Tomek wśród łowców głów (t.6). Alfred Szklarski

Tomek wśród łowców głów (t.6) - Alfred Szklarski


Скачать книгу
Eleli Koghe po cichu wycofał się z kryjówki. Niebawem był na skraju dżungli.

      Tropikalny żar uciszył życie w leśnym gąszczu. Eleli Koghe bez pośpiechu wszedł do dżungli. Miał dość czasu, by powrócić do wioski, zanim kobiety zaczną przygotowywać przed zmierzchem główny posiłek dnia. Wtem w ciszy leśnej, niemal jednocześnie, rozległy się świst strzały i ostry krzyk śmiertelnie ugodzonego ptaka rajskiego. Eleli Koghe odruchowo przykucnął za pniem drzewa. Łowił uchem trzepot skrzydeł, szelest gałęzi i głuchy odgłos padającego na ziemię ptaka. Kilka cichych skoków przybliżyło Eleli Koghe do miejsca nieoczekiwanych łowów. Ostrożnie rozchylił pnącza.

      Zaledwie o parę kroków od niego, u stóp drzewa, pochylał się nad swym łupem jakiś mężczyzna z łukiem w dłoni. Ubrany był w szeroki czarny pas pleciony i przepaskę z kory. Nos, przez którego chrząstkę przegrodową przesunięta była kość kazuara, miał pomalowany na żółto, a na policzkach widniały symetryczne czerwone pasy. Z jego uszu zwisały wysuszone kolibry, na szyi zaś sznury muszli i psich zębów. Obok niego, porzucone, leżały dzida i kamienny topór. Przyklęknął nad jeszcze drgającym ptakiem.

      Błysk gniewu zamigotał w oczach Eleli Koghe. Obcy myśliwy należał do plemienia Mafulu, z którym plemię Tawade żyło na wojennej stopie. Pobliski strumień stanowił granicę pomiędzy terenami łowieckimi obydwu plemion. Przekroczenie jej przez którąkolwiek stronę zawsze powodowało krwawy odwet.

      Eleli Koghe ostrożnie oparł dzidę o drzewo; topór i siatkę z rybami położył u jego stóp. Ujął haczykowatą strzałę, po czym mocno napiął cięciwę łuku. Strzała ostro bzyknęła w powietrzu. Nieszczęsny Mafulu z szyją przebitą na wylot poderwał się z ziemi, lecz w tej chwili druga strzała ugodziła go prosto w pierś. Wydawszy stłumiony okrzyk, ciężko osunął się na martwego ptaka rajskiego.

      Eleli Koghe podbiegł do pokonanego wroga. Wojny wśród krajowców przeważnie ograniczały się do pojedynczych napadów z zasadzki. Ten, kto zabijał nieprzyjaciela, nie narażając siebie, zyskiwał sławę największego bohatera. Toteż Eleli Koghe z dumą zawiązał teraz dziewiąty węzeł na swym złowieszczym naszyjniku z lian. Pospiesznie zabrał broń zabitego Mafulu oraz martwego ptaka rajskiego i siatkę z rybami, po czym pobiegł w kierunku wioski z radosną wieścią.

      Rodzinna wieś Eleli Koghe leżała na wypietrzonym płaskowyżu. Kilkanaście domów, zbudowanych na wysokich palach, stało w dwóch równoległych rzędach, otaczających dość szeroki plac z ubitej czerwonej ziemi. Na samym końcu, tuż nad brzegiem przepaści, znajdowała się nieco obszerniejsza od innych budowla, zwana emone. Służyła ona za miejsce zebrań starszyzny, a zarazem była stałym mieszkaniem wodzów oraz sypialnią kawalerów. Każdy dom od frontu miał małą nadziemną platformę, ocienioną okapem dachu wygiętego do góry w łuk. Cała wioska była otoczona półkolistą palisadą z zaostrzonych na końcu pali. Te zabezpieczenia świadczyły o wojowniczości Tawade, którzy, stale napadając na sąsiadów, sami ustawicznie musieli się liczyć z odwetem.

      Eleli Koghe biegł co tchu do swoich. Już wpadł w obręb palisady. Zwycięski okrzyk wojownika od razu zwrócił na niego uwagę mężczyzn gawędzących na werandach. Zaraz też podążyli za nim do emone, tam bowiem skierował się Eleli Koghe.

