To nie jest, do diabła, love story!. Julia Biel
narobię sobie wstydu. Tymczasem wokół nas zebrała się niewielka grupka gapiów.
– Filip, Marcin, Seba, lećcie na drugą stronę do Żabki i zobaczcie, czy gdzieś w pobliżu nie kręci się facet z obitą mordą. Szybko!
Chłopaki pobiegli, słyszałam krzyki, nawoływania. Gdzieś obok nas Maks podawał adres, pod który miała za chwilę przyjechać karetka.
– No co ty, na pewno wszystko okej… Tyle hałasu o nic – próbowałam przemówić mu do rozsądku.
– Lepiej niech to zobaczą. Być może zranił cię głęboko i trzeba szyć.
Kiedy ambulans dotarł i przewiózł mnie wraz z Jonaszem, który uparł się, że dotrzyma mi towarzystwa, do izby przyjęć pobliskiego szpitala, lekarz oświadczył, że miałam dużo szczęścia. Odzież wierzchnia przyjęła w znacznej mierze cięcie na siebie, ale i tak trzeba było założyć pięć szwów.
Patrzył na mnie podejrzliwie, czy aby na pewno zahaczyłam się o wystający fragment ogrodzenia (takiej wersji zdarzeń postanowiłam się trzymać), ale skoro nie zgłaszałam napaści, musiał to przyjąć.
Obawiałam się również papierologii, ale całość odbyła się zaskakująco sprawnie, ponieważ moi rodzice pomyśleli o wszystkim. Jako osoba niepełnoletnia, która ukończyła szesnasty rok życia, byłam już prawie wolna. Czy raczej oni byli już prawie wolni ode mnie. Więc nie tylko złożyłam podpis pod oświadczeniem pacjenta o wyrażeniu zgody na przeprowadzenie badania, ale przedłożyłam również zgodę na udzielanie świadczeń zdrowotnych podpisaną przez moich opiekunów prawnych, którą zawsze nosiłam przy sobie w portfelu. Nikt nie pytał, nikt się nie dziwił.
Gdybym była o rok młodsza albo nie miała ze sobą pisemnej zgody moich rodziców, sprawą musiałby się zająć sąd opiekuńczy, a tymczasem, nie licząc mojego cierpienia, wszystko odbyło się bezboleśnie. Lekarz pogratulował mi zimnej krwi, powiedział, żebym nie chadzała więcej sama pod osłoną nocy i zaprosił na zdjęcie szwów po tygodniu.
To oznaczało, że na pierwszy dzień świąt atrakcje miałam zapewnione. Przejazd tramwajem do szpitala i parę godzin wegetacji na krześle w poczekalni doskonale wypełnią mi czas, który inaczej mogłabym spędzić na użalaniu się nad sobą i rzucaniu klątw na Roberta i Judytę. Choć w zasadzie zawsze mogłam na nich rzucać klątwy, czekając w kolejce.
Nie mogłem uwierzyć, ile miała szczęścia. I jak niewiele trzeba, żeby przekroczyć cienką linię życia i zdrowia i runąć wprost w otchłań nieszczęścia. Albo śmierci.
Była taka dzielna, kiedy trzymała mnie za rękę w tramwaju, siedząc mi na kolanach. Nie skarżyła się, nie płakała, tylko oparła głowę na moim ramieniu i wydawała się spokojnie oddychać.
Rozpamiętywałem wcześniejszy mejl od Dominika, w którym prosił mnie, żebym o nią dbał. Pięknie mi to wyszło. Gdyby nie ona sama, nawet nie chcę myśleć, jak by się to wszystko skończyło.
Ze wszystkimi pytaniami, jakie cisnęły mi się na usta, postanowiłem zaczekać, aż dojedziemy na osiedle Piastowskie, a tymczasem skupiłem się na szeptaniu jej do ucha, że wykazała się niesamowitą odwagą. I że jest moją bohaterką. I że stworzę sobie w Paincie plakat wyobrażający zbroję z doklejoną jej głową i podpisem: ELLA THE INVINCIBLE.
Poczułem na szyi jej uśmiech.
– Wiesz, poszłam do sklepu, żebyśmy mogli pożuć małego mellera – wyszeptała.
Aż się zakrztusiłem.
– Jezu, dziewczyno, co ty opowiadasz?! Mam nadzieję, że wiesz, kto to jest mały Meller i że nie wolno go żuć!
