Sekret wyspy. Dorota Milli
samych siebie, swoich tożsamości, wiem, że wyspa i Dziwnów to nasza kraina. Magiczne miejsce, gdzie każdy pomysł udało nam się zrealizować, a upadki mniej bolały. Wiki, pamiętasz, jak ty ją nazywałaś?
– Krainą czarów – wyszeptała w odpowiedzi. Odległe marzenie rozbudziło dawną nutę. Będąc dzieckiem, chciała wierzyć, że gdzieś jest dobro i jej miejsce, w którym będzie mogła poczuć się jak w zaczarowanej krainie.
– Sama je stworzyłaś, zbudowałaś od podstaw. „Kotwica” to twój dom, w którym nie ma złego czarownika, tylko wspaniała wróżka, która jeśli zechce, upiecze pyszne ciasto. Musimy ten twój dom oczyścić ze wspomnień, tych złych, po prostu pozwolić im odejść. Namawiałaś mnie na zmierzenie się z przeszłością, teraz twoja kolej.
– Dobrze, rozumiem i… zgadzam się – powiedziała Wiki z powagą.
– Czyli nasza ekipa znowu w komplecie, bez tajemnic? – dopytywała Lili.
– Bez tajemnic – zapewniła Wiki.
Wyciągnęły przed siebie ręce, ich gest przyjaźni, który często wykonywały na wyspie. Trzy przeciwieństwa nie tylko z charakteru, lecz także wyglądu. Lili – zgrabna blondynka o krótkich włosach, Alwina – wysoka i chuda z jasnymi lokami do pasa, i Wiki – niska brunetka, która sprawiała najwięcej kłopotów.
– Siostry na każde niebezpieczeństwo i mimo rozłąki na zawsze razem.
***
Patrzyła w okno, jak jasność przegrywała z mrokiem. Morze w oddali traciło na wyrazistości, linia horyzontu zacierała się, a niebo przybierało czarną szatę. Miała nadzieję zobaczyć gwiazdy, choć to zimną świeciły najjaśniej. Lubiła ich migot.
Wiktoria ocknęła się z zamyślenia. Została zmuszona do ponownego powrotu do wspomnień, choć gdyby nie siostry, nigdy sama by się na to nie zdecydowała. Starała się być odważna, robiła szalone rzeczy, podejmowała niebezpieczne wyzwania, ale kiedy miała zmierzyć się z dawnymi traumami, tchórzyła jak mysz.
Na dole otworzyły się drzwi. Jako ostatnia zbiegła ze schodów. Potrzebowała kilku sekund, by ukryć wahanie, wewnętrzną walkę, która odbije się w jej oczach. Nie chciała słyszeć więcej nacisków. Zgodziła się, ale wszystko zrobi w swoim czasie, na swoich warunkach.
– Cześć, Wiki, jak w „Kotwicy”? – zapytał Natan, witając się z Lili pocałunkiem i z Alwi całusem w policzek. Nie podszedł do Wiki, trzeciej najbardziej nieufnej z ich grona.
– Odczuwalny koniec sezonu, więc będzie więcej czasu na picie kawy i zajadanie się ciastem. – Uśmiechnęła się do wysokiego ratownika o falujących brązowych włosach rozjaśnionych słońcem. Z łatwością przebił się przez jej pancerz. Jego dom na wydmie, który odziedziczył po rodzicach, dzięki remontowi zyskał nowy wygląd, choć chłopak był blisko pozbycia się tego miejsca. Gdy jego ojciec, prokurator, odszedł, planował sprzedać dom, to Lili i jej pytania o dawną zbrodnię zatrzymały go w rodzinnym mieście. Wcześniej pędził przez świat, jeżdżąc na misje i podejmując się ratowana innych, teraz z Lili stworzyli wspólny dom, do którego zaprosili swoich przyjaciół.
– To prawda, my też to odczuwamy – przyznał, ponieważ pracował w zarządzie portu. – Przypomnę sobie, jak jest jesienią i zimą w Dziwnowie – dodał z sentymentem.
– Razem sobie przypomnimy – uśmiechnęła się Lili i chwyciła Natana za rękę.
Wiki podziwiała ten obrazek z ciepłem w sercu. Najstarsza z sióstr znalazła swoją miłość, mogła wyrzucić kotwicę i osiąść na stałe. Była dumna, bo sama się do tego przyczyniła.
– Zrobiłam kawę, chodźcie! – krzyknęła Alwina z kuchni, kiedy oni wciąż rozmawiali w korytarzu. Dobrze czuła się w domu na wydmie. Poznała jego każdy kąt, gdy podjęła się zadania udokumentowania zmian, jakie przeprowadzono. Na zdjęciach zatrzymała jego przeszłość i to, jak zmienił się po remoncie. Fotografka z zamiłowania, zrobiła całą dokumentację pomieszczeń, które przeszły metamorfozę. Dzięki temu odkryli skrytkę w podłodze w byłym gabinecie prokuratora, na końcu korytarza. – Zadbałam o poczęstunek. Poruszając trudne tematy, dobrze jest podjeść coś słodkiego dla równowagi.
Wiki pomagała, rozstawiając przekąski na stole. Alwina uwijała się i nuciła pod nosem hit lata, siostra nawet chciała się do niej przyłączyć, ale wiedziała, jak inni zareagują na jej głos.
Pukanie do drzwi oznajmiło przybycie kolejnego gościa. Miron Nawrocki, wysoki blondyn z krótkimi włosami, był z zawodu budowlańcem. Czasem z pomocą, ale w większości własnymi rękami odnowił dom na wydmie.
Przez kilka ostatnich dni pracował jak zaklęty, by Natan i Lili mogli jak najszybciej się do niego wprowadzić. Udało się i para mogła opuścić mieszkanko Wiki, która na ten czas ich do siebie zaprosiła. Pozostały jeszcze prace w zewnętrznej części domu, ale to nie przeszkadzało domownikom już wygodnie mieszkać.
– Dobry wieczór wszystkim… – Miron nie skończył mówić, gdy usta Alwiny zaatakowały jego wargi, a jej ręce zawiesiły się na jego szerokim karku. Nie minęło kilka sekund, a rozległ się jej radosny szczebiot:
– Jak ci minął dzień? Mnie cudownie! Z Lili pracujemy nad kolejnym zleceniem. Jej hasło reklamowe spodobało się, więc będziemy przeprowadzać całą kampanię. Już mam pomysł na zdjęcia, ale najpierw musimy wymyślić nazwę firmy… – Alwi urwała, gdy teraz Miron ją pocałował.
– Wszystko ze szczegółami opowiesz mi w drodze do domu. – Miron uśmiechał się, wiedział, że związał się z gadułą, która swoim melodyjnym głosem nie wiadomo kiedy wtargnęła do jego serca. Zaprosił ją do siebie, a przez ten czas, w którym ze sobą mieszkali, trudno mu było sobie wyobrazić dom bez jej głosu, śmiechu i pięknej twarzy. Nawet jej kotka Iskierka zyskała jego przychylność, choć wciąż toczyli walkę, zwłaszcza o spanie w łóżku.
– Część, Mironie. Jakie plany remontowe na przyszłość? – zapytała Wiki, gdy razem przysiedli na kanapie.
– Bracia Lisewscy chcą rozbudować sklep i hurtownię. Poprosili mnie o pomoc. Na zimę będziemy dogadywać szczegóły. Muszę jeszcze skończyć tutaj. W ładny dzień weźmiemy się do ocieplania, a późnej malowania. Jeszcze garaż i jego dach, kolejnego sztormu i wichury może nie przetrwać…
Wiki uśmiechała się pod nosem. Towarzystwo Alwiny otworzyło Mirona. Wcześniej milczący, teraz z pasją opowiadał o szczegółach swojej pracy. Lubiła go od pierwszego spotkania, w końcu to on zapewnił ją, że z niewielkiego parterowego domu ze szpiczastym dachem uda się zbudować jej wymarzoną restaurację i mieszkanie na poddaszu.
– Nie przyniosłaś rogalików? – zapytał z pretensją Miron, rozglądając się po stole. Uwielbiał jeść.
– A ty nie miałeś się odchudzać? – zmieniła temat, bo pamiętała, w czyje ręce trafiły dziś rogaliki.
– Miałem biegać, a to różnica – bronił się Miron.
– Razem będziemy biegać, jesienią. To najlepszy czas – wtrąciła Alwina. – Zaraz po tym, jak skończę poranną sesję. Brzeg morza będzie wolny od wczasowiczów, a o tak wczesnej porze plaża będzie należeć tylko do nas.
Miron uśmiechnął się do swojej dziewczyny, ciepło zrobiło mu się w sercu, to, co powiedziała, oznaczało, że z nim planuje jesień, że zamierza zostać.
– Nie zapominaj, że jeszcze czeka nas remont twojego mieszkania w Kamieniu Pomorskim, im szybciej się je wystawi na sprzedaż, tym lepiej – przypomniał Miron.
– We wszystkim ci pomogę, zwłaszcza w demolce. W tym jestem najlepsza. – Alwina pamiętała, jak chwyciła za młot wyburzeniowy i z uśmiechem niszczyła łazienkę w domu na wydmie, do dziś czuła