Urodzona bogini część 1. P.C. Cast
strażników. Postąpił ku nam i zasalutował.
– Co się stało… – zaczęłam, po czym jak zwykle nastąpiła króciusieńka przerwa, podczas której gorączkowo szukałam w pamięci jego imienia. Co wcale nie było łatwe, ponieważ moi strażnicy w sumie wyglądali jednakowo. Wszyscy byli bardzo wysocy, genialnie zbudowani i odziani bardzo skąpo. Ale zaraz… ten konkretnie genialnie zbudowany i skąpo odziany osobnik ma niebieskie oczy, czyli… – Gilleanie?
W pierwszej chwili byłam oczywiście pewna, że przyszedł złożyć hołd nowo narodzonej córce Wybranki Epony, wystarczyło jednak jedno spojrzenie na twarz młodego człowieka, by już wiedzieć, że jego misja na pewno nie jest radosna.
– Chodzi o jedno z drzew w Świętym Zagajniku, milady. To, wokół którego milady dokonuje świętego polewania podczas każdej pełni księżyca. To drzewo uległo zniszczeniu.
Gdy tylko to usłyszałam, od razu poczułam dziwny ból. Umiejscawiał się od pasa w dół, ale na pewno nie miał nic wspólnego ze świeżo przebytym porodem.
– Konkretnie to jakie są te zniszczenia? – spytałam, starając się panować nad głosem. Żadnej paniki, tylko rzeczowe zainteresowanie.
– Milady, po śladach można by powiedzieć, że w drzewo uderzył piorun – odparł Gillean. – Ale przecież nie było żadnej burzy, na niebie nie ma ani jednej chmurki.
To tyle, jeśli chodzi o niedopuszczanie do paniki. Bo w tym momencie po prostu już spanikowałam. Był to ten najokropniejszy rodzaj strachu, który ściska za gardło, dlatego wykrztuszenie kilku słów wymagało ode mnie nadludzkiego wręcz wysiłku.
Ale musiałam przecież o to spytać:
– A czy… czy z tego drzewa coś wyszło?
Pytanie niewątpliwie było zaskakujące, jednak strażnik nawet okiem nie mrugnął. Byliśmy przecież w Partholonie, gdzie magia jest rzeczywistością. Bogini też. Gdzie normą jest to, co według standardów mego dawnego świata jest co najmniej dziwne.
– Nie, milady. Z drzewa nic nie wyszło.
– Nie było w nim żadnych ciał? – Tak, o to też jakimś cudem udało mi się spytać, choć jednocześnie walczyłam z wyobraźnią, która oczywiście podsuwała mi koszmarny obraz rozkładającego się ciała Clinta.
– Nie, milady. Nie było żadnych ciał.
– Jesteś pewien? – spytał ostro ClanFintan. – Byłeś tam? Widziałeś na własne oczy?
– Całkowicie pewien, milordzie. Sam oglądałem drzewo. Kiedy wracałem po skończonej warcie na północnym krańcu ziem Świątyni, nagle usłyszałem jakiś trzask. Był nienormalnie głośny i na pewno dobiegał ze Świętego Zagajnika. Znajdowałem się w pobliżu, poza tym wiem, że Święty Zagajnik dla lady Rhiannon ma ogromne znaczenie, dlatego od razu poszedłem tam sprawdzić, co się dzieje. Kiedy wszedłem na polanę, z drzewa ulatywał jeszcze dym.
Spojrzałam na męża, po czym powiedziałam:
– Powinieneś sam sprawdzić.
ClanFintan skinął głową, po czym wydał polecenie strażnikowi:
– Znajdź Dougala i powiedz mu, że ma natychmiast iść do bramy północnej i tam czekać na mnie.
– Tak, milordzie. Milady… – Strażnik skłonił się przede mną i prawie biegiem wypadł z pokoju.
– Idę z tobą, ClanFintanie – powiedział Carolan z wyjątkowo posępną miną.
Skinął na żonę i poprowadził ją na drugi koniec pokoju. Wiadomo dlaczego. Żebym mogła pogadać z mężem w cztery oczy.
– ClanFintanie, jeśli ona tam jest, na pewno nie żyje. – Niby mówiłam spokojnie, ale cała w środku wciąż dygotałam.