– Chciałam ci udowodnić, że też potrafię produkować nieprzyzwoite żarty. Do tego celu niezbędne mi były pewne akcesoria. Otworzysz mój plecak?
Nie wiedząc, czego się spodziewać, i zakładając, że Nutella może cierpieć na jakiś rodzaj zespołu stresu pourazowego albo zwyczajnie bredzić, ostrożnie otworzyłem małą kieszonkę jansporta, którą mi wskazała.
Moim oczom ukazały się trzy opakowania cukierków karmelowych o nazwie… MELLER nadrukowanej na całej ich długości. Kształtem przypominały mentosy.
– Nie wiem, co powiedzieć. Zawsze podejrzewałem, że chciałabyś mnie zjeść, ale teraz zyskałem pewność – stwierdziłem oniemiały.
– Właśnie dlatego je kupiłam. Zżerała mnie ciekawość, co się zalęgnie w twojej głowie na ich widok. – Ella była wyraźnie zadowolona z siebie. – Tylko pamiętaj, że ty też będziesz je jadł, więc jeśli zaczniesz produkować same zboczone teksty, możesz oberwać rykoszetem!
– Okej, dzięki, dobrze, że mi to uświadomiłaś. To się może przydać – stwierdziłem, ciesząc się, że pomimo napaści dziewczyna wydaje się rozmawiać ze mną całkiem normalnie. – Masz w zanadrzu jeszcze jakieś niespodzianki? – chciałem się upewnić.
Uniosła głowę z mojego ramienia.
– Żebyś wiedział. – Wyglądała, jakby uknuła jakąś intrygę. – Dziś wieczorem wypijesz Ellę Beck.
Zacisnąłem powieki.
– Dziewczyno, nie możesz opowiadać takich rzeczy bezkarnie w tramwaju! Co w ciebie wstąpiło??? – Pocałowałem ją w usta. – Czy mogę zacząć pić już teraz?
– Puszki mam u siebie w mieszkaniu. – A kiedy uniosłem brwi, dodała z samozachwytem: – Beck’s. German legendary beer. Masz ochotę?
– Dominik Beck stawia?
– Dominik Beck stawia.
• • •
Kiedy dotarliśmy do mieszkania Nutelli, a ona odświeżona i przebrana usiadła przy mnie na kanapie, przez chwilę trwaliśmy w ciszy i spokoju, kontemplując leżące na stole słodycze o nazwie Meller obok butelki z napisem Beck’s.
Meller i Beck. Dziwnie obco brzmiące nazwiska, choć w Poznaniu z pewnością nie raziły nikogo. Kolejna rzecz, która nas połączyła.
– Nie mogę uwierzyć, że miałaś pecha natknąć się na jakiegoś psychola. Powinniśmy to zgłosić. On może napaść kogoś innego, kto nie będzie tak dzielny jak ty.
– Jonasz… zapomniałam ci powiedzieć… – Usiadła prosto i spojrzała mi w oczy z powagą. – Wydaje mi się, że on mógł tam czekać na mnie.
– Na ciebie? Jak to? Znasz go?
– Najgorsze jest to, że nie widziałam jego twarzy, bo zaszedł mnie od tyłu, a kiedy już mogłam uciec, po prostu się nie oglądałam. Biegłam tak szybko, jak byłam w stanie – powiedziała drżącym głosem.
Mocno ją przytuliłem.
– Spokojnie, jestem tu – zapewniłem, napawając się zapachem jej włosów. – Chciałbym, żebyś spróbowała sobie teraz przypomnieć, dlaczego wydaje ci się, że czekał tam właśnie na ciebie.
– Tak naprawdę niewiele powiedział. To wszystko rozegrało się bardzo szybko. On… zapytał mnie, po co mi ten chłopaczek, tak jakby pytał o ciebie. No bo przecież w sklepie byłam sama, to kogo innego mógł mieć na myśli, jeśli nie ciebie, prawda? A potem, kiedy wyciągnął nóż, dodał jeszcze, że wszystkie problemy biorą się z tego, że jestem ładna. I on chciał tym nożem… – Urwała i przełknęła ślinę. – Wtedy wiedziałam, że muszę spróbować uciec, bo inaczej stanie się coś strasznego.
Objąłem ją tak mocno, jakbym chciał zespolić ją z moją klatką piersiową, uważając równocześnie, by nie uszkodzić jej ramienia.
Co