Prawda. Melanie Raabe

Prawda - Melanie  Raabe


Скачать книгу
akurat nie zwariowanej pani Theis.

      Patrzy na mnie, marszcząc brwi, najwyraźniej zastanawia się, czy mnie dobrze zrozumiała. Uznaje w końcu, że może zaufać własnym uszom.

      – To ci dopiero niespodzianka! – mówi w końcu. I zorientowawszy się, że po dobrym roku rymowania wróciła oto nagle do prozy, dodała zaraz: – Całkiem szczerze, kochanie, to wspaniała wiadomość!

      – Właśnie się dowiedziałam – mówię. – Philipp żyje. Wraca do domu.

      Uświadamiam sobie, że po raz pierwszy powiedziałam to głośno, i to wyzwala we mnie jakiś mechanizm. Zaczynam głośno płakać i nie jestem w stanie przestać. Pani Theis tylko na mnie patrzy, pewnie nie wie, co powiedzieć, ale możliwe też, że nie przychodzi jej do głowy odpowiedni rym.

      Opanowuję się powoli.

      – Proszę wybaczyć – mówię. – Muszę wracać do domu. Mam dużo roboty. Jeszcze raz dziękuję za pyszne maliny.

      W środku jest chłodno, nadal marznę. W kuchni wsypuję połowę malin do miseczki i wstawiam ją do lodówki – dla Leo. Potem siadam na kuchennej podłodze i wkładam sobie maliny do ust, jedną po drugiej.

      10

      Leo patrzy na mnie wielkimi oczami. Zdanie, które właśnie wypowiedziałam, jeszcze do końca nie wybrzmiało. Długo myślałam nad tym, jak mam mu to powiedzieć. Gdzie mam mu to powiedzieć. I jakimi słowami. „Twój ojciec” czy „tatuś”? „Wraca do domu” czy „żyje”?

      Próbuję sobie przypomnieć, jak to jest mieć osiem lat. Wdrapywać się na najwyższe kasztanowce, nie czując przy tym strachu, bo nie rozumie się jeszcze, czym są śmierć albo paraliż. Majstrować z satysfakcją przy swoich chwiejących się mlecznych zębach, aż te wreszcie wypadną, i w ogóle się nad tym nie zastanawiać. Kopać maleńkie groby dla martwych ptaków znalezionych w trawie, usypywać dla nich miniaturowe nagrobki, podczas pogrzebu na zmianę udawać powagę i chichotać, bo nigdy nie było się jeszcze na prawdziwym pogrzebie. Poruszać się wyłącznie biegiem, bo przecież to nie ma sensu tak po prostu iść z A do B, skoro równie dobrze można ten dystans przebiec.

      – Tata wraca do domu – powtarza mój syn, jakby badał ze wszystkich stron to zdanie, chcąc dociec, co ma z nim począć.

      Ojciec jest dla niego jedynie myślowym konstruktem, tylko jednym z wielu bohaterów rozmaitych historii, które mama opowiada wieczorami, siedząc na brzegu jego łóżka. Jest bohaterem jakiejś bajki, uwięzionym pośród czarnych znaczków na białych kartkach książki.

      Leo jest zdezorientowany i nie można brać mu tego za złe. Chciałabym mieć więcej czasu. Więcej czasu na wytłumaczenie mu wszystkiego, bez pośpiechu, żeby mógł się powoli do tej myśli przyzwyczaić. Ale tego czasu nie mamy, ani ja, ani on.

      Philipp wraca do domu.

      Nie kiedyś, w nieokreślonej przyszłości, lecz już jutro.

      Leo obejmuje mnie w milczeniu obiema rękami. Siedzimy tak jakiś czas. Biedny Leo, to wszystko to dla niego trochę za dużo. Zamierzam go właśnie spytać, co o tym wszystkim sądzi, jak się czuje, gdy dostrzegam, że jego oddech jest powolny i spokojny. Zdaję sobie ze zdumieniem sprawę, że mój syn zasnął.

      11

      Stoję nago przed lustrem i próbuję ocenić obiektywnie swój wygląd.

      Kobieta w lustrze nie jest ani wysoka, ani niska. Jest szczupła, ma krótkie włosy, które nadają jej chłopięcy wygląd, sprawiają, że wydaje się młodsza. Jej skóra jest opalona. Ma małe piersi. Na lewym biodrze ma maleńki, jakby nieco rozmazany tatuaż. Małego motyla. Jej spojrzenie wydaje się trochę niepewne.

      Próbuję ustalić, co się we mnie zmieniło w ciągu ostatnich lat.

      Czy nadal jestem tą kobietą, którą zachował w pamięci Philipp?

      Czy się zestarzałam?

