Marysieńka Sobieska. Tadeusz Boy-Żeleński
Chyba żeby w jego sytuacji dopatrzyć się istotnie czegoś z dziejów zbłąkania i nawrócenia się Kmicica.
Widzieliśmy w r. 1655 Sobieskiego w Warszawie na dworze królewskim, kiedy pierwszy raz ujrzał tę, której w liście swoim w r. 1665 powie, że ją kochał „dziesięć lat z nieporównaną z niskim56 passyą”. A i jej serce – jeżeli wierzyć romansowi biograficznemu Bousseau de la Valette (Casimir, roi de Pologne57, 1679) – „potajemnie wzdychało do Jana Sobieskiego, który je pierwszy dotknąć potrafił”. Ale rychło po poznaniu nastąpiło rozstanie – i więcej niż rozstanie. W lipcu r. 1655 wkraczają do Polski Szwedzi; większość kraju poddaje się im bez oporu, król i królowa z fraucymerem chronią się do Głogowa na Śląsku, podczas gdy Sobieski znajdzie się niebawem w obozie Szwedów, jako ich pilny adherent. Wytrwa tam prawie aż do marca następnego roku, po czym wróci na stronę prawowitego króla; ale i odstępstwo jego, i powrót nie mają nic romantycznego.
Udział Sobieskiego w tych wypadkach rozpłynął się w blasku późniejszych jego czynów; ujawniony z czasem przez bezsporne dokumenty, stanowił dość kłopotliwy punkt dla naszych historyków w epoce drażliwej na „szarganie świętości”. Nawet sławna z surowego osądu naszej przeszłości „szkoła krakowska”58 wolała tego punktu nie tykać. Potraktowany z męską prawdomównością przez Korzona, udział Sobieskiego w najeździe szwedzkim stał się od czasu Doli i niedoli Jana Sobieskiego (1898) stwierdzonym faktem; niemniej do dziś spotyka się próby łagodzenia prawdy, usprawiedliwiania jej służbą wojskową Sobieskiego, obowiązkiem subordynacji. Teza nie do utrzymania, wobec tego, iż, wręcz przeciwnie, wbrew subordynacji i wbrew własnemu hetmanowi, młody Sobieski odegrał czynną rolę w zbuntowaniu części wojska i przeciągnięciu jej na stronę szwedzką. Ale znowuż strzeżmy się patrzeć na to dzisiejszymi oczami: dla współczesnych, światła i cienie tego obrazu nie odcinały się tak ostro. Chciejmy wierzyć, że odstępcy nie zdradzali ojczyzny, zmieniali tylko króla, w swoim pojęciu na lepszego; król elekcyjny był królem „za wypowiedzeniem”: niedotrzymanie paktów konwentów – a cóż tu za pole dla kazuistyki! – mogło zwalniać od posłuszeństwa. Samo opuszczenie przez króla granic Polski mogło służyć za argument. Idea unii personalnej między koroną polską a szwedzką była reprezentowana przez samego Jana Kazimierza, który wytrwale pisał się królem szwedzkim. Wreszcie u źródeł najazdu szwedzkiego stała się owa fatalna sprawa Radziejowskiego, która wcale nie była czysta. Słusznie czy nie, Jan Kazimierz uchodził za kochanka podkanclerzyny Radziejowskiej (z pierwszego męża Kazanowskiej), dla której pięknych oczu najpierw Radziejowskiego nad wartość wywyższył, a potem strącił, skazując dygnitarza korony na infamię z pogwałceniem legalności, osobiście – wbrew sądom – ingerując w tej sprawie. Co najmniej pół Rzeczypospolitej uważało wyrok na Radziejowskiego za akt przemocy królewskiej, za pognębienie świętych praw szlacheckich; Radziejowski raz po raz słał do braci szlachty pisma, upominając się o swoją krzywdę. „Do ciebie się zwracam, Najdroższa Ojczyzno! – pisał bezczelny Radziejowski w swoim manifeście. – Strzeż wolności we mnie uciśnionej i ukarz gwałciciela. Obudź się z letargu, odrzuć prywatne względy, będzie to bowiem znakiem starości i upadku, gdy w rządach nad Tobą więcej kara niż słuszność znaczyć będzie”. A Sobieskiego ten wyrok infamii musiał dotknąć bardziej niż kogo innego, bo przecież Radziejowski był jego ciotecznym bratem, urodzonym z Sobieskiej.
