20 000 mil podmorskiej żeglugi. Jules Gabriel Verne
– zawołał oszczepnik – ależ właśnie nic nie widać i nigdy nie będzie nic widać w tej blaszanej kozie[101]! Płyniemy jak ślepi…
Zaledwie Ned Land wymówił te słowa, gdy ciemność nagle nas ogarnęła, ale to ciemność w całym znaczeniu tego wyrazu. Pułap świetlny zagasł z taką szybkością, że uczułem przy tym w oczach wrażenie bólu podobne do całkiem przeciwnego wrażenia, jakiego wzrok doznaje po przejściu z ciemności zupełnej do jarzącego światła.
Oniemiawszy z podziwu, nie ruszaliśmy się wcale, nie wiedząc, jaką przygotowano nam niespodziankę, przyjemną czy przykrą. Wtem dało się słyszeć tarcie, jak gdyby otwierały się boki „Nautilusa”.
– Teraz to już chyba koniec końca – wyrzekł Ned Land.
– Rząd hydromeduz – szepnął Conseil.
Nagle światło całą falą wdarło się do salonu z obu jego boków, przez dwa podłużne otwory. Masa płynna ukazała się jaskrawo oświetlona światłem elektrycznym. Dwie szyby kryształowe oddzielały nas od morza. W pierwszej chwili zadrżałem na myśl, że ta wątła przegroda mogła się rozprysnąć; ale spostrzegłem, że silne mosiężne okucia dozwoliły jej stawiać opór prawie nieograniczony.
Widzieliśmy w morzu najdokładniej wszystko w promieniu milowym naokoło „Nautilusa”.
Co za widok! Jakież pióro zdołałoby go opisać. Któż by potrafił odmalować te efekty światła przenikające przezroczyste masy – łagodność w stopniowaniu jego siły słabnącej w warstwach oceanu poniżej lub powyżej statku położonych!
Wiadomo wszystkim, jaka jest przezroczystość morza, przewyższająca tym przymiotem nawet wodę źródlaną. Materie mineralne i organiczne, zawieszone w falach morskich, zwiększają nawet ich przezroczystość. W pewnych częściach oceanu, około Antyli, przez głębię stu czterdziestu pięciu metrów wody można dostrzec z zadziwiającą dokładnością piaszczyste łożysko morza, a siła przenikliwości promieni słonecznych zdaje się słabnąć dopiero na głębokości trzystu metrów. Ale w tym płynnym żywiole otaczającym „Nautilusa” blask elektryczny rozlewał się w łonie samychże fal. Można by powiedzieć, że to nie była woda oświetlona, ale światło płynne.
Jeśli przyjmiemy hipotezę Ehrenberga, który wierzy w fosforyczne oświetlenie głębin morskich, musimy przyznać, że natura zachowała dla mieszkańców morza najcudowniejszy widok, o którym dopiero mogłem sądzić, patrząc na tysiączne gry tego światła. Z każdej strony statku miałem otwarte okno na te niezbadane dotąd otchłanie. Jasność zewnętrzna odbijała od ciemności salonu, a my patrzyliśmy przez ten czysty kryształ, niby przez szyby olbrzymiego akwarium. „Nautilus” zdawał się stać na miejscu. Powodem tego złudzenia był brak punktów stałych. Czasem jednakże smugi wody, prutej przez ostrogę statku, uciekały przed naszymi oczami z niesłychaną szybkością. Oczarowani uklękliśmy przed szybami i nie ochłonęliśmy jeszcze ze zdziwienia, kiedy odezwał się Conseil.
– Chciałeś widzieć, przyjacielu Ned, patrzże teraz.
– Ciekawe! Ciekawe! – mówił Kanadyjczyk, który, zapominając o gniewie i o projektach ucieczki, poddawał się nieprzepartemu urokowi. – Opłaciło się z daleka przywędrować, ażeby coś podobnego zobaczyć!
– Ach! – zawołałem – Pojmuję życie tego człowieka! Stworzył sobie świat oddzielny, który go darzy niezrównanymi cudami!
– A ryby? – zagadnął Kanadyjczyk. – Nie widzę jakoś ryb.
– I cóż cię one obchodzą, przyjacielu Ned – odrzekł Conseil – kiedy się na nich nie znasz.
– Jak to, ja, rybak!? – zawołał Ned Land.
Przedmiot ten dał powód do sporu między dwoma przyjaciółmi, gdyż obaj znali ryby, a każdy po swojemu.
Wiadomo, że ryby tworzą czwartą i ostatnią klasę kręgowych. Słusznie powiedziano o nich, że są to: „kręgowe o podwójnej cyrkulacji, mające krew zimną, oddychające za pomocą skrzeli i przeznaczone do życia w wodzie”. Ryby rozpadają się na dwie serie całkiem różne: na ryby ościste, których kolumna grzbietowa składa się z kręgów kościstych – i ryby chrząstkowate, których kolumna grzbietowa składa się z kręgów chrząstkowatych.
Kanadyjczyk wiedział może o tej różnicy, ale Conseil wiedział więcej, a połączywszy się węzłem przyjaźni z Nedem, nie mógł się nie uważać za większego uczonego niż oszczepnik. Toteż odezwał się do Kanadyjczyka:
– Przyjacielu Ned, wiem, że zabijasz ryby i łowisz je bardzo zręcznie. Złowiłeś mnóstwo tych zajmujących zwierząt. Ale założyłbym się, że nie wiesz, jak je klasyfikować należy.
– I owszem – odparł poważnie oszczepnik. – Ryby dzielą się na takie, które się je, i na inne, których się nie jada.
– Otóż to mi podział smakosza – odpowiedział Conseil. – Ale powiedz mi, czy znasz różnicę między rybami kościstymi i chrząstkowymi.
– Być może, mości Conseil.
– A podział tych dwu klas?
– Nie domyślam się go nawet – odrzekł Kanadyjczyk.
– Otóż, przyjacielu Ned, słuchaj mnie i uważaj. Ryby kościste dzielą się na sześć rzędów. Primo, acanthopterygie, których szczęka górna jest całkowita, ruchoma, a skrzele mają kształt grzebienia; ten rząd obejmuje piętnaście rodzin, to jest trzy czwarte ryb znanych. Typ: okoń zwyczajny.
– Dość smaczny do jedzenia – przerwał Ned.
– Secundo – mówił dalej Conseil – brzuchopłetwe mające płetwy brzuszne zawieszone pod brzuchem, z tyłu za piersiowymi i niepołączone z kością łopatkową: ten rząd dzieli znowu na pięć rodzin i obejmuje większą część ryb wód słodkich. Typ: karp, szczupak.
– Hm – mruknął Kanadyjczyk z pewną pogardą – ryby wód słodkich!
– Tertio – mówił Conseil – subrachie, których płetwy brzuszne przyczepione są pod piersiowymi i łączą się bezpośrednio z kością łopatkową. W rzędzie tym mieszczą się cztery rodziny. Typy: flądry, skarpie[102], sole.
– Wyborne, wyśmienite! – wołał oszczepnik, który zapatrywał się tylko na ryby z punktu jadalności.
– Quarto – ciągnął dalej Conseil, nie zważając na te uwagi – niedopłetwe, z ciałem wydłużonym, pozbawionym płetw brzusznych i pokryte grubą, często śliską skórą; do tego rzędu jedna tylko rodzina należy. Typ: węgorz, strętwa[103].
– Nieszczególne, nieszczególne – odpowiedział Ned Land.
– Quinto – rzekł Conseil – wąskoskrzelne z całkowitymi i swobodnymi szczękami, ze skrzelami składającymi się z małych kitek ułożonych po parze wzdłuż łuków skrzelowych. I w tym to rzędzie także mieści się jedna rodzina. Typ: konik morski, pegaz.
– Szkaradne, szkaradne – przerwał oszczepnik.
– Nareszcie sexto[104] – kończył Conseil – zrosłoszczękie, u których kość szczękowa przytwierdzona jest stale do części międzyszczękowej tworzącej szczękę i których sklepienie podniebienne łączy się szwem z czaszką, co jej daje nieruchomość. Temu rzędowi brak istotnych płetw brzusznych; rozpada się on na dwie rodziny. Typ: rybojeż, kolcobrzuch[105] i ryby księżycowe[106].
– Wszystkie
101
102
103
104
105
106