Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego. Monika Góra
do piwnic:
„– Czy to się też odbywało tutaj?” – pyta dziennikarka.
„– Tak… Ja muszę stąd wyjść. Przepraszam”.
Barbara Borowiecka ciężko oddycha. Wychodzi z piwnicy. Podchodzi do Marka Kuligowskiego, partner ją przytula.
„– Ale pokazałam” – mówi do niego Borowiecka, łapiąc oddech.
Marek jest zadowolony.
„– Pokazałaś?”.
„– Tak. To jest okropne”.
Już na schodach klatki pani Borowiecka kontynuuje: „Była jedna dla mnie taka najbardziej drastyczna sytuacja, kiedy dorwał mnie i uciekłam na ostatnie piętro. I nie mogłam się dostać na strych, żeby uciec, akurat tego dnia strych był zamknięty. Najpierw, żebym uklękła przed nim. A później próbował mi włożyć penisa do ust. Było takie pierwsze odczucie, że to jest ohydne, że nie powinnam być w takiej sytuacji. Takie różne myśli przechodzą przez głowę. I w pewnym momencie pomyślałam, że jeżeli do tego dojdzie, to ugryzę go i może uda mi się uciec.
Ponieważ wywijałam się i nie pozwoliłam na to, nie wiem, czy podekscytowany był tym, że się tak opieram, w każdym bądź razie doszło do wytrysku na szyi, na twarzy na włosach, na mojej sukience.
Tak jakby nigdy nic, podciągnął spodnie, ta sutanna opadła i tak mnie zostawił. Długo tam siedziałam, zanim doszłam do siebie. Płakałam, brzydziłam się właściwie sobą. Czy mogłam jeszcze coś zrobić, żeby uniknąć tego?
Zeszłam do domu i w tym czasie mój brat wrócił do domu. Zamknęłam się w łazience, brat tak na mnie spojrzał i mówi:
– Zdejmij tą sukienkę, ja ci ją wypiorę.
A ja w tym czasie wycierałam tą spermę ze swojej twarzy, z włosów. On mówił:
– Poczekaj, zagotuję ci wodę, to umyjemy ci włosy”.
Dziennikarka pyta, ile lat miał brat.
„– Osiem” – odpowiada Barbara Borowiecka.
Do państwa Cichych, bohaterów reportażu Bożeny Aksamit, ekipa telewizyjna nie zagląda. Ani do żadnego innego mieszkańca kamienicy przy Łąkowej.
„On się obnażał, rozbierał przy was?” – pyta dziennikarka Barbarę Borowiecką. „Przeważnie to było podnoszenie sutanny, czasami przychodził w koloratce, ale miał garnitur. Kiedy miał sutannę, podnosił ją i onanizował się w momencie, kiedy nas gonił w tej piwnicy. I nie zawsze działo się to w piwnicy. Czasami było tak, że jeżeli dorwał mnie i za mało był podekscytowany, że chciał się ocierać o ciało. Czasami było tak, że się ocierał o ubranie, a czasami o ciało, i to było czy o pośladki, czy dotykał mi piersi, czy na plecach”.
Zdarzenia te miały miejsce od dwudziestu do trzydziestu razy.
W reportażu TVN nie ma już ani słowa o koleżankach Barbary, które miały być z księdzem Jankowskim w ciąży. Borowiecka nie wspomina o szesnastoletniej Ewie, która z tego powodu miała popełnić samobójstwo.
Z panią Teresą, koleżanką Barbary z podstawówki, umawiamy się w jednej z gdańskich galerii handlowych. Szkoła Podstawowa nr 4, do której obie chodziły, bezpośrednio sąsiaduje z kamienicą przy Łąkowej 62. W budynku tym mieszkała najlepsza przyjaciółka pani Teresy – Jola, córka krawcowej. Jola mieszkała na trzecim piętrze, a Barbara piętro niżej, na drugim. Pani Teresa odwiedzała koleżankę prawie codziennie, nawet jako mężatka, bo miały dzieci w tym samym wieku.
