Sekret wyspy. Dorota Milli
czarne chmury wiszące nad głową. Może tam, gdzie teraz jesteś, jest miło, bezpiecznie i jest ktoś, na kim ci zależy, a komuś zależy na tobie?
Złożyła list i włożyła do koperty, chciała wrzucić go do pudełka i schować, ale tego nie zrobiła. Pierwsza wiadomość z przeszłości dotarła i oprócz łez wywołała uśmiech. Była bezpieczna i miała siostry, którym zależało na niej.
Wrzuciła list do najniższej szuflady nocnego stolika. Zamknęła pudełko i odłożyła pod łóżko, ale z brzegu. W pełni zrozumiała uczucia Natana, gdy czytał zapiski ojca. Tego procesu nie można przyśpieszyć. Potrzeba niebywałej siły, samozaparcia, by zmierzyć się z przeszłością, która pozostawiła ból w sercu.
Położyła się do łóżka i patrzyła na przepływające chmury. Świetlik w dachu był jej pierwszym pomysłem, a Miron ją w tym wsparł i wykonał zadanie. Starając się zasnąć, mogła podziwiać niebo usiane gwiazdami. Bezpieczna i ogrzana, zasłuchana w ciche chrapanie psa, odpłynęła w sen.
[1] Cecelia Ahern, Na końcu tęczy, przekład Joanna Grabarek, Warszawa 2006.
2
Głośny huk wyrwał Wiki ze snu. Przyjemny błogi stan nieświadomości przepadł bezpowrotnie.
– Przepraszam! Pewnie cię obudziłam! – krzyknęła Alwina z kuchni.
– Oczywiście zrobiłaś to niespecjalnie, tak jak kilka dni temu. – Wiki wstała z łóżka, przecierając oczy. – Czy ty nie możesz wstawać o ludzkiej porze?
– A ty musisz być taka marudna z rana. – Alwina podeszła do przyjaciółki i ją przytuliła. – Zobacz, jaka piękna pogoda, uśmiechnij się. Tak lepiej. – Zaśmiała się, gdy Wiki zrobiła, co kazała. – Zapowiadali piękny dzień, więc musiałam go wykorzystać. Zobacz, porobiłam mnóstwo zdjęć. Poranna sesja się opłaciła.
Wiki oglądała w aparacie pochwycone chmury, zza których przebijało się słońce. Nadpływały znad morza w różnych formach, urozmaicały bezkres nieba, konkurując z połacią niebieskiej wody.
– Pięknie, ale muszę się napić kawy. – Zatrzymała się gwałtownie, gdy przed nią pojawiła się kotka. Z białym futerkiem i ciemnymi plamkami na łapkach prezentowała się elegancko i dostojnie. Miodowe oczy patrzyły na nią wnikliwie. – Iskierka, miło, że wpadłaś.
– Coraz pewniej czuje się w mieście. Gdy podróżowałyśmy, zawsze towarzyszyła mi podczas sesji. Teraz do tego wróciłyśmy. Chyba się zadomowiła.
– Jak jej pani – rzuciła Wiki i tym razem uśmiech był szczery. – Co? Przyszłaś wyżerać Łasuchowi z miski? – zapytała kotkę. Krótkie miauknięcie bardziej przypominało parsknięcie.
– Na pewno ci się przywidziało. Iskierka jada tylko swoją karmę – zaprotestowała Alwina.
– Na pewno nie. Niby taka królewska, z manierami i wyższością spojrzenia, a w środku cwaniara z rynsztoka.
– Tym bardziej powinnaś ją rozumieć. – Alwina zaśmiała się, widząc, jak kotka dumnym krokiem podeszła do drzwi, tracąc zainteresowanie panią domu. Przez jakiś czas pomieszkiwały u Wiki. Alwina miała tu swój pokój i nawet miejsce do pracy. Wszystko zmieniło się, gdy pojawił się Miron i jego propozycja wspólnego zamieszkania, przynajmniej zanim nie zakończą śledztwa. Czuła, że z każdym dniem głębiej zapuszcza korzenie, a rozrastające się pędy podchwycają nowe znajomości. Zakotwiczyła i teraz z większym optymizmem patrzyła w przyszłość.
– Po co właściwie przyszłaś?
