Sekret wyspy. Dorota Milli
filary społeczności, które miały znaczący wpływ na miasto, na pilnowanie i przestrzeganie zasad prawa, na zachowanie sprawiedliwości.
Niestety, nie znalazła takich obrazów z przeszłości. Doktora kojarzyła jak przez mgłę, gdy raz odwiedził ich dom dziecka, a ona próbowała wykraść mu bloczek recept. Skończyło się na buchnięciu paczki papierosów. Wtedy jeszcze palił.
Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak namawiała przyjaciółki do palenia. Na terenie sierocińca było to niewykonalne. Konserwator Chojek lubił mieć je na oku, zwłaszcza Wiki, którą bacznie obserwował od pierwszego dnia pobytu. Jakby wiedział, że ona może coś nawywijać. Wstrętny, wulgarny człowiek, ale jedyne ręce do pomocy w domu dziecka. Była też siostra Stefcia, pozytywna i ciepła kobieta wykonująca powierzone jej obowiązki z zaangażowaniem i miłością do drugiego człowieka. To jej przede wszystkim nie chciały podpaść. Byłoby im zwyczajnie wstyd.
Zapaliły w najbezpieczniejszym miejscu, ich prywatnym skrawku świata schowanym przed oczami innych, w ich krainie czarów, na wyspie, gdzie wszystko wydawało się możliwe. Krztusiły się i kaszlały, więc zrezygnowały. Wolały zaciągać się zapachem morza, wilgotnego piasku i mokrych drzew po deszczu.
Dołączyła do kobiet na tarasie. Teraz zrozumiała, czym zachwycała się Alwina, kiedy opowiadała o ogrodzie Tabackich. Ażurowa altana stała na świeżo skoszonej trawie, otulona krzakami rozkwitłych róż. W całym ogrodzie unosił się zapach kwiatów, słodki i uwodzący. Usiadła w wolnym fotelu, zapadając się w poduszki, które miękkością zapewniły jej wygodę.
Alwina czuła się jak u siebie, więc pomogła Jadwidze w przygotowaniu napojów i ciasta. Lili komplementowała piękno ogrodu. Podzieliła się też wrażeniami o przeprowadzce i urządzaniu swojego nowego miejsca, domu na wydmie.
Wiki wyłączyła się na otoczenie i głosy, wracając myślami do trzech przyjaciół, z których został tylko jeden, doktor Tabacki. Prokuratora, ojca Natana, nie mogła sobie przypomnieć, za to komendanta Ireneusza Gajdę wyryła w pamięci bardzo dokładnie. Przesadnie skrupulatny w pełnieniu swoich obowiązków, uważał miasto za swoją własność, a mieszkańców za podwładnych. Plotka głosiła, że tak samo traktował własną rodzinę. Nie znosił niesubordynacji ani protestów. Czasem w pełnieniu ważnych społecznych funkcji taka cecha była skarbem, lecz nadużywana stawała się wadą.
Pamiętała pierwsze spotkanie z nim. Wracała z siostrami ze szkoły, nie śpieszyły się, wiedząc, że czekał ich dyżur w kuchni. Szły ulicą, zatrzymując się przy straganach.
Najbardziej uwielbiała czas łowów. Gdy sobie coś wypatrzyła, lubiła wyciągnąć po to rękę, robiła to szybko, licząc, że nikt nie zauważy. Tamtego dnia miała dotknąć figurki małego słonia stojącej pośród wielu, gdy usłyszała donośny śmiech. Przykuł jej uwagę, odrobinę wystraszył.
Wysoki, wręcz potężny facet z nadwagą, był w mundurze policyjnym i z kimś rozmawiał, wydawał się władczy, pewny siebie, agresywny, miał donośny głos. Nie polubiła go, jak wszystkich urzędników i służb na usługach państwa. Schowała się za namiot, miała ważenie, że jeśli mężczyzna na nią spojrzy, domyśli się, co planowała zrobić.
Edwin Gajda w porównaniu do ojca był wręcz spokojny i wyważony, nie zdradzał swoich uczuć, nie odkrywał się. Wiki nie miała pewności co do jego charakteru, nie wiedziała, co iskrzyło w jego oczach czy głęboko płynęło pod skórą. Jednak ciężko jej było zaprzeczyć, że uprzedzenie do ojca przeszło na syna.
– Wiktorio, miło w końcu spokojnie z tobą porozmawiać. Zawsze jesteś w biegu. Miałam ogromną przyjemność jeść twoje wypieki z restauracji, a wasza kawa jest cudowna. Nie wiem, jaki dodajecie tajny składnik, że jest nieziemsko pyszna – dopytywała Jadwiga, która w ilości wypowiadanych słów mogła konkurować z Alwiną.
– Dziękuję i zapraszam częściej – odpowiedziała Wiki automatycznie, przebudzając się z rozmyślań.