– Nigdy, przez lata, nie wyszły te incydenty – oburza się Teresa. – Jeśli one miały miejsce kilkadziesiąt razy, to nie wierzę, że to by nie wyszło. I dlaczego tylko na jednej dziewczynce, a nie na innych, które tam mieszkały? Jola niczego takiego nie doświadczyła.
Do Joli przychodziła też bardzo często inna koleżanka z klasy, Halina Choroszewska.
– Słyszała pani o tym, żeby ksiądz Jankowski biegał tu po piwnicach i strychach i gonił dzieci? – pytamy.
– Nie.
– Jola też nic o tym nie wie?
– Nie. Nawet dzisiaj zadzwoniłam do innych koleżanek z podstawówki, rozmawiałam z nimi, nikt sobie nic takiego nie przypomina.
– Ksiądz nie chodził po podwórkach, nie chodził po dzielnicy, jego praktycznie w naszej dzielnicy oprócz wykonywania obowiązków nie było widać – zapewnia pani Teresa. – Kto chodził, kogo można było spotkać? Naszego księdza proboszcza. W jakim celu on chodził? Zapraszał i dzieci, i dorosłych do odbudowy kościoła. I faktycznie młodzież pomagała mu w odbudowie.
– I dlaczego rodzice o tym nie wiedzieli? – dziwi się jeszcze pani Teresa. – Dlaczego uciekali po piwnicach, na strych? Do kogoś można było przecież zapukać, zadzwonić.
Trzynastego maja, bez uprzedzenia, ale za to z ekipą telewizji, Barbara Borowiecka zjawia się na placu kurialnym w Gdańsku-Oliwie. Kamery nagrywają jej pukanie do zamkniętych drzwi, co następnego dnia zostaje wyemitowane w TVN24.
Trzy dni później występuje jeszcze w „Dzień dobry TVN”. Mówi, że po ukazaniu się artykułu ujawniły się jeszcze dwie kobiety poszkodowane przez księdza Jankowskiego, a w sumie jest już takich jedenaście osób.
– Gdzie one teraz są? Czemu się nie ujawnią? – pyta kobietę prowadząca Dorota Wellmann.
Barbara Borowiecka odpowiada, że ujawnią się, gdy zostanie powołana bezstronna komisja do wyjaśnienia sprawy.
– Pani Barbaro, czy pani chce odszkodowania? – pyta wprost Wellmann.
– Ja chcę przeprosin – odpowiada kobieta.
– Przeprosin. Tylko tyle? – dopytuje dziennikarka.
– Tak – zapewnia Borowiecka.
Dzwonimy do Barbary Borowieckiej kolejny raz 3 czerwca 2019 roku. Liczymy na obiecane spotkanie.
– Obiecałam, że przemyślę to, a nie, że się spotkamy – Borowiecka wyprowadza nas z błędu. – Przepraszam, jeśli myślała pani, że obiecałam spotkanie.
– Dlaczego nie chce się pani spotkać?
– Dlatego, że mam inne spotkania. A przede wszystkim mam pełnomocnika i w tej chwili już się kontaktuję przez niego.
– Jak się nazywa Ewa, która popełniła samobójstwo?
– Pani Moniko, ja mogę mówić tylko o sobie. Ja nie będę wywracała czyjegoś życia do góry nogami, bardzo przepraszam.
– Ale już pani o niej powiedziała.
– Ale nie podawałam jej nazwiska.
– No właśnie. I jak, my dziennikarze, mamy pani relację zweryfikować?
– Pani Moniko, proszę poszukać – oznajmia Barbara Borowiecka. – Ja wiem, że matka tej dziewczyny nie żyje, nie wiem, jaka tam jest sytuacja. Pani od początku chciała imię i nazwisko i inne informacje, a ja mogę mówić tylko na swój temat. Dziękuję bardzo za telefon i do widzenia.
W tle jeszcze słychać głos Marka Kuligowskiego:
– Nagrywa kurwa.
Niecały rok później, w marcu 2020 roku Barbara Borowiecka składa pozew przeciwko kurii w Gdańsku. Domaga się pół miliona złotych zadośćuczynienia.
AGENT WPŁYWU
Wysoki budynek przy Wołoskiej, gdzie mieści się Biuro Badań Historycznych IPN w Warszawie.