Macocha, tom pierwszy. Józef Ignacy Kraszewski
nad rzeką. Gdzie niegdzie pobożna ręka wzniosła wysoki krzyż świadczący o modlitwie i boleści, tajemniczy kurhan zielonym kobiercem obrzucony, samotny, jak zagadka przeszłych wieków nierozwiązana, świecił żółtym oberwanym bokiem.
Oko błądząc po lasu wybrzeżach, mogło w nich dojrzeć jakby zasieki poobalanych drzew ze sterczącemi konary białemi i zeschłemi, dalej łąk, które się wcisnęły we wnętrza puszczy i strumieni osłonionych bujnemi rośliny zwieszającemi się u ich brzegów.
Lecz oprócz ogromnej osady Borowiec i kilku przysiółków z nią połączonych, a niewielu chat w pobliżu rozsianych, w całej okolicy żadnego ludzkiego nie widać było mieszkania.
Po za wydartemi polami, na wzgórzach, ciągnęły się lasy, bory, puszcza całkiem bezludna. Jedna szersza droga do niej wiodła, gdzie niegdzie ścieżyny ledwie znaczne i wydeptane przez leśników dróżki.
Cały ten obszar, który małe mógłby był stanowić państewko, gdyby ludność odpowiadała ziemi, należał od lat tak wielu do jednej rodziny, iż pamięć ludzka nie sięgała czasów zdobycia czy nabycia przez nią Borowiec. Najstarsze też dokumenta wspominały o Dobkach z Borowiec.
Losy tej rodziny przykutej do pustkowia były dosyć osobliwe, historja ciekawa i zagadkowa; nie wszystkie wypadki jej wiadome nawet miejscowym, a po za granicami dziwy z nich sobie pleciono… Dobkowie trzymali się Borowiec przez kilka wieków, ani zbogacając się ani zubożawszy, nie mogąc się rozrodzić, ale też nie wygasnąwszy… gdy tyle innych rodów wymarło. Najczęściej syn tu jeden po ojcu zostawał i dziedziczył, rzadko ich dwu bywało… nigdy nie dorośli razem… Córek niewiele wyszło z domu, majętność się też nie podzieliła, i o jednym tylko Dobku herbu Cholewa wiedziano, że się był wyniósł ztąd, a osiadł na Litwie. Trafiło się to właśnie pod ten czas, gdy Dobkowie nie wiadomo zkąd i jak zachwycili religijnych nowinek, z kościoła zrobili zbór, księdza wygnawszy, dawali różnym warchołom przytułek, na ostatek zabłąkali się aż do arjan i z nimi w końcu trzymali. Siedzieli tu jakiś czas, kryjąc się Przypkowscy i kilku innych braci polskiej. Gdy przyszło potem srogie arjan prześladowanie, i zmuszono ich albo kraj opuścić lub wiary się swej wyrzekać, ów Dobek co ztąd wędrował, wszedł po to, aby do kościoła wrócić, i katolikiem zostawszy, ożenił się z bogatą dziedziczką, z którą nową gałąź Dobków Cholewitów fundował; ta jednak wszelkie stosunki z pierwszem swem gniazdem zerwała.
Dobkowie borowieccy, dopóki tylko było można, trzymali jawnie z arjany, potem z dyssydentami, pozornie się arjanizmu wyrzekłszy, naostatek nawrócili się i oni do katolicyzmu, chociaż różnie o tem mówiono, i byli co utrzymywali, że stary w nich zakwas utajony pozostał.
Zbór, który był z kościoła zrobiony, napowrót zwrócono księdzu. W czasie gdy Dobkowie heretykami byli, pochowano ich tu kilku i w zborze wystawiono im przepyszne grobowce. Gdy wrócili katolicy, ponieważ sobory i bulle nie dozwalały, by z kościoła wyłączonych ciała w poświeconem miejscu spoczywały, musiano przenosić i monumenta i ciała do sąsiedniego zamkowego lochu, na co osobne sklepione przeznaczono podziemie.. Opierali się z razu Dobkowie naruszeniu pokoju zmarłych, lecz gdy duchowieństwo surowo domagać się zaczęło usunięcia tych grobów, zabrano z kościoła do zamku nietylko arjana, ale wszelkie jakie były trumny, i odtąd grzebali się wszyscy w tym lochu zamkowym, na dwie izby podzielonym, w którym monumenta, tablice, rzeźby i wszelkie pamiątki po nich zgromadzono.
Te odosobnione groby Dobków na samym zamku, zajmowały część ogromnych lochów, o których głosiły podania, że się aż za rzeką ciągnęły. Wnijście do nich było osobne, zamczyste, a piecza około zachowania szczególna. Kilka okien kraciastych od dziedzińca dozwalało dojrzeć w głębi stojące trumny, począwszy od dębowych w kłodach grubych żłobionych, aż do cynowych i kamiennych.
