Pod powierzchnią. Lynn H. Blackburn
nie spodziewała się, że Bóg ma południowy akcent.
– Już idę – odezwał się głos.
Czyli ten głos to nie Bóg. Przynajmniej nie Bóg, który by na nią krzyczał. A może po prostu jej towarzyszył?
– Utknęłam – stwierdziła.
– W porządku – odparł mężczyzna. – Jestem dobry w wydobywaniu ludzi. Jak masz na imię, skarbie?
– Leigh. Leigh Weston. Jestem pielęgniarką w Carrington Memorial.
– Leigh Weston? Córeczka sędziego Westona?
– To ja – odpowiedziała.
– Och, dziecko, tak mi przykro. Twój tata był moim znajomym. Bardzo mi go brakuje. Pewnie mnie nie pamiętasz. Nazywam się Floyd Cook.
W jej głowie pojawił się obraz. Mężczyzna w wieku jej ojca, w starych dżinsach i flanelowej koszuli, siedzący obok niego na trybunach. Ojciec miał na sobie krawat. Przyszedł prosto z sądu, aby oglądać mecz bejsbolowy syna.
– Pana wnuk grał z Kirkiem – powiedziała.
Część jej umysłu odnotowała, że pan Cook stosował właśnie jedną z jej technik. Próbował nawiązać kontakt i odwrócić jej uwagę od powagi sytuacji.
– Tak – potwierdził. Słyszała, jak mężczyzna chodzi wokół jej samochodu. – Jak się tu znalazłaś?
Opowiedziała. Przynajmniej próbowała. Język zaczął się jej plątać.
– Bez hamulców, co? Wydaje się, że podjęłaś najlepszą decyzję z możliwych w takiej sytuacji. Dzielna dziewczyna.
Starała się odpowiadać. Było ważne, aby powiedzieć mu o nodze. Musiał wiedzieć, jak bardzo to poważne.
– Moja noga – mówiła. – Boję się, że mam tętniaka rzekomego na tętnicy udowej.
– To skomplikowane pojęcie. Czy możesz mi to powiedzieć prostymi słowami?
– Myślę, że moja tętnica udowa krwawi do wewnątrz.
– Dobrze, skarbie. Ekipa już tu jedzie. Wydostaniemy cię stąd, nie martw się. Zostań z nami.
Próbowała. Naprawdę próbowała.
Ryan włączył przycisk drzemki trzykrotnie, zanim powlókł się do kuchni po kawę. Miał czterdzieści minut, aby przygotować się do kościoła, jeśli chciał zdążyć na poranne nabożeństwo. Już zapowiedział ekipie nurków, że będzie na pomoście Leigh o jedenastej z kawą dla wszystkich, a jeżeli chcieliby zacząć wcześniej, nie musieli na niego czekać. Przez trzy ostatnie tygodnie opuszczał niedzielną mszę i nie chciał teraz zawieść Rebekki.
W zwyczajnych warunkach skupiaby uwagę nad każdym aspektem morderstwa N.N. Większość zabójstw dawała mu kilka dni pracy, zanim wyczerpywały się różne opcje. W tym przypadku było inaczej. Zamierzał wypytywać mieszkańców domów znajdujących się wzdłuż jeziora, ale chciał poczekać, aż skończą się modlitwy w kościele, ponieważ szeryf nie lubił, jeśli pukało się do drzwi wyborców w niedzielę przed dziesiątą rano.
Planował, że wyjdzie z kościoła przed 9.30, a w sprawie śledztwa i tak nic wcześniej by nie ruszyło. Praca w wydziale zabójstw mogła sprawiać, że człowiek stawał się zgorzkniały i cyniczny. Jego mentor podkreślał, aby zawsze znajdować czas na modlitwę – skupianie się na Tym, który jest prawdą i pięknem w świecie pełnym ciemności i zakłamania.
Ryan chciał się zobaczyć z siostrzeńcem i siostrzenicą. Zoe miała jedenaście miesięcy, a jej uśmiechy pozwalały zapominać o wszelkich zmartwieniach. Caleb nie miał zbyt wiele do powiedzenia, ale wiedział, że Ryan był przy nim. Tyle mógł obecnie zrobić. Próbować być trwale obecnym w życiu tego chłopca.
