Pożegnanie domu. Zofia Żurakowska

Pożegnanie domu - Zofia Żurakowska


Скачать книгу
chłopców i płonąc entuzjazmem, wykrzyknął:

      – Jakąż podniosłą przeżywamy chwilę, nieprawdaż, młodzi przyjaciele? I wy pewnie chcielibyście wstąpić do wojska!

      Nastała chwila ciszy, po której Olek spokojnie i głośno powiedział:

      – Nie.

      – Aaa… – zdziwił się oficer, a twarz mu poczerwieniała. – Cóż za oryginalni chłopcy! A co? Może byście chcieli do marynarki albo aeroplanów? W Moskwie wszyscy chłopcy chcą do wojska, a wy nie? Czemuż tak?

      – Bo tak! – powiedział Olek z pogardą. – My nie chcemy do rosyjskiego wojska.

      – Ot jak! – zawołał z gniewem oficer. – A do jakiegoż, jeśli wolno wiedzieć?

      Ale w tej chwili towarzysz jego położył mu rękę na ramieniu i rzekł stanowczo:

      – Zostaw, Sierioża, wolno tym chłopcom mieć własne przekonania i tajemnice.

      Nik przerwał mu szorstko:

      – To nie są żadne tajemnice, wszyscy mogą to wiedzieć, że jesteśmy Polakami i tylko za Polskę oddamy życie chętnie. Inaczej nie.

      Oczy pięknego oficera podniosły się znowuż na Nika, uważne, mądre, bezbrzeżnie smutne.

      – Inaczej nie – powtórzył z wolna. – To szczęśliwszy jesteś ode mnie, mój młody przyjacielu, bo ja, widzisz, nawet za ojczyznę… niechętnie, bardzo niechętnie…

      Uśmiechnął się do Nika pełnym pokory i smutku uśmiechem, jak gdyby go chciał przeprosić za to, co powiedział i odszedł, skacząc przez kuferki i ciągnąc za ramię czupurnego towarzysza, który koniecznie chciał jeszcze coś powiedzieć i wyrywał mu się niezgrabnie.

      Rozdział IV. Muzyka wojskowa

      Z rozkoszą niewymowną myły się dzieci i kładły do czystych łóżek, w ogromnych, jasno oświetlonych pokojach hotelu Wilna. Co za przyjemność pluskać się w ciepłej wodzie, nakładać czystą bieliznę i wyciągnąć zmitrężone ciało w świeżym, pachnącym łóżku, po dwu dobach jazdy w kurzu, upale i nieprawdopodobnym tłoku.

      W chwili kiedy matka pochylała się nad Tomem, by go ucałować na dobranoc, zastukano do drzwi i służący podał jej depeszę.

      Pani Charlęska rozerwała opaskę i przeczytała głośno.

      „Przyjeżdżam po was do Wilna – Dymitr”.

      Aż poczerwieniała z radości, czytając te słowa, i zaraz zawołała do śpiącej w drugim pokoju Marty:

      – Martuś, wuj Miś przyjeżdża po nas.

      – Co za radość! – pisnęła Marta spod kołdry i tylko wielkiemu zmęczeniu należy przypisać, że cała gromada nie odtańczyła na poczekaniu z dawna uświęconego tradycją tańca radości i triumfu.

      Oprócz wuja Ryszarda Oleśnickiego z Hołowina i wuja Feliksa, ojca Marietki, który utopił się przed laty, ratując z rzeki swego furmana, matka miała jeszcze jednego brata – był nim wuj Dymitr.

      Dzieci widywały go rzadko, bo prawie zawsze podróżował, niemniej kochały go więcej niż wszystkich innych wujów i ciotki razem wziętych, bo był to najbardziej czarujący wuj na świecie. Zupełnie jeszcze młody, miał lat 26. Żył z chłopcami jak ich rówieśnik, zawsze gotów do żartów i figlów, pełen nieoczekiwanych pomysłów i wybornych kawałów.

      Gdy wuj Miś był w Niżpolu, dziwnie się wszystko w domu udawało. Nie było wtenczas ponurych dni, ciemnych pokoi, pustych kątów, ani nieprzyjemnych zdarzeń. Wesołość ogarniała wszystkich. Od ojca aż do ostatniego kuchcika – każdy musiał być wesoły, bo wuj Miś robił z domownikami, co mu się podobało, a podobały mu się tylko przyjemne rzeczy. Nikt na świecie nie miał tak przecudnych oczu zielonych, pod rzęsami tak czarnymi. Nikt na świecie nie śmiał się tak promiennie. Nikt na świecie nie był tak lekkomyślny i mądry, wesoły i prosty, tak serdecznie kochający, sprawiedliwy i pewny.

      Niestety rzadko przyjeżdżał do Hołowina i Niżpola, wałęsał się bowiem po świecie to tu, to tam. To się uczył w jakimś odległym uniwersytecie, to polował na tygrysy i lamparty (naprawdę, bez blagi), to miał jakieś ważne, a tajemnicze sprawy w różnych krańcach świata. Nigdy nie można było przewidzieć, jaką markę[8] nosić będzie list od niego. To było zachwycające.

      Po zmęczeniu podróżą Nik obudził się późno i z przerażeniem zobaczył, że łóżka Olka i Toma są już puste. Wyskoczył tedy co prędzej z pościeli i ubierał się szybko, w trwodze, że już wuj Miś przyjechał, a jego nie obudzono. Okazało się jednak, że jeszcze nie przyjechał i że wszyscy zasiadają właśnie do śniadania.

      Ale matka nie zdążyła jeszcze kawy nalać do filiżanek, gdy do pokoju wszedł wuj Dymitr. Nikt go nie poznał, bo miał na sobie mundur. Więc w ciszy ogólnej, wywołanej zdumieniem, powstała matka; pochwyciła go za ręce i spytała zdławionym głosem:

      – Powołali cię?

      – Nie – brzmiała cicha odpowiedź.

      – Więc sam… ochotnik?

      – Tak.

      – Misiu… och, Misiu – powiedziała matka i głos jej się załamał.

      Ale oczy miała suche.

      Wuj Miś nachylił się do rąk siostry, ucałował je, jedną po drugiej, a potem wyprostował się i rzekł z uśmiechem:

      – Przepraszam cię, Marto.

      – Ale dlaczego? Po co? – zapytała matka.

      Wuj Dymitr pociągnął siostrę ku oknu, podniósł firankę. Po ulicy szeroką, szarozieloną strugą płynęło wojsko. Powiedział, patrząc na nich.

      – A oni? Po co oni?

      – Ale ty nie musisz! Uwolniłeś się przecież zupełnie od wojska wtedy, gdy musiałeś stawać!

      – Za pieniądze – powiedział wuj Dymitr – pieniądze nie powinny uwolnić mnie od śmierci, gdy taki przyszedł czas. Wszystko kupować wolno prócz życia, gdy idą ginąć ci, co ich nie mają. Muszę i ja.

      Matka raz jeszcze pochwyciła ręce brata i rzekła z gniewem, groźbą i męką:

      – Ale oni idą bić się za ojczyznę, za własną!

      – Och nie, nie – zaprzeczył, potrząsając głową – ci nie, i tamci w Królestwie, na Pomorzu, w Poznańskiem także nie, ani ci z Ukrainy, Kaukazu, Finlandii!

      Matka odeszła nagle od okna, jak gdyby zapomniała o obecności brata. Brwi miała ściągnięte, oczy błyszczące. Zapytała szorstkim głosem:

      – Dlaczego dzieci nie jedzą śniadania?

      – Bo czekamy na mamę i wuja Misia – odrzekła Marta, ale matka zdawała się wcale nie słyszeć tej odpowiedzi. Siadła przy stole i wskazawszy bratu miejsce naprzeciw siebie, zaczęła smarować bułki, nalewać kawę, krajać chleb. Poruszała rękami szybko i zgrabnie; gdy jednak podniosła pierwszy kawałek do ust, zdało się, że nagle ręce jej straciły władzę. Złożyła chleb na talerzu i siedziała nieruchoma, nie patrząc na nikogo i gryząc, gryząc bez końca, ten jeden, mały kawałek chleba, gorzki i słony.

      Po śniadaniu wuj Dymitr powiedział, że pójdzie robić starania, aby do pierwszego pociągu towarowego idącego na Sarny przyczepiono wagon osobowy. Przez dwa dni bowiem miał być wstrzymany ruch osobowy na południe z powodu przerzucania wojsk.

      Chłopcy i Marta poprosili o pozwolenie pójścia do Ostrej Bramy i poszli z panną Marią.

      – Mnie się zdaje – rzekł Nik, idący przodem z Olkiem i Tomem – mnie się zdaje, że teraz już będzie wszystko inaczej,


Скачать книгу

<p>8</p>

marka – tu: znaczek pocztowy.