W jednym lochu leżeli arjanie, obok poświęcony mieścił rodzinę katolicką. Z kolei po sobie następujący tu proboszczowie, wszyscy brali zdaje się w spadku po sobie pewną ku kollatorom nieufność i podejrzenie ich ortodoksji, chociaż Dobkowie nie dawali do tego żadnego powodu, spełniali zewnętrzne obowiązki gorliwie i przykładnie, ale się pono w starych Bibliach swoich nadto rozczytywali. Więc choć ich o herezję jawną pomówić nie było można, podejrzewano o pewną do niej skłonność. Gorliwości zbytniej nie było z ich strony, braku pohamowania zarówno… a któż mógł zajrzeć w sumienie?
Z tego powodu może niełatwo im było o żony, tak, że gdy pora ślubowania przychodziła, wybierali się zwykle gdzieś daleko, kędy ich z tej strony nie znano, i ztamtąd sobie przywozili towarzyszki, albo też trafiało się, że wcześnie ubogie krewne żon swych sprowadzali dla synów, wychowując na przyszłe małżonki.
Od wieków tak bardzo odosobieni, samotni, nie żyjąc z nikim, rodziną się tylko własną i sami sobą otaczając starczyli sobie, ani z sąsiadami, ani z tymi do których wypadki ich zbliżały nie zawiązując ściślejszych stosunków. Mało co też wiedziano o nich, o życiu na zamku, o ich sprawach i myślach; a służba, która dwór otaczała, tak była dobrana i wyuczona, że się ze wsią i miasteczkem nie łączyła i stanowiła też jakby odrębną gromadę. Sług nowych przyjmować nie potrzebowano, gdyż młodzież i dzieci zawczasu wprawiano i sposobiono na wszelkie funkcje zamkowe.
Przed stu laty blizko, gdy się opowiadanie nasze zaczyna, panem na Borowcach był Salomon Dobek Cholewa Borowiecki, człowiek już niemłody, wdowiec, z wielu względów do przodków swoich niepodobny, chociaż dużo też z ich charakteru zachował. Odziedziczył on był majętność po ojcu już od lat kilkudziesięciu, w dosyć dziwny sposób: bo choć wedle wszelkiego prawdopodobieństwa ojciec jego Adam Dobek nie żył od dawna, wszakże śladu co się z nim stało, i jaką śmiercią, i gdzie zginął, nie było.
Jakaś mętna historja nierozjaśniona wiązała się z tem zniknieniem ojca Salomonowego.
Adam urodzony w ostatnich latach siedmnastego wieku, ledwie doszedłszy pełnoletności, stracił najprzód ojca, a w prędce potem i matkę. Lat potem niemal dziesiątek żył całkiem samotnie, dziczejąc na zamku, nie zdając się myśleć o ożenieniu. Potem obyczajem ojców, wyruszył kędyś szukać dozgonnej życia towarzyszki. Rok go prawie w domu nie było, powrócił z żoną do Borowiec. Kobieta, którą z sobą przywiózł, nadzwyczajnej być miała piękności, lecz od pierwszej chwili smutna, płacząca, widocznie zbolała i nieszczęśliwa, zdawała się przeciw woli wydaną za nieluba męczennicą. Wkrótce po powrocie urodził się syn i matka zaraz wydawszy go na świat umarła…
W ostatniej chorobie nie dopuszczano do niej nikogo z ludzi; z izb, w których leżała dochodziły jakieś krzyki rozdzierające, przeraźliwe, straszne… a gdy skonała, sam ją mąż do grobu ubierał.
Po śmierci jej, stary Adam stał się bardziej jeszcze ponurym i odludkiem zamkniętym; mówiono, że znaczną część dnia i nocy przy grobach ojców przepędzał. Zajmował się też wychowaniem syna, co mu było ciężko, bo dziecko było złośliwe i uparte. Ojciec i syn gryźli się, kłócili, chłopiec z domu nawet uciekał i kilka razy gonić za nim, łapać go i więzić musiano…..
Gdy nareszcie dorósł lat pewnych, nieco się uśmierzywszy, z pomocą nauczyciela, którego doń sprowadzono z daleka (a ten go uchodzić przecież potrafił), zaszedł ów dziwny z ojcem wypadek, nierozjaśniony dotąd, a różnie tłómaczony.
Niewiadomo z jakiego powodu zbiegł z zamku stary sługa… za którym próżno, znaczną nagrodę wyznaczywszy, gnano, – sługa, od dzieciństwa tu wychowany i zaufanie pana posiadający. Wkrótce potem, niewiadomo czy za jego powodem, czy z innych przyczyn, zjechali sądowi ludzie do Borowiec na zamek i samego pana Adama Dobka osobę ująć chciano. Lecz nim się to stało, przeczuwając snadź coś złego, stary wziął klucze od grobów i zniknął w lochach, tak, że potem napróżno je przetrząsano, śledzono i nigdzie nie odkryto jak i dokąd ujść potrafił. Utrzymywano później, że zagrożony bannicją i infamią (niewiadomo za jaki występek), sam sobie dobrowolnie życie odebrał, wstydu uchodząc, a rodzina całą sprawę zdusić i