, że tak, Elektro…
Nie miałam już czasu na tego typu rozważania, bo zadzwonili z recepcji, by oznajmić, że „pan Mike” jest na dole w lobby.
– Dobrze, przyślijcie go na górę – powiedziałam i rzuciłam słuchawkę, pognałam do łazienki i pochlapałam ramiona wodą z wanny. Zerknęłam na swoje odbicie w lustrze i czekałam na dzwonek do drzwi. Trwało to wieki. Nagle z salonu dobiegł mnie znajomy głos.
– Elektro? Jesteś tu?
Jezu Chryste! Mitch był już w środku!
– Chwila! – Pomieszałam w wannie, żeby zachlupało. Przy okazji więcej pachnących kropli zmoczyło mi ramiona. Sprawdziłam, czy biały ręcznik ułożony jest dość kusząco, po czym weszłam do pokoju.
I oto był, stał tu we własnej osobie – facet, który złamał mi serce. Zdjął bejsbolówkę i sztuczną brodę i wyglądał – o zgrozo! – równie seksownie, jak go pamiętałam: wysoki, w brudnych dżinsach, koszuli w kratę i kowbojkach, które zawsze nosił. Jeśli jakiś facet był uosobieniem amerykańskiego macho, to on. Zauważyłam, że ma nieco dłuższe włosy i najwyraźniej od kilku dni się nie golił. Miałam ochotę wyciągnąć do niego ręce i od razu zedrzeć z niego ubranie.
– Jak tu wszedłeś?
– Drzwi były otwarte. – Wzruszył ramionami. – Najwyraźniej ich nie domknęłaś.
– Jezu, stale mi się to zdarza… Któregoś dnia zamordują mnie w moim własnym łóżku.
– Mam nadzieję, że nie będzie tak źle. – Popatrzył na mnie, ale zaraz odwrócił wzrok. – Zaskoczyłem cię. Pewnie chcesz się ubrać?
– No… właśnie wyszłam z wanny. Sesja się przedłużyła.
– Nie ma sprawy. Nie spieszę się. Śmiało, idź.
– Dobrze.
Weszłam do sypialni. Chętnie dałabym sobie pałką w łeb. Miałam nadzieję, że na sam widok mnie półnagiej Mitch rzuci się i ściągnie ze mnie ten ręcznik. Ale najwyraźniej musieliśmy przebrnąć przez etap poznawania się nawzajem od nowa, nim do tego dojdziemy.
Ponieważ nie miałam planu B, jeśli chodzi o strój, rzuciłam ręcznik na podłogę i stanęłam w garderobie, kompletnie nie wiedząc, co włożyć. Wreszcie wybrałam ulubione dżinsy i zieloną koszulkę bez rękawów. Mitch był w głębi