Relacja o udziale Sobieskiego w buntowaniu wojska znajduje się w raporcie Żytkiewicza, instygatora koronnego, do Jana Kazimierza z dn. 15 października 1655. Duszą akcesu do Szwedów był chorąży koronny Koniecpolski (ten, który okrucieństwem swoim wiele przyczynił się do zaognienia sprawy kozackiej, a potem pod Piławcami jeden z pierwszych drapnął); z nim ręka w rękę działali Sapieha, Dymitr Wiśniowiecki, Sobieski. Pozór – ucieczka króla za granicę; warunki poddania się królowi szwedzkiemu – wolność religii, wolność szlachecka, konfiskata na rzecz wojska dóbr tych, co opuścili kraj; amnestia dla tych, co wytrwali w szeregach wojsk królewskich. Z tym ślą poselstwo do Karola Gustawa. Potem pan Koniecpolski z adherentami odłącza się od hetmanów i staje w Staromieściu pod Rzeszowem. Musieli się czuć trochę nieswojo, bo powiada Żytkiewicz, że pan Koniecpolski „pił, choć tego nie zwykł czynić w sobotę. Tamże popiwszy się, tańcowali sami z sobą”. (Cóż za obraz! – brakuje tylko muzyki Chochoła!). Objaśniając pobudki zdrady, wymienia Żytkiewicz niechęć do króla, niedostatek w niepłaconym (jak zawsze!) wojsku, zgrzybiałość hetmana; u Koniecpolskiego gra rolę interes osobisty, ile że ma przyrzeczone hetmaństwo; Sobieskiego i Wiśniowieckiego unosi iuventus et inipetus59.
Gdybyż się choć nie dał fotografować! – ubolewa Historia. – Bo Sobieski figuruje na sztychu w bardzo rozpowszechnionej Historii Karola Gustawa Puffendorfa, jak z podniesionymi w górę palcami składa w ręce gen. Wittemberga przysięgę poddańczą. Groźniejsze jeszcze rzeczy sugeruje nam współczesny Pamiętnik towarzysza chorągwi pancernej (wydał Żegota Pauli), który pisze, że „niektórzy imć pp. pułkownicy, a zwłaszcza książę Dymitr, p. Jan Sobieski starosta jaworowski, Krzysztof Sapieha pisarz polny, p. Zbrożek, p. Korycki, p. Kaliński, – ci wszyscy z pułkami swymi najpierw bez rady hetmańskiej poddali się królowi szwedzkiemu; w Krakowie, pod Częstochową byli (acz nie wszyscy); w Prusiech na księcia brandenburskiego Szwedowi pomogli; na nasze wojsko potem wojowali”…
„Acz nie wszyscy”… To znaczy, że niektórzy wcześniej się opamiętali i wrócili do prawego pana. Ale o Sobieskim wiemy, że był jednym z najwytrwalszych w zbłąkaniu, że opuścił obóz szwedzki aż pod koniec lutego 1656. Przyznajmy, że Sobieski… oblegający Częstochowę, to by przelicytowało najśmielsze fotomontaże historyczne primaaprilisowego numeru Wiadomości Literackich. Chcę wierzyć, iż los oszczędził naszemu bohaterowi tej próby i że przydział jego pułku był inny.
Tyle jest pewne, że ani konfederacja tyszowiecka, ani obrona Jasnej Góry nie odciągnęły go od najeźdźcy. Dopiero kiedy szansa Szwedów zdecydowanie się pogorszyła, Sobieski, wciąż za Koniecpolskim, porzuca ich sztandary. Pod datą 24 lutego 1656 r. donosi w korespondencji swojej sekretarz Marii Ludwiki, des Noyers, że pan Koniecpolski wraz z 9000 swoich ludzi opuścił Karola Gustawa i połączył się z panem Czarnieckim, pałając żądzą bicia Szwedów; dn. 27 lutego dwór dostaje wiadomość, że Sapieha, Korycki i Sobieski połączyli się z armią polską. Pod komendą Jerzego Lubomirskiego, Sobieski bije Szwedów ich własną bronią. Bo na pociechę powiadają nam historycy, że w obozie szwedzkim Sobieski dużo skorzystał; była to dla niego znakomita praktyka, wodzowie byli tędzy, dyscyplina nienaganna, wojsko pierwszorzędne pod względem technicznym. Sobieski, urodzony kawalerzysta, nauczył się tam operować piechotą i artylerią. Je prends mon bien ou je le trouve60 – mógłby ten rycerz powiedzieć wyprzedzając Moliera.
Jeżeli gdzie, to w polityce większa jest radość z jednego nawróconego grzesznika niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych. Toteż nie minęły grzeszników nagrody. Jan Kazimierz nie czuł się dość silny ani dość zawzięty, aby karać tych, co go odstąpili. Byłby musiał zresztą ukarać pół kraju. Wszyscy mieli z czasem wrócić do łask i godności, nawet zrehabilitowany w r. 1662 Radziejowski, nawet nie lepszy od niego Bogusław Radziwiłł… Cóż dopiero ci, którzy z bronią w ręku wrócili w szeregi królewskie. Przy pierwszym wakansie chorąży Koniecpolski został wojewodą sandomierskim, a na jego miejsce, 26 maja 1656 r. – a więc niespełna w trzy miesiące po nawróceniu – król mianuje Sobieskiego wielkim chorążym koronnym. „Urodzony wiernie nam miły, Zasługom Wierności Twoiey wdzięczność oświadczając…” – tymi słowami rozpoczyna się dekret nominacji, gdzie, na przestrzeni kilkunastu wierszy, pięć razy powtarza się zwrot: „Wierność Twoia”. Czyżby kancelaria królewska miała poczucie ironii? Wątpię. Po prostu załatwiono „kawałek” według utartej formuły.
A
56
57
58
59
60