Siostra Słońca. Lucinda Riley
w głębi lądu i wyżej. W dodatku miała dużą piwnicę. Kiedy wszyscy ukryli się w niej, a wiatr szalał nad nimi, zrywając i krusząc dachówki, Jack odciągnął Cecily na bok i mocno przytulił.
– Kochana – szepnął, gdy drżała w jego ramionach – takie chwile przypominają nam, jak cholernie krótkie może być życie… Wyjdziesz za mnie?
Uniosła głowę i spojrzała na niego zdumiona.
– Chyba żartujesz, Jack!
– Zapewniam cię, że nie. Proszę, powiedz „tak”.
I oczywiście powiedziała. Powinna wyczuć, że to wszystko jest zbyt piękne, aby było prawdziwe, ale zaskoczenie, że wybrał właśnie ją, plus to, że zawsze tak bardzo go kochała, przyćmiły jej trzeźwość myślenia. Już trzy miesiące później zaręczyny zostały odwołane i oto teraz siedziała samotnie w sylwestrową noc, potwornie upokorzona.
– Cecily! A jednak jesteś! Myślałam, że na pewno nie przyjdziesz!
Zobaczyła nagle najmłodszą siostrę Priscillę stojącą przed nią w cudownej różowej jedwabnej sukni. Włosy blond miała idealnie ułożone w opadające do ramion fale. Przypominała Carole Lombard, swoją idolkę, i niewątpliwie naśladowała jej styl. Niestety, mąż Priscilli, Robert, nie był Clarkiem Gable’em. Na wysokich obcasach żona zdecydowanie górowała nad nim wzrostem. Wyciągnął swoje małe i dość spocone dłonie do Cecily.
– Droga szwagierko, tak mi przykro z powodu twojej straty. – Cecily musiała się powstrzymać, by nie przypomnieć mu, że przecież Jack jeszcze żyje. – Mimo wszystko, życzę ci szczęśliwego Nowego Roku.
Cecily pozwoliła się wziąć za ramiona i zniosła dzielnie mokre cmoknięcia w oba policzki. Za nic nie potrafiła zrozumieć, jak jej siostra jest w stanie kłaść się co noc do łóżka z tym obrzydliwym, chudym mężczyzną, którego ziemista cera przypominała jej stojącą od poprzedniego dnia owsiankę.
Może leży i skupia się na liczeniu jego dolarów w banku, pomyślała okrutnie.
Tuż za Priscillą nadciągnęła ich średnia siostra, Mamie. Miała dwadzieścia jeden lat i była zaledwie trzynaście miesięcy młodsza od Cecily. Zawsze była płaska w biuście i chłopięcej budowy, ale po siedmiu miesiącach ciąży wyglądała już inaczej. Niebieska satynowa suknia subtelnie podkreślała jej pełne teraz piersi i delikatnie wydęty brzuszek, w którym kryło się dziecko.
– Cześć, kochanie. – Mamie pocałowała ją w oba policzki. – Wyglądasz cudownie, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności.
Cecily nie była pewna, czy to komplement, czy przytyk.
– Prawda, Hunter? – Mamie obejrzała się na męża, który w przeciwieństwie do Roberta górował wzrostem nad nimi wszystkimi.
– Wygląda fantastycznie – zgodził się Hunter, rzucając się uściskać Cecily niczym kumpla na boisku po strzeleniu gola.
Cecily bardzo go lubiła. Tak naprawdę, kiedy Mamie w zeszłym roku przyprowadziła go pierwszy raz do domu, trochę się w nim zadurzyła. Jasnowłosy, o orzechowych oczach, pięknych równych zębach chłopak skończył z wyróżnieniem Yale i właśnie zaczął pracować z ojcem w jego banku. Hunter był bystry, uroczy i przynajmniej zarabiał na życie, choć Mamie mówiła, że spędza mnóstwo czasu na lunchach w Union Club z klientami. Cecily miała nadzieję, że to obok niego będzie dziś siedzieć na kolacji. Mogłaby wypytać go, jak na ekonomię Stanów wpłynęła aneksja Sudetów przez Hitlera.
– Panie, panowie, prosimy uprzejmie o zajęcie miejsc do kolacji – odezwał się tubalny głos gdzieś z początku sali.
– W samą porę, tato – powiedziała Cecily, widząc zmierzającego szybko do ich stolika Waltera Huntleya-Morgana II.
– W lobby zatrzymał mnie Jeremiah Swift, chyba najnudniejszy człowiek na Manhattanie. – Ojciec uśmiechnął się do niej serdecznie. – A gdzie ja siedzę? – rzucił pytanie, nie kierując go do nikogo w szczególności.
– Po drugiej stronie stołu, obok Edith Wilberforce – odparła Cecily.
– Która jest pewnie najnudniejszą kobietą na Manhattanie. No cóż, przynajmniej twoja matka twierdzi, że ją lubi. A tak przy okazji, wyglądasz przepięknie – dodał, popatrując czule na najstarszą córkę. – Jesteś dzielna, że przyszłaś, a ja cenię odwagę.
Uśmiechnęła się do niego blado, kiedy odchodził, by zająć wyznaczone mu miejsce. Jak na mężczyznę w swoim wieku, był nadal bardzo atrakcyjny. Jedynie odrobina siwizny w jasnych włosach i leciuteńki zarys brzuszka zdradzały upływ czasu. Huntleyowie-Morganowie byli uważani za urodziwą rodzinę, choć Cecily miała wrażenie, że ona nieco zaniża poziom. Przy jasnowłosej, niebieskookiej Priscilli podobnej do ojca i Mamie przypominającej matkę czasem czuła się jak podrzutek z tą niesforną kędzierzawą ciemną czupryną, oczami, które w pogodny dzień były bladoniebieskie, a szare w pochmurny, i piegami na nosie, które namnażały się w słońcu. Mając niespełna metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, szczuplutka, uważała się za niewyrośniętą mizerotę przy swoich eleganckich posągowych siostrach.
– Gdzie jest Kiki, Cecily? – spytała Dorothea, siadając trzy krzesła dalej od córki.
– Poszła do toalety, mamo, i nie wróciła – odparła Cecily.
Przyniesiono przystawkę z krewetkami, a krzesło przy nakryciu przygotowanym specjalnie dla Kiki nadal pozostawało puste.
Tylko tego jeszcze mi było trzeba, pustego miejsca obok…
Hunter nachylił się do niej.
– Jak przez następnych dziesięć minut się nie pojawi, przysunę się do ciebie.
– Dziękuję. – Cecily upiła łyk wina, które właśnie nalał jeden z kelnerów.
Wiedziała, że zapowiada się długi przykry wieczór.
Kiedy minęła godzina, a Kiki nie przyszła, usunięto jej nakrycie i Hunter przysunął się z krzesłem. Długo rozmawiali o sytuacji w Europie. Nie wierzył, że wybuchnie wojna. W końcu w tym roku brytyjski premier zawarł porozumienie z Hitlerem.
– No, ale z drugiej strony ten pan Hitler jest nieprzewidywalny, przez co rynki znów zrobiły się niestabilne, a już zdawało się, że sytuacja się normalizuje. Oczywiście – Hunter nachylił się do Cecily – znam sporo takich, co tylko zacierają ręce z radości na myśl o wojnie w Europie.
– Poważnie? – Uniosła brwi. – Dlaczego?
– Na wojnie potrzeba broni i amunicji, a Ameryka jest zdecydowanie dobra w ich produkowaniu. Zwłaszcza jako kraj niezaangażowany bezpośrednio w konfrontację militarną.
– Jesteś pewien, że Ameryka nie byłaby zaangażowana?
– Raczej tak. Nawet pan Hitler nie ośmieliłby się pomyśleć o aneksji Stanów Zjednoczonych.
– Nie do wiary, że są osoby, które naprawdę chcą wojny.
– Na wojnach ludzie, a tym samym kraje, się bogacą, Cecily. Spójrz na Amerykę po Wielkiej Wojnie. Pojawiło się tu sporo nowych miliarderów. To prawidłowość. W uproszczeniu mówiąc, co idzie w górę, musi pójść w dół, i odwrotnie.
– Czy to nie smutne?
– Pewnie, choć mam nadzieję, że ludzie potrafią uczyć się na błędach i możliwy jest postęp. A jednak doszliśmy do punktu, w którym Europie grozi wojna. – Hunter westchnął. – Mimo wszystko nie wolno tracić wiary w ludzi i może – dodał, gdy orkiestra zaczęła grać i goście ruszyli na parkiet – sylwester to noc, kiedy powinno się zapomnieć o zmartwieniach i świętować. Zatańczysz ze mną?
Wstał