Prawda. Melanie Raabe

Prawda - Melanie  Raabe


Скачать книгу
podczas gdy ten mężczyzna jest ledwie odrobinę wyższy ode mnie. Nie chodzi o zarost, który pokrywa jego policzki i nie pozwala stwierdzić, czy obcy ma dołeczki jak Philipp. To nawet nie ten dziwny sposób, w jaki ów mężczyzna się porusza.

      To jego oczy, zupełnie wyzbyte ciepła, jednocześnie ciemniejsze od oczu, w których się zakochałam, przed tak wieloma laty. Włoski na moim karku stają dęba. Choć obcy sprawia wrażenie wyczerpanego, czuć z jego strony niepokojącą energię.

      TO. NIE. JEST. PHILIPP.

      Jestem uwięziona w jakimś koszmarze. Wszystko, co się tu teraz dzieje, jest tak dziwaczne i groteskowe, że mój mózg nie odnajduje w tych zdarzeniach najmniejszego sensu.

      Kim jest ten mężczyzna?

      Dlaczego trzyma mnie w ramionach?

      Dlaczego ludzie nazywają go panem Petersenem?

      Potrząsam głową jak spłoszony koń. Obcy nadal trzyma mnie w ramionach.

      Czy oni naprawdę myślą, że to Philipp?

      Brakuje mi powietrza.

      Oni naprawdę myślą, że to Philipp.

      Co tu się dzieje?

      Nic nie rozumiem, co to ma znaczyć, dlaczego on się tak zachowuje, kim jest ten człowiek, nigdy w życiu go nie widziałam, co on tu robi, dlaczego podaje się za Philippa, jak może być tak bezczelny, by mnie w ogóle dotykać, i gdzie, do jasnej cholery, jest mój mąż?

      Obcy ciągle mnie trzyma, tkwię w jego uścisku jak w imadle, moje serce bije jakby z musu, nieregularnie, brak mi tchu, wpadam w panikę, nagle zaczynam się bać, że ten mężczyzna mnie udusi, tak po prostu, na oczach wszystkich.

      Ale potem luzuje uścisk, łapię powietrze, na krańcach mojego pola widzenia pojawiają się jasne punkciki, pierwsze oznaki nadchodzącego omdlenia. Ale nie, nie zemdleję teraz, muszę coś powiedzieć, to ważne, bardzo ważne – ale mój mózg przestał pracować, nie jestem w stanie sformułować żadnej jasnej myśli, straciłam mowę. Oszołomiona kręcę głową, próbuję wydusić z siebie jakiś sprzeciw, ale nie znajduję słów, które mogłyby wyrazić moje przerażenie i szok, i te wszystkie pytania w mojej głowie. Wypowiadam pierwszą rzecz, jaką podsuwa mi mózg.

      – Dobrze, że wróciłeś.

      I te słowa, te słowa, one mają smak gorzkich migdałów.

      Obcy mężczyzna uśmiecha się z satysfakcją, najwyraźniej powiedziałam dokładnie to, co chciał usłyszeć. Potem kuca, dopiero wtedy przypominam sobie, że przecież cały czas trzymam za rękę Leo, jego mała wilgotna rączka promieniuje ciepłem w mojej dużej, suchej dłoni. Teraz puszcza moją rękę i pozwala, by ten obcy mężczyzna podniósł go w górę. Z moim synem na rękach obcy odwraca się do prasy. Częstotliwość błysków fleszy momentalnie się potęguje. Jestem jak w transie, jak przez mgłę słyszę, co mówi ten obcy człowiek, tak bardzo się cieszy, że jest znowu w domu. Dziękuje wszystkim za okazane zainteresowanie, ma jednak nadzieję, że uszanowana zostanie prywatność jego i jego rodziny, że bardzo tego potrzebuje, by móc powrócić do normalności.

      Rozglądam się. Czy to żart? Wiem, że to nie może być żart, nikt nie robi takich okrutnych żartów. Jednak liczę na jakieś rozwiązanie, jednak rozglądam się wkoło. Dreszcz przebiega po moich plecach, od karku po pośladki.

      Ludzie wokół mnie patrzą na obcego i uśmiechają się. Obcy spogląda na mnie.

      On się nie uśmiecha.

      14

      Moje ciało znowu robi się dziwnie lekkie.

      Rozglądam się bezradnie. To przecież niemożliwe! Nie mogę być jedyną osobą, która widzi, że to nie Philipp! Ale potem patrzę na twarze wokół mnie – na tych wszystkich przedstawicieli prasy, tych wszystkich oficjeli – i uświadamiam sobie, że jestem tu jedyną osobą, która znała Philippa osobiście, która wie, jak on wygląda. Nie ma nawet oficjalnych zdjęć Philippa, jasna cholera!

