Zamek z piasku. Magdalena Witkiewicz
ale mija mu po kilku dniach. Do lekarza nie pójdzie.
Wtedy też przy śniadaniu po raz pierwszy poruszyłam ten, jak się okazało, bardzo dla niego niewygodny temat.
– Marek… A może ty byś się zbadał? – wyszeptałam cicho znad kubka herbaty.
Zamarł z widelcem w połowie drogi do ust.
– Na co mam się zbadać? – zapytał.
Wzruszyłam ramionami. Czułam się podle. Jakbym wmawiała swojemu mężowi, którego bardzo kochałam, że to właśnie za jego sprawą nie możemy mieć dzieci. Jakbym zabierała mu atrybut męskości.
– Bo… Już się tak długo staramy… A nam nie wychodzi…
– A ty się badałaś? – zaczął lekko zdenerwowany.
– Tak – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Wszystko OK.
– Jak u ciebie wszystko OK, to dlaczego u mnie ma być inaczej? – uśmiechnął się. – Popróbujemy jeszcze trochę. Próbowanie jest takie przyjemne. – Mrugnął okiem.
Zdecydowanie zakończył rozmowę na ten temat.
Czułam się poirytowana. Co za problem pójść się zbadać?
Widać dla niego był.
Jeszcze wiele razy poruszaliśmy ten temat. Marek na początku próbował żartować. Po chwili zapadała niezręczna cisza. A potem już zaczynaliśmy się o to kłócić.
Starałam się żyć normalnie, o ile normalnym życiem było stanie przed witrynami sklepów z modą dla kobiet w ciąży czy zaglądanie do wózków. Każda kobieta w ciąży napotkana na ulicy wywoływała we mnie ból. A miałam wrażenie, że w Gdańsku co druga jest w ciąży. Nawet ta babka z bloku obok, która ma już piątkę i w ogóle się nimi nie zajmuje. Całą ciążę przechodziła z papierosem w bezzębnych ustach. Dlaczego ona może, a ja nie?
Moje życie nie było do końca normalne.
Niesprawiedliwość bolała. Bolała w każdym momencie. Bolała również wtedy, gdy spotkałam się z Ewą, którą wreszcie udało mi się wyciągnąć na kawę. Na piwo nie chciała. Może i dobrze? Bo przecież, jeżeli jakimś cudem się okaże, że jestem w ciąży, to piwo mi zaszkodzi… Niestety, to nie ja byłam w ciąży… Jechałam samochodem, w tle Trójka. Piosenki Osieckiej. „Kołysanka dla okruszka”.
Seweryn Krajewski śpiewał o spodniach na szelkach i o synku małym jak okruszek, a mi łzy ciekły po policzkach. Tak bardzo chciałabym przytulić kiedyś moje maleństwo.
Nie od razu wysiadłam z samochodu. Musiałam się uspokoić. Wytrzeć łzy. Odetchnąć głęboko.
Umówiłyśmy się w Manhattanie w kawiarni. Było nam „po drodze” i „przy okazji”.
– Wreszcie się spotykamy – przywitałam ją, jak zawsze serdecznie.
Ewa nie patrzyła mi w oczy.
– Coś się stało? – zapytałam, zamawiając kawę. – Latte dla ciebie?
– Nie, dzisiaj już piłam… Może sok…
Gdy usiadłyśmy przy stole, ja zanurzałam usta w białej pianie latte, a Ewa bez słowa sączyła przez zieloną słomkę swój sok.
– Co się dzieje?
– Nika… Dostałam pracę… Dobrze płatną… Bardzo dobre warunki…
– Gratulacje! – ucieszyłam się. Ewka nie pracowała po studiach, od razu ta ciąża. Nawet macierzyńskiego przez to nie miała, co bardzo się odbiło na ich finansach.
– Fajnie… Ale…
– Nie cieszysz się? Powinnyśmy pić teraz szampana!