      Wiadomość o nowym zwycięstwie lotem błyskawicy obiegła całą wieś. Kilku wojowników natychmiast przygotowało się do drogi, aby wyruszyć z Eleli Koghe do dżungli. Wszystkich ogarnęło radosne podniecenie.

      Podczas gdy jedna grupa oddalała się w stronę dżungli, druga pospieszyła do kobiet pracujących na poletkach na pobliskim stoku górskim. Wobec pojawienia się wroga na terenach Tawade należało natychmiast wzmocnić straż pilnującą bezpieczeństwa kobiet.

      Wkrótce grupka wojowników rozbiegła się po wzgórzach otaczających poletka, skąd dobrze było widać najbliższą okolicę. Wieść o nieoczekiwanej możliwości napadu rozeszła się błyskawicznie po polach. Niskie, grube, przeważnie niezgrabne kobiety podawały ją sobie z ust do ust. Chodziły niemal nago. Jedynie maleńkie fartuszki ze sznurków lian zakrywały dolną część brzucha. Nigdy niemyte ciała u wielu były oszpecone strupami po źle leczonych ranach. Jak przystało na wojownicze plemię, kobiety nosiły na szyi nanizane na cienkie liany kości swych mężów lub bliskich krewnych poległych w walce.

      Zaledwie usłyszały wieści przyniesione przez wojowników, zaczęły krzątać się jeszcze żwawiej. Należało przecież zebrać więcej jarzyn na wieczorną ucztę. W obszernych siatkach uplecionych z lian znikały czerwonawobrunatne, chropowate bataty4, które stanowiły podstawowe pożywienie mieszkańców wyspy, taro5 wyrosłe jak kalarepy z czarnymi skórami, trzcina cukrowa6 i najcenniejsze z wszystkich papuaskich jarzyn – duże bulwy zwane jams7. W następnej kolejności do siatek włożono małe pasiaste dynie, ogórki i nieco liści tytoniu.

      Gdy wszystkie kobiety były już przygotowane do drogi powrotnej, zarzuciły sobie na plecy pękate siatki, przewiązując je paskiem przełożonym przez czoło na pochylonej do przodu głowie. Na samym wierzchu olbrzymiego ładunku warzyw i rur bambusowych napełnionych wodą matki sadzały okrakiem swe niemowlęta lub też umieszczały tam zamknięte w specjalnych bambusowych klatkach. Jeśli któraś z kobiet karmiła własną piersią prosiaka, niosła go na rękach przed sobą. Obładowane niczym juczne muły, kobiety ruszyły w drogę, eskortowane przez mężczyzn niosących jedynie broń.

      Natychmiast po powrocie do wioski kobiety rozpalały ogniska, aby rozgrzać w nich aż do białości długie, płaskie kamienie. Pieczenie potraw zgodnie z miejscowym zwyczajem odbywało się w ten sposób, że do rowu wykopanego w ziemi na przemian kładziono gorące kamienie i warstwę produktów, aż zaimprowizowany piec napełniono po brzegi. Wtedy przysypywano go ziemią. Mniej więcej po dwóch godzinach rozgrzebywano kopiec i rozpoczynano ucztę.

      Tym razem jednak, zanim jeszcze głazy zostały nagrzane, radosny nastrój zakłócił niezbyt fortunny powrót wojowników, którzy razem z Eleli Koghe udali się do dżungli. Otóż zamiast pokonanego Mafulu przynieśli dwóch zabitych własnych wojowników. W pobliżu miejsca, gdzie Eleli Koghe stoczył zwycięską walkę, znacznie liczebniejszy oddział Mafulu, ukryty w leśnych zaroślach, znienacka zasypał ich gradem strzał z łuków. Od razu padło dwóch Tawade, kilku innych zostało rannych. Jedynie dzięki ostrożności Mafulu, którzy mimo przewagi bardzo się obawiali słynących z okrucieństwa wojowniczych sąsiadów, udało się Tawade wycofać z tak groźnej sytuacji. Polegli więc tylko brat Eleli Koghe i jeszcze jeden starszy wojownik.

      Śmierć brata Eleli Koghe, zgodnie z miejscowymi zwyczