Damy Władysława Jagiełły. Kamil Janicki
zabawach nie mogło zabraknąć kobiety, która przed dekadą poręczyła za nawrócenie Jagiełły. Jego matki chrzestnej, a zarazem patronki międzypaństwowego porozumienia. Jeśli na miejscu była Jadwiga z Pilczy, to należałoby oczekiwać także obecności siostry chrzestnej króla. Być może po raz pierwszy od swego powrotu Elżbieta miała okazję zetknąć się z suwerenem, który dopomógł w jej uwolnieniu i pozwolił wywrzeć krwawą pomstę na człowieku zatruwającym jej życie.
Ciągnące się tygodniami imprezy dawały niejedną okazję do poufałych rozmów, żartów, nawet zwierzeń. Być może właśnie wtedy między dwudziestoletnią wdówką i mniej więcej trzydziestoczteroletnim Jagiełłą zawiązała się pierwsza nić porozumienia, dająca podstawy przyszłej przyjaźni.
Mimo różnicy wieku damę i króla sporo łączyło. Elżbieta na własnej skórze zaznała, jak to jest zostać wyrwanym z korzeniami, pozbawionym wszystkiego, co bliskie, i przeszczepionym w obcą kulturę, pośród ludzi myślących odmiennie, posługujących się inną mową i wyznających inne wartości. Tym bardziej wiedział to już król Władysław. Kiedy przed dekadą decydował się zasiąść na polskim tronie, nie mógł przewidywać, jak ciężka czeka go transformacja. Święte stosy, leśne ołtarze i wotywne pieśni przodków zamienił na wizyty w strzelistych katedrach i łacińskie chorały. Politykę sztyletu i trucizny, pełną morderczych podstępów i promującą bezwzględną eksterminację wrogów, odrzucił na rzecz systemu prawnych przywilejów, precedensów oraz zawiłych norm rycerskiego honoru. Książęcą mitrę samodzierżcy, przed którym poddani biją pokłony, wymienił zaś na koronę chrześcijańskiego króla, zmuszanego do ciągłych ustępstw na rzecz doradców, kompromisów z możnymi, aktów łaski i żmudnych pertraktacji w każdej sprawie.
Fakt, że nawet ze skrępowanymi rękoma, bez znajomości języka i jakichkolwiek koneksji, utrzymał się na powierzchni mętnego morza rytuałów, ograniczeń i oczekiwań, musi imponować. Osobiście była to jednak dla niego wprost katorżnicza przeprawa. Tym cięższa, że na wsparcie nie mógł liczyć nawet ze strony najbliższej osoby.
Elżbieta z Pilczy lepiej niż ktokolwiek inny zdawała sobie sprawę z tego, co to znaczy zostać uwięzionym w niechcianym małżeństwie. Jagiełły oczywiście nie porwano, nie pozbawiono wolności, tym bardziej fizycznie nie wykorzystano. Trudno porównywać jego los z tragicznymi doznaniami młodej Toporówny. Ale można założyć, że repatriantka potrafiła pojąć sytuację króla zamkniętego w złotej klatce.
Małżeństwo Jagiełły i niewiele starszej od Elżbiety Jadwigi Andegaweńskiej okazało się związkiem niedobranym, nieszczęśliwym, skłóconym na każdej płaszczyźnie. Król i królowa kompletnie się od siebie różnili. I przeciwieństwa wcale się nie przyciągały. Ona była oczytana, elokwentna, pełna fascynacji dla drętwych naukowych traktatów. On, wbrew dawnym, krzywdzącym opiniom, znał języki i pismo, ale czas wolał spędzać na polowaniach lub w siodle, a nie z nosem w książkach. Ona imponowała swoją pobożnością, debatowała z teologami i słała listy do samego papieża. On starał się brać udział w codziennej porannej mszy świętej (chyba że zaspał, co nieraz się zdarzało), ale zarazem nie wyzbył się dawnych przesądów i naleciałości. Czy to pogańskich, czy też – jak twierdził Jan Długosz – przejętych od prawosławnej matki. Zawsze gdy wstawał rano z łóżka, ciskał na ziemię „kawałki patyków lub trzciny” i spluwał. Zawsze też, nim wyszedł z domu, „trzy razy obracał się wkoło i słomkę na trzy części złamaną rzucał na ziemię”, nikomu jednak nie chciał powiedzieć, dlaczego to robi. Obsesyjnie bał się zaćmień Słońca. Opowiadano również, że w jednym z krakowskich kościołów Jagiełło nakazał ustawić świeczkę Zbawicielowi, diabłu zaś – dwie świeczki, by był mu posłuszny. Tę historię należy jednak raczej uznać za zmyślenie.