      Jak bardzo się zestarzałam?

      Nie znajduję odpowiedzi na te pytania. I w ogóle, jaki ma sens łamać sobie tym głowę.

      Philipp powiedział mi raz – to było krótko przed jego zniknięciem – że właściwie nie wierzy w miłość. Mogłoby jej w ogóle nie być. Nie mam pojęcia, jak zeszliśmy na ten temat. Ale pamiętam, że patrzyłam wtedy na niego, marszcząc brwi.

      – Kiedy jesteśmy przekonani, że kochamy innego człowieka, to czy rzeczywiście kochamy tę drugą osobę? – pytał Philipp. – A może kochamy jedynie to poczucie, które ten ktoś nam daje.

      Przewracam oczami.

      – Oczywiście, że miłość istnieje – mówię.

      – Ale jeśli miłość istnieje – odpowiada Philipp z grymasem zadowolenia na twarzy, jakbym zgodnie z jego oczekiwaniami wpadła właśnie w zastawione sidła – to jak moglibyśmy kiedykolwiek przestać kochać? Jeśli nie jest to tylko poczucie, które daje nam dany człowiek, lecz sam człowiek byłby tym, co kochamy… to jak moglibyśmy kiedykolwiek przestać go kochać?

      Nie miałam odpowiedzi na to pytanie. Wtedy Philipp roześmiał się i gestem ręki dał do zrozumienia, że ten eksperyment myślowy uznaje za zamknięty, jednak ja od tamtej pory często o tym myślałam.

      Odrywam wzrok od lustra i ubieram się. Jest środek lata, więc wkładam na siebie luźną, przewiewną sukienkę i sandały na półszpilkach. Ponownie rzucam krótkie spojrzenie w lustro. W tej białej letniej sukience wyglądam trochę jak panna młoda, brakuje tylko welonu. Podekscytowana jak młoda, nieśmiała narzeczona, która zadaje sobie pytanie, co czeka ją tam, po drugiej stronie. Na progu nowego życia.

      12

      Suniemy przez miasto SUV-em, którego wnętrze klimatyzacja schłodziła do nieludzkiej temperatury. Marznę w mojej białej letniej sukience, szczękam cicho zębami. Hansen z Ministerstwa Spraw Zagranicznych wygląda dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałam. Wysoki, szczupły, elegancki, koło pięćdziesiątki, wąskie okulary. Kierowca ma na sobie ciemny garnitur i lustrzane okulary słoneczne, i gdy tak na niego patrzę, mam wrażenie, że wyjęto go żywcem z jakiegoś hollywoodzkiego filmu.

      Jedziemy w milczeniu. Wczoraj odbyłam jeszcze jedną krótką rozmowę telefoniczną z Hansenem, ale niewiele więcej się dowiedziałam. Tak, Philipp został w Kolumbii uprowadzony. Nie, nie wiadomo, dlaczego nie było żądań ani prób przekazania okupu. Prawdopodobnie nie udało się nawiązać kontaktu z porywaczami. Możliwe, że porywacze spanikowali. Tak, to będzie oczywiście przedmiotem śledztwa. Tak, nasi południowoamerykańscy koledzy intensywnie nad tym pracują. Tak, osoby, które są za to odpowiedzialne, zostaną pociągnięte do odpowiedzialności. Tak, Philipp jest teraz bezpieczny. Tak, jego stan zdrowia jest zadowalający, ale rzecz jasna te przeżycia odcisnęły swój ślad. Także w psychice. Ależ nie, nie musi się już niczego obawiać. Tak, to istny cud.

      Hansen ostrzegł mnie ponadto, że oczywiście na miejscu będzie cały tłum dziennikarzy i fotografów. Biedny Philipp, myślę sobie. Zawsze skutecznie unikał prasy, szczerze nienawidził fotografowania i odpytywania. Firmowe przyjęcia i konferencje prasowe z zasady delegował na współpracowników. Jeśli wierzyć mojej teściowej, już jako dziecko nie lubił kamer. Mnie bardzo odpowiadało, że Philipp nie chce być postacią publiczną. Że nie ma zdjęć, na których ze sztucznym uśmiechem ściska ręce polityków i inwestorów. Że ważna dla niego byłam w zasadzie tylko ja i jego praca. Czy teraz będzie inaczej? Czy nas osaczą, będą nas analizować, rozkładać na czynniki pierwsze?

      Czuję, że Leo szuka mojej dłoni. Patrzy przez okno. Tylko my dwoje. Już nie pamiętam, kiedy było inaczej. Może powinnam nacieszyć się tym jeszcze przez tych parę chwil, które nam zostały.

      I wtem


Скачать книгу