To nie jest, do diabła, love story!. Julia Biel
pisać mejla w szkolnej bibliotece i zerknęłam na zegarek. Próby przedstawienia klas maturalnych ciągnęły się w nieskończoność. Kiedy wczoraj podejrzałam fragment, doszłam do wniosku, że scenarzyści pisali tekst w jakimś pijackim półśnie, bo wszystko sprawiało wrażenie onirycznych bredni. Można było się pokusić o hipotezę, że to będzie opowieść o narodzinach Dzieciątka Jezus w połączeniu z elementami Gwiezdnych Wojen i Baśni braci Grimm. Serio. Efekt był dokładnie taki, jak się wydaje. Groch z kapustą w świątecznym pozłotku. Sreberku.
Ucieszyłam się, że jutro odbędzie się próba generalna, a pojutrze, w piątek, sztuka przez duże SZ ujrzy światło dzienne. Potem wszyscy, uczniowie i nauczyciele, do czwartku drugiego stycznia będą mieli dosyć czasu, żeby dojść do siebie po przeżyciach artystycznych i osiągniętym katharsis wyższego stopnia.
Westchnęłam i napisałam wiadomość do mojego ulubionego Mellera:
Ella:
Jak myślisz, długo jeszcze?
Jonasz:
Mam nadzieję, że całą wieczność,
mam wobec Ciebie pewne plany.
Probówka PRÓBA!
Kwadrans maks.
Idę do Żabki, będę czekać pod bramą szkoły, OK?
Tylko nie pij z menelami!
Jesteś niepoprawny.
I za to mnie uwielbiasz.
Nie mam wyjścia! Pa!
Pa!
Osiemnasta w grudniu to nie jest najlepsza pora na wieczorny spacer dla nastoletniej dziewczyny, ale po pierwsze, Żabka znajdowała się niedaleko, a po drugie, chciałam tylko wyskoczyć po karmelowe cukierki o nazwie Meller. Kiedy je ostatnio zauważyłam, pomyślałam, że idealnie się nadają do tego, żeby podarować je Jonaszowi. Dominik przywiózł mi z Berlina piwo Beck’s, więc przyszło mi do głowy, że być może usiądziemy z Jonaszem u mnie, żeby coś obejrzeć, i będziemy popijać becka, zagryzając mellerami.
Miałam nadzieję, że Jonasz zasypie mnie sprośnymi żartami i postanowiłam przygotować kilka własnych.
Kiedy szłam z powrotem w kierunku szkoły z trzema opakowaniami cukierków firmy Meller i rozmyślałam nad zabawnymi ripostami, po kilku metrach poczułam, jak zaciska się wokół moich ramion żelazna obręcz. W ułamku sekundy zrozumiałam, że to nie jest mój Meller i że sytuacja ani trochę nie przypomina romantycznej. Spróbowałam krzyknąć, ale nieznajomy zatkał mi usta skórzaną rękawiczką i odciągnął w boczną uliczkę pogrążoną w słabym świetle latarni.
– Słodka jesteś, kiedy się boisz – szepnął mi do ucha napastnik.
Zamarłam. Moje myśli rozpoczęły nerwową gonitwę. Znajduję się w pobliżu szkoły. Za kilka minut Jonasz zacznie mnie szukać. Czego ten ktoś ode mnie chce?!
– Po co ci ten chłopaczek, co? Na świecie jest tylu fajnych facetów… – Chłopaczek? O czym on mówił? Czyżby mnie znał? I znał Jonasza?
– Ładna jesteś, wiesz? Z tego się biorą wszystkie problemy. Więc tak sobie myślę, trochę cię jeszcze przyozdobię… – Tuż przy moim prawym uchu rozległo się kliknięcie noża sprężynowego. Nieznajomy trzymał mnie lewym ramieniem jak w imadle, a prawą dłoń z bronią zbliżył do mojego policzka.