– Też tak sądzę… Trzeba też koniecznie sprawdzić, czy wróciła do Partholonu sama. Z tym że jeśli ktoś jej towarzyszył, niewątpliwie też już nie żyje.
Pokiwałam głową i spojrzałam na słodką buzię śpiącej Myrny. W sercu zakłuło. Moje maleństwo, mój skarb. Jest dopiero u progu życia, a to życie tak często bywa okrutne. Czy dam radę obronić ciebie przed złem?
W tym momencie wcale nie byłam tego taka pewna. Nawet więcej, bo czułam się całkowicie bezradna i bezsilna. Takie nic, takie małe słabe byle co. Ja, która z natury jestem przecież człowiekiem czynu!
Ale cóż, to wszystko razem mogło człowieka zgnieść, dlatego właśnie tak się poczułam, co naturalnie ClanFintan od razu wyczuł.
– Nigdy nie pozwolę, Rheo, by ktoś skrzywdził ciebie albo Myrnę. – Powiedział to cicho, ale tym groźniej to zabrzmiało.
Spojrzałam mu prosto w oczy i odparłam:
– Wiem, ClanFintanie.
Niestety wiedziałam również i to, że w tym momencie oboje pomyśleliśmy o tym samym. O tym, co wydarzyło się przed kilkoma miesiącami, kiedy to właśnie drzewo wciągnęło mnie w siebie i zostałam przerzucona do Oklahomy. A razem ze mną do tamtego świata przedostało się zło, to samo zło, które uważaliśmy już za pokonane.
Tak się wydarzyło, a ClanFintan właśnie wtedy był kompletnie bezradny. Mógł tylko stać i patrzeć, jak znikam w tym drzewie. Na szczęście udało mi się wrócić do Partholonu, ale tylko dzięki poświęceniu Clinta Freemana, lustrzanego odbicia ClanFintana, i dzięki mocy starych drzew.
– Uważaj na siebie, ClanFintanie.
– Będę uważał, jak zawsze, Rheo. A ty teraz się prześpij, wypocznij, tak będzie najlepiej. A ja postaram się wrócić jak najprędzej. – Pocałował mnie, potem Myrnę i już był za drzwiami.
Carolan popędził za nim. Słyszałam, jak mąż wydaje rozkazy strażnikom. Każe podwoić straże zarówno u moich drzwi, jak i wokół świątyni. Teoretycznie więc powinnam poczuć się bezpieczna, ale tak wcale nie było. Mówiąc wprost, trzęsłam się ze strachu.
Po chwili malutka Myrna zaczęła wiercić się i popiskiwać, a kiedy zapłakała, zaczęłam szeptać te wszystkie znane matkom słowa, żeby uspokoić maleństwo.
Aż wreszcie Alanna otworzyła mi oczy, mówiąc:
– Rheo, ona najprawdopodobniej jest głodna!
– No przecież!
Alanna pomogła mi odpowiednio ułożyć malutką, pokazała, jak rozchylić koszulę nocną, a Myrna zaraz zaczęła ssać. I był to cudny moment, takie całkowite zespolenie z dzieckiem. Powinnam była cieszyć się chwilą i całkowicie się odprężyć, niestety w mojej głowie nadal było bardzo niespokojnie. Wiadomo przecież, że wszystkie myśli biegły jednym torem.
Wiedziałam dokładnie, kiedy Rhiannon zakończyła życie, przecież to wyczułam. Święte drzewo, jej więzienie, zostało zniszczone… A to, co mówiła Bogini… dlaczego w chwili tak radosnej podkreśliła, że miłość macierzyńska ma szczególną moc, że uzdrawia i chroni przed złem?
Wiedziałam też coś jeszcze, i było to nie tylko bardzo istotne, ale i makabryczne. Przecież Rhiannon, kiedy została uwięziona w tym drzewie, była w ciąży.
– Rheo, wszystko będzie dobrze – powiedziała cicho Alanna, sięgając po maleństwo, które z pełnym brzuszkiem spało już jak suseł.
Ostrożnie wyjęła mi je z rąk i ułożyła w kołysce ustawionej tuż obok łóżka, czyli wielkiego materaca zwanego pianką.
– Boję się, Alanno.
– Nie trzeba, Rheo. – Wzięła z toaletki dużą miękką szczotkę, przyklękła koło mnie