      Nogi uginają się pode mną. Zataczam się, w ostatnim momencie łapię równowagę. Nie wolno mi tu upaść. Nie przed tymi wszystkimi kamerami, nie przed tymi wszystkimi ludźmi, nie przed moim synem, nie przed tym obcym.

      – Wszystko w porządku, pani Petersen? – pyta z troską wysoka blondynka, która też była na pokładzie samolotu.

      Mój mózg za wszelką cenę stara się zrozumieć sytuację, w której się znalazłam, ale nie jest to łatwe. Stoję na płycie lotniska. Stoję w oku cyklonu. Wokół mnie hałas. Fotografowie krzyczą, strzelają flesze.

      Dzisiejszy dzień miał być tym dniem, kiedy wróci Philipp.

      Ale nie jest. Philipp nadal pozostaje zaginiony. To nie jest mój mąż. Ten mężczyzna, który trzyma na rękach mojego syna i wyraźnie zmęczony, lecz zadowolony uśmiecha się do kamer, a fotografowie na ten widok odchodzą od zmysłów – długo zaginiony ojciec ze swoim synem – to nie jest mój mąż. I ten ktoś trzyma na rękach mojego syna.

      Wszystkie włosy stają mi na głowie, otrząsam się z odrętwienia, moje ciało znowu funkcjonuje. Robię krok w stronę obcego, chcę odebrać mu Leo, który swoją drogą jest już za duży na to, żeby brać go na ręce – co to w ogóle ma znaczyć, przecież to głupie, Leo ma osiem lat – ale akurat w tym momencie obcy stawia go z powrotem na ziemi. Przyciągam Leo do siebie, trochę za gwałtownie, bo podnosi na mnie zdziwiony wzrok, ale nikt poza nim i mną tego nie dostrzega, wszystkie oczy skierowane są na obcego i doprowadza mnie wprost do szału, że wszyscy nazywają go Philipp. Wciąż jeszcze zajęta jestem porządkowaniem myśli w głowie, gdy cała ta niewielka kolumna, którą tworzymy, pracownicy MSZ, jakieś służby porządkowe, policjant, rusza w kierunku budynku lotniska. Dziennikarze tłoczą się za nami, paru fotografów wyprzedza nas biegiem, by móc zrobić zdjęcie w momencie, gdy będziemy wchodzić do budynku.

      Obcy idzie przede mną, rozmawia z białowłosą kobietą, która razem z nim wysiadła z samolotu. Rozglądam się nerwowo po tych wszystkich obcych twarzach. Gdzie jest Hansen? Muszę pomówić z Hansenem!

      Jesteśmy otoczeni przez gromadę dziennikarzy, tracę orientację i z ledwością udaje mi się utrzymać pod kontrolą moją klaustrofobię, z wielkim trudem powstrzymuję się przed hiperwentylacją i jednocześnie staram się nie stracić z oczu Leo, który puścił moją rękę. Między dwoma mężczyznami idącymi za mną otworzyła się niewielka luka i dostrzegam dystyngowaną, spokojną twarz Hansena. Rzucam okiem w kierunku Leo, ta miła blondynka, która wcześniej mnie zagadywała, pochyla się teraz nad nim i coś do niego mówi, ale tak, jak się mówi do dorosłego, nie do małego dziecka. Leo jej odpowiada, uśmiecha się z dumą, lubi, gdy traktuje się go jak dużego chłopca. Nie słyszę, o czym rozmawiają, wrzawa wokół nas jest zbyt głośna, ale u Leo wszystko w porządku, to dobrze. Zostaję w tyle, żeby znaleźć Hansena, próbuję się do niego przecisnąć, z użyciem łokci. Mężczyźni, między których się wpycham, rzucają mi zirytowane spojrzenia, ale nic nie mówią. Hansen patrzy na mnie spod lekko uniesionych brwi. Jestem tak zdyszana, że ledwie mogę wydobyć z siebie głos.

      – To nie jest mój mąż – wyrzucam z siebie.

      Hansen marszczy brwi, przez krótki moment wypełnia mnie dziecinne przeświadczenie, że wszystko będzie dobrze, że Hansen zajmie się tą sprawą. Powie, że on też już wcześniej miał wątpliwości i że teraz naprawi swój błąd.

      Hansen kręci lekko głową.

      – Słucham?! – krzyczy, próbując przekrzyczeć wrzawę fotografów.

      Przykłada rękę do ucha, chcąc zasygnalizować, że mnie nie zrozumiał.

      Biorę głęboki wdech, chcę właśnie wrzasnąć w jego


Скачать книгу