Jeśli przed chwilą zmartwiałam, to teraz zaczęłam drżeć z przerażenia. Czy ten ktoś chciał mnie zabić? Czy tylko zranić? Oszpecić? Patrząc na to czysto biologicznie, strach to automatyczna reakcja łańcuchowa, do jakiej dochodzi w naszym organizmie. Każdorazowo wywołuje ją jakiś bodziec, który prowadzi do uwolnienia się substancji chemicznych do naszego krwiobiegu i zmuszenia organizmu do podjęcia jednej z dwóch aktywności, która ma zapewnić człowiekowi przetrwanie: fight or flight – walcz lub wiej. Wszystko pracuje jak w fabryce. Serce przyspiesza, ciśnienie wzrasta, źrenice rozszerzają się tak, aby przyjąć jak najwięcej światła. Żyły się zwężają, bo krew pompowana jest do strategicznych grup mięśni, a więc normalne jest to, że drżymy ze strachu. Kurczą się mięśnie łydek, mięśnie dolne pleców i szyi, za to mięśnie gładkie ulegają rozluźnieniu, aby dostarczyć do płuc jak najwięcej tlenu. Adrenalina hamuje perystaltykę jelit i wydzielanie soków trawiennych. Nasze ciało ma po prostu inne, chwilowo znacznie ważniejsze zadania.
Najpierw jednak mózg musi uznać jakieś zajście za zagrażające naszemu zdrowiu lub życiu. Podobno ciało migdałowate posiada informacje o tym, jakie sytuacje są dla naszego organizmu niebezpieczne.
Moje ciało migdałowate działało bez zarzutu i w tej chwili dzwoniło na alarm. WALCZ LUB WIEJ!!! W kieszeni poczułam wibrowanie komórki. To na pewno Jonasz, szukał mnie, martwił się, zaraz mnie znajdzie. Znajdzie mnie, prawda?
Problem w tym, że znajdowałam się w jakimś zaułku i nie mogłam krzyknąć. Walcz lub wiej! No już! Ostrze noża dotknęło zimną stalą rozgrzanego z emocji policzka. Przypomniałam sobie, czego mnie uczył Dominik. Teraz albo nigdy. Gwałtownie się pochyliłam i z całej siły, jaką zdołałam z siebie wykrzesać, rąbnęłam atakującego tyłem głowy w nos. Zaskoczyłam go. Jęknął i się zatoczył, a ja szybko się schyliłam, chwyciłam go za jedną nogę w ciężkim bucie i pociągnęłam. Wtedy kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie – stracił równowagę i runął na ziemię, ale upadając, zamachnął się nożem na oślep. Rzuciłam się do ucieczki, czując, jak nóż przecina rękaw skórzanej kurtki w okolicy prawego ramienia.
Co tam kurtka! Adrenalina dodała mi skrzydeł, wypełniając żyły siłą niezbędną do ucieczki. Nie oglądając się za siebie, wypadłam z uliczki i rzuciłam się biegiem w stronę szkoły. Był tam! Czekał, pisząc coś na komórce.
– JONASZ! – wrzasnęłam.
Drgnął i poderwał głowę, a na jego twarzy rozlała się ulga.
– Jesteś! Już zaczynałem się mart… Co się stało?
Ulga ustąpiła miejsca przerażeniu.
– Ktoś… mnie… napadł… – wydyszałam. – Dałam radę… się uwolnić…
Ujął moją twarz w dłonie i wyszeptał:
– Już dobrze, już w porządku, jesteś bezpieczna. – Jakby na potwierdzenie swoich słów przycisnął swoje usta do moich. – Opowiadaj po kolei. Po pierwsze, gdzie to się stało?
– Przy sklepie…
Zsunął dłonie z twarzy na moje ramiona, jakby chciał mną potrząsnąć, żeby jak najszybciej uzyskać wszystkie ważne informacje. Kiedy to zrobił, syknęłam z bólu.
– Co jest, Ellu? Coś cię boli? – przestraszył się.
Wylewający się przez bramę tłumek maturzystów spoglądał w naszą stronę z zainteresowaniem.
– Jona, pomóc wam? – zawołał Maks. Albo Filip.
Popatrzyłam na lewą dłoń mojego chłopaka.
Mojego chłopaka.
– Walnęłam go głową. W nos… – wyznałam.
– Moja dzielna Nutella. Jak to dobrze, że nie zdejmujesz zbroi.
– Ty krwawisz… – wyszeptałam.
Wytrzeszczył oczy.
– Co ty gadasz? O nie, to ty krwawisz! Zranił cię?
Zobaczyłam, jak po dłoni Jonasza spływa czerwona strużka. Zakręciło mi się w głowie. Nie cierpiałam widoku krwi.
– On miał nóż… – wyznałam.
– O Boże… – Jonasz wbijał wzrok w krwawiące ramię. Postanowiłam