Różnice można by wyliczać właściwie bez końca. I miały one ogromne konsekwencje. Jagiełło i Jadwiga niemal się nie spotykali. Porównanie tras ich podróży i miejsc pobytu skłania wręcz do wniosku, że król rozmyślnie unikał małżonki. W całym 1394 roku spędzili w tym samym miejscu – bo przecież niekoniecznie razem – tylko pięćdziesiąt siedem dni. W kolejnych latach nawet mniej. Prowadzili niezależną od siebie, a często wręcz sprzeczną politykę. Ich intymne relacje przepełnione zaś były wzajemną niechęcią i podejrzliwością. Jagiełło nigdy chyba do końca nie uwierzył w to, że jego żona była w chwili ślubu dziewicą i nie oddała się wcześniej Wilhelmowi Habsburgowi. Robił jej sceny zazdrości, ona zaś wypominała mu wszeteczne obyczaje, zarzucała romanse, chyba wręcz patrzyła na niego z wyższością. Dziesięć lat po ślubie wojna podjazdowa między małżonkami była już stanem permanentnym. A wobec coraz bardziej niepokojącej bezdzietności związku wydawała się też niemożliwa do przerwania.
Jagiełło nie słynął z wylewności i tendencji do prywatnych zwierzeń. Aż do przesady ostrożny i asekurancki, wszędzie wypatrywał wrogów i zawsze węszył spiski. Przez całe życie nie pił niczego poza wodą, by w każdym towarzystwie zachowywać jasność umysłu i łatwiej wyczuć ewentualną truciznę w napoju. Nie pozwalał też, by ktokolwiek niepowołany zanadto się do niego zbliżał albo się z nim spoufalał[43].
Jak każdy człowiek monarcha potrzebował jednak bratniej duszy; kogoś, przed kim mógłby choć na moment się otworzyć. Nie ufał doradcom, braci uważał za zawistników tylko czekających na jego potknięcie. Kuzyna Witolda cenił jako sprawnego polityka, ale nadal nie wierzył w jego niezawodność. Nawet na ulubionej siostrze Aleksandrze nie mógł do końca polegać. Teraz była przecież księżną mazowiecką, miała interesy sprzeczne z jego własnymi. Kto zostawał? Może tylko siostra duchowa, Elżbieta.
WYSOKIE PROGI
Z pozoru wszystko wróciło do normy. Ale tylko z pozoru. Jadwiga z Pilczy dwoiła się i troiła, by odbudować swój prestiż i udowodnić wszystkim niedowiarkom, że znów bierze udział w wielkiej grze. Dla osiągnięcia celu wzorowała się na samej królowej.
Jadwiga Andegaweńska przeszła do legendy jako wielka wspomożycielka chorych i ubogich. Do dzisiaj opowiada się, jak wręczyła życzliwym chłopom swoje zdobne rękawiczki albo pozostawiła odcisk stopy na kamieniu, w miejscu gdzie ściągnęła z bucika złotą klamrę, by obdarować zbiedniałego robotnika. U podstaw popularnych legend – upiększanych i przetwarzanych wraz z upływem stuleci – leżał prawdziwy charakter władczyni. Andegawenka wykazywała się dobroczynnością w stopniu większym niż inne koronowane głowy tamtej epoki. Służyła też przykładem poddanym… i poddankom.
W 1394 roku pod patronatem królowej zaczęły powstawać w kraju szpitale dla ubogich. Pierwszy w Nowym Sączu, kolejny w Bieczu. Wawelska pani nie tylko udzielała takim inicjatywom poparcia, ale też pieniężnej pomocy. Na tym tle wyjątkowo spektakularnie prezentuje się podobne przedsięwzięcie Jadwigi z Pilczy, zapoczątkowane w roku 1395. Zamożna wdowa nie prosiła królowej o sypnięcie groszem. Wszystko sfinansowała sama, a w wydanym przy tej okazji dokumencie wprost stwierdziła, że wzorem dla niej była Andegawenka. Pani na Pilczy zakupiła kilka wsi pod Krakowem, po czym wszystkie dochody z nich zapisała klasztorowi Świętego Ducha. W zamian mnisi mieli założyć nawet nie jeden, ale dwa szpitale: w stolicy oraz w należącym do Jadwigi Łańcucie[44].
Za decyzją Jadwigi mogła oczywiście stać chęć pomocy potrzebującym; mogło nią kierować współczucie. Ale na pewno nie ono w pierwszym rzędzie. Wdowa wykosztowała się, by przypomnieć polskim elitom, jak wielki ma majątek, znaczące wpływy i jak blisko znajduje się tronu. Ale też żeby przykryć wciąż krążące po kraju pogłoski na temat bolesnych doświadczeń córki i jej własnego upokorzenia.
Mogła wydać wielkie kwoty, bo latyfundia pod Pilczą i Łańcutem – doglądane czujnym okiem właścicielki – wciąż prosperowały wyśmienicie. To fakt potwierdzony, zwłaszcza w odniesieniu do drugich posiadłości. Historyk Marian Ungeheuer wykazał, że wschodnia Małopolska tamtej epoki wprost tonęła w długach. Miejscowymi stosunkami rządził nawet nie pieniądz, ale kredyt.