– Werka… Znowu jestem w ciąży. – Zaczęła płakać. – Wpadłam ze swoim własnym mężem… Jestem kolejną idiotką, która uwierzyła, że karmienie piersią to najlepsza metoda antykoncepcyjna – dukała wyraźnie załamana.
Poczułam serce w gardle. Nie mogłam wykrztusić słowa. Przede mną siedziała moja przyjaciółka i płakała, bo zaszła w ciążę. W ciążę, w której gdybym była ja, skakałabym pod sufit. No, może nie skakała, bo bałabym się o dziecko… Przed chwilą ciekły mi łzy z zupełnie innego powodu.
– Lepiej, że wpadłaś z własnym mężem niż cudzym. – Uśmiechnęłam się na siłę.
Ewka pociągnęła nosem i westchnęła:
– Będę musiała powiedzieć, że nie przyjdę do tej pracy…
– Który to tydzień?
– Szósty, siódmy…
– Początek. Dlaczego masz im mówić, że jesteś w ciąży? Czy to nie jest twoja sprawa? Przecież to nie choroba…
– Ale jak to?
– Za dużo masz pieniędzy? Nie chcesz iść na urlop macierzyński?
– Weronika! To nieuczciwe!
– Byłoby nieuczciwe, gdybyś zrobiła to z premedytacją. Dostałaś pracę, miejmy nadzieję, że szczęśliwie popracujesz pół roku, a potem przynajmniej będziesz miała kasę. Naprawdę się zastanów, czy masz jej za dużo.
Wtedy nie miała zbyt wiele pieniędzy. Jacek pracował bardzo dużo, nawet nieźle zarabiał, ale spłacali kredyt na ogromne mieszkanie, które kupili w zeszłym roku. Ewa nie miała czasu dla siebie. Wiecznie siedziała w domu, zajmując się dzieckiem. Teraz jednym, a wkrótce dwojgiem.
– A już znaleźliśmy nianię dla Emilki… Miała przyjść od poniedziałku… Ale coś mnie tknęło i zrobiłam ten cholerny test – chlipała. – Na pewno będę je kochać, ale to wszystko tak nagle na mnie spadło… I teraz mam jeszcze wyrzuty sumienia, że się nie cieszę…
Ewa była bezradna i najwyraźniej załamana faktem, że świat jej się wali, bo po raz drugi zostanie mamą. Znowu pieluchy, nocne wstawanie i bycie na każde żądanie małego stworzenia, które głośno oznajmia światu swoje potrzeby.
Wiele bym dała za takie życie.
Życie bardzo zadziwia. Przez całe studia martwiłam się, żebyśmy z Markiem nie wpadli. Przeżywałam chwile grozy z każdym spóźniającym się okresem. Teraz czasem myślę, że dobrze by było, gdybyśmy wtedy zostali rodzicami…
Los zatacza koło. Najpierw się boisz, że za wcześnie zostaniesz mamą, potem bardzo tego chcesz, a później znowu się martwisz, gdy organizm zachowuje się inaczej. Podobno dzieci same wybierają najlepszy czas na pojawienie się na tym świecie. Cały czas czekałam na moment, aż nasze dziecko się u nas pojawi.
– A jak u was? – Ewa wyrwała mnie z zamyślenia. – Nadal nic?
– Nic. – Pokręciłam głową. – Marek nie chce się zbadać. A ja nadal każdego miesiąca się łudzę… Ewa, za każdym razem, każdego miesiąca robię test. I za każdym razem nic.
– Może powinnaś wyluzować?
Wzruszyłam ramionami.
– Wyluzować? Łatwo ci powiedzieć… Nie mogę. Naprawdę nie potrafię.
* * *
Dziewczyny z forum stały się dla mnie najlepszymi przyjaciółkami. Cieszyłam się wraz z nimi ich radościami i płakałam, gdy kolejnej się nie udawało. One wraz ze mną. Ania trzy razy podchodziła do in vitro. Bezskutecznie. Agnieszka wreszcie namówiła swojego partnera, by się zbadał. I faktycznie, okazało się, że problem był po jego stronie. Podobno lekarstwa mogą to załatwić.
–