Zobaczyła, że Lili się jej przygląda, więc uśmiechnęła się, nie chcąc, żeby przyjaciółka zaczęła ją wypytywać. Troskliwa Lili potrafiła dotrzeć do jej duszy bez trudu.
Było to uciążliwe, w końcu zawsze polegała na sobie, swoim instynkcie, który pozwolił jej przetrwać. To na wyspie się otworzyła, dopuściła siostry do swojego serca i zranionej duszy. Nie żałowała, z wdzięcznością przyjęła ich miłość, były takie same, wiedziały, co to porzucenie i samotność.
– Pewnie nie zdradzisz mi tajemnicy, ale gdybym przysięgła, że absolutnie nikomu nie powiem? – Jadwiga nie odpuszczała, choć bardziej robiła to dla dziewczyny, by poczuła się swobodnie, z całej trójki to Wiki była najbardziej spięta.
– Pani Jadwigo…
– Jadwiga, bez „pani”, w zupełności wystarczy – zapewniła z uśmiechem.
– Jadwigo, bardzo mi miło. – Wiki już wiedziała, dlaczego Alwina była częstym gościem w domu doktorostwa, kobieta była przyjazna i otwarta, każdy pragnąłby mieć tak kochaną matkę. – Jeśli dostanę kartkę, napiszę sekret naszej kawy i technikę parzenia. Jestem pewna, że będzie smakować tak samo jak w mojej restauracji.
***
Trzasnęły drzwi, aż wszystkie kobiety zamilkły. Pojawił się w nich doktor ze zbolałą miną. Lili nawet się nie wahała i wybiegła z tarasu. Musiała być przy Natanie. Miała nadzieję, że zaspokoił swój głód wiedzy i w jakimś stopniu pogodził się z tym, że jego ojciec popełnił samobójstwo.
Przyjaciółki pożegnały się i ruszyły za Lili. Wiki była ciekawa, co Natan usłyszał od doktora, chciała znać powód, który pchnął prokuratora do zamachu na swoje życie.
Przed domem doktorów rozgrywała się smutna scena. Natan trzymał w ramionach Lili, przytulał, jakby miał jej nigdy nie zobaczyć. Edwin stał z zaciętą miną w ciszy. Z daleka nadchodził Miron, a jego wzrok wyrażał troskę. Wiedział, co się wydarzy, sam miał swoje demony do przepłoszenia, w końcu to jego ojca brali za potencjalnego zabójcę.
– Zostawmy na dzisiaj omawianie czegokolwiek. Na jakiś czas wstrzymamy nasze spotkania, niech każdy z nas ochłonie. – Edwin popatrzył po twarzach znajomych, a nikt nie wyraził sprzeciwu. Wszyscy wiedzieli, że przede wszystkim chodziło o Natana. Tworzyli drużynę, mieli współpracować i wymieniać się informacjami, ale w takich trudnych chwilach trzeba było cierpliwości, czasu na oddech, by bez emocji omówić to, co pchnęło ojca Natana do śmierci. Zastanawiał się, czy w jakikolwiek sposób sprawa śmierci proboszcza była z tym związana. – Natan, może przepłyniemy się łodzią? Zawsze dobrze ci to robiło, zwłaszcza gdy trzymałeś ster – zaproponował przyjacielowi, chcąc odciągnąć jego uwagę od przemyśleń.
Nie wiedział, jak sam by się zachował na jego miejscu. Komendant nigdy nie odważyłby się na taki krok. Jego ojciec sam ustalał zasady, wyznaczał granice, każdy musiał ich przestrzegać. Zawał go zaskoczył, umarł przy pierwszym ataku, jakby nie godził się być słabym i niezdarnym, skazanym na pomoc innych.
– Innym razem, Edwin. Dziś we mnie szaleje sztorm, ale ty wypłyń i w końcu skorzystaj z zaproszenia. – Rzucił policjantowi kluczyki. Nie potrafił wyłączyć mrocznych myśli po tym, co powiedział mu doktor. Potwierdził to, co zataił. Natan zastanawiał się, czy dobrze, że poznał prawdę. Może gdyby nie wiedział, nie czułby teraz wyrzutów sumienia, że przez wiele lat obwiniał ojca, zbyt ostro go traktował. Było mu żal tych zmarnowanych lat, kiedy dorósł i mogli porozmawiać o tym, co ich dzieli, i o tym, co może ich połączyć. – Dziękuję wam, dziękuję, że ze mną byliście.
Lili pożegnała się i ruszyła z Natanem, lecz nie do domu na wydmie, ale na plażę smaganą wiatrem. Alwina i Miron poszli w stronę zwodzonego mostu. Edwin skręcił w ulicę prowadzącą na sezonową przystań.
Każdy