Wjechał na parking dziesięć minut przed nabożeństwem i zaparkował przy minivanie siostry, w samą porę, by jej pomóc. Wsunął telefon do kieszeni kurtki i sięgnął w kierunku Zoe. Dziewczynka zapiszczała z zachwytu, kiedy obrócił się z nią dokoła, po czym posadził ją sobie na rękach. Caleb chrząknął i rzucił stłumione: „cześć” bez żadnej zachęty do dalszego kontaktu. Zwycięstwo.
Zaprowadzili dzieci na zajęcia do ich grup, a sami zajęli miejsca z tyłu dokładnie w momencie, kiedy zaczęła się muzyka.
Dziesięć minut później zabrzęczał jego telefon. Rebecca krzywo na niego spojrzała, kiedy sprawdzał wiadomość. Nie pochwalała czytania SMS-ów w kościele, ale mogło to przecież dotyczyć śledztwa.
Była to wiadomość od Kirka.
Leigh miała wypadek. Zepsute hamulce. Jest w szpitalu.
Przeczytał to. Drugi raz.
Nachylił się, by szepnąć Rebecce do ucha:
– Muszę iść.
Spojrzała na niego z wyrzutem, który zniknął dopiero po tym, jak pokazał jej wiadomość.
– Idź. Ja się modlę – powiedziała.
Ścisnęła jego dłoń, kiedy podnosił się z ławki.
Próbował iść normalnym krokiem, ale gdy znalazł się na zewnątrz, ruszył biegiem. Zadzwonił do Kirka. Poczta głosowa. Zmusił się, aby ostrożnie przejechać przez parking. Kiedy tylko dostał się na autostradę, włączył światła i mocno docisnął gaz.
Droga do szpitala normalnie zajmowała piętnaście minut. Ryan dotarł tam w osiem. Miejsca zarezerwowane dla policji były zajęte. Nie chciał parkować na miejscu dla inwalidów, a okrągły podjazd był zastawiony. Zawsze udawało mu się wcisnąć gdzieś w pobliżu wejścia, ale dzisiaj parkowanie potrwało dłużej niż jazda do szpitala. Udało mu się skontaktować z Anissą i dać jej znać, że spóźni się na nurkowanie. Zadzwonił też do swojego partnera z wydziału kryminalnego, Dantego, i wspomniał o samochodzie do sprawdzenia. Dante miał mu dać znać, jeśli dostałby jakieś informacje.
Ryan miał tyle pytań. Dlaczego Kirk nie oddzwonił? Jak to się stało, że hamulce zawiodły? Jeździła przyzwoitym samochodem, a on nie słyszał od nikogo znajomego o awarii hamulców, chyba że… Ogarnęły go czarne myśli. Czy ktoś zrobił to celowo? Na pewno nie. Ona nie miała przecież wrogów. Już nie. Jej prześladowca nie żył. Ilu jeszcze nieprzyjaciół mogłaby mieć?
Po wejściu na oddział ratunkowy skierował się prosto do swojego wkrótce już eksszwagra. Popatrzyli na siebie. Pewnie tak musiał wyglądać pojedynek kowbojów. Tyle że Ryan był jedynym, który posiadał broń. Nie zamierzał jej jednak wykorzystywać na tego śmiecia stojącego przed nim. Szkoda pocisków.
– Słyszałeś o Leigh – odezwał się Clay.
Ryan nie chciał myśleć, dlaczego tak bardzo przeszkadzał mu fakt, że lekarz już wiedział, z jakiego powodu on się tam znalazł.
– Tak – odparł. – Gdzie ona jest?
– Chirurgia. Tyle mogę powiedzieć.
– No dobra.
Informacja, że Leigh jest na chirurgii, nie dała mu nic poza tym, że dowiedział się, iż wymagała leczenia chirurgicznego. Mogło to być złamanie albo poważny krwotok wewnętrzny, ale doktor Ważniak nie mógł mu nawet dać najmniejszej wskazówki co do powagi sytuacji. Dupek.
Ryan stał nieruchomo i wpatrywał się w Claya. Tak dużo chciał mu powiedzieć. Każda z tych rzeczy była prawdą, jednak żadna nie była miła. Ani profesjonalna. Nie znosił człowieka, którego widział przed sobą, ale nie miał ochoty wdawać się w awantury na środku oddziału ratunkowego. Nawet jeśli wyobrażenie własnej ręki uderzającej nagle w żuchwę Claya wywoływało uśmiech na jego twarzy.
Lekarz stał tak przez dziesięć sekund,