– Po południu mamy z Lili spotkanie w domu na wydmie i chcemy, żebyś do nas dołączyła. I nie kręć nosem. Obiecałaś! Musimy ci coś powiedzieć, wtajemniczyć w nasze plany. Nie dopytuj, dowiesz się, jak przyjdziesz.
– Od kiedy ograniczasz mówienie? – Wiki nie spodobał się ten pomysł.
– Od kiedy możesz to wykorzystać przeciwko mnie. Przyjdź, będziemy czekać. – Alwi pocałowała siostrę w policzek i wybiegła z mieszkania.
Schodząc do kuchni, Wiki zastanawiała się, co Alwina miała na myśli, wspominając o ich planach z Lili. Potrzebowała kawy, by dodać sobie energii, a słysząc dochodzące z kuchni dźwięki, wiedziała, że jej poranna celebracja minęła bezpowrotnie.
– Dzień dobry, Wiktorio. – Kucharz Marcin popatrzył na nią z ciekawością i delikatnym uśmiechem. – Wszystko w porządku?
– Dlaczego miałoby nie być w porządku? Nie będziemy się bawić w podchody. Znam to spojrzenie psa oblizującego kość z resztkami mięsa. Mów, co wiesz.
– Wczoraj coś się wydarzyło. Niektórzy szemrają po kątach.
– Zyskałeś moją uwagę, zamieniam się w słuch. – Z kubkiem kawy w dłoni Wiki usiadła na stołku, który stał przy drzwiach. Z tego miejsca widoczna była cała kuchnia, idealny punkt obserwacyjny.
– Na początku nie mogłem w to uwierzyć, ale znalazło się więcej świadków. – Marcin dobrze znał niecierpliwość szefowej, tak samo jak jej ciekawość, dlatego celowo przedłużał wypowiedź.
– Dość zwodzenia, mów! Teraz walczysz o premię – zagroziła.
– Jadłaś już śniadanie? Alwina mówiła, że jeszcze spałaś, jak przyszła.
– Nakarmisz mnie, jak to wreszcie wydusisz.
– Wiktorio, czy ty z Edwinem Gajdą, komendantem Dziwnowa, wypłynęłaś wczoraj wieczorem w rejs? Dopytuję, żeby nie było nieścisłości – zaznaczył z rumianą twarzą, jak zwykle nie przeszkadzając sobie w obowiązkach i przerzucając naleśniki na patelni.
– Ja… tak… – wydusiła totalnie zaskoczona. – Ale to nie jest to, co myślisz, cokolwiek ktoś myśli. Wyjaśniam, by nie było nieścisłości – podkreśliła z ironią.
– Długo was nie było.
– Co znaczy długo? Ktoś mierzył czas z zegarkiem w ręku? – warknęła.
– Wiktorio, ja tylko przekazuję wieści. Gdy Lili i Natan wypłynęli, wiemy, jak to się skończyło. A o tym, co robili na morzu, to już każdego rozległa wyobraźnia decydowała.
– Wyrzucił mnie przez burtę.
– Nie wierzę. – Marcin aż się zatrzymał z wrażenia.
– Może za bardzo go lubisz? Chciał mnie utopić – podkreśliła z urazą. – To ja jestem poszkodowana.
– A co powiedziałaś, zanim to zrobił?
– Dasz mi w końcu śniadanie czy w swojej kuchni mam umrzeć z głodu? – burknęła. – I cieszę się twoją troską, Marcinku. Tak, nic mi nie jest – zaznaczyła z ironią. – Sprawdzę, co w papierach, i idę do domu na wydmie, ty przejmujesz dowodzenie.
– Tak jest, Wiktorio. – Kucharz w mgnieniu oka nałożył na talerz ciepłego naleśnika, posypał owocami i polał puchową śmietaną wymieszaną z cukrem waniliowym.
– Jeśli chodzi o rejs… Zaznaczam, żeby zakończyć temat… Nic się nie wydarzyło. Bez spekulacji.
– Teraz czuję, że faktycznie tak jest, Wiktorio. – Marcin uśmiechał się od ucha do ucha.
Wiki wcale się to nie spodobało. Opuściła kuchnię i zanim doszła do biura, usłyszała donośny śmiech kucharza.
***
Temperatura dochodziła do dwudziestu siedmiu stopni, ale przyjemny wiatr zapewniał komfort. Nasilał swe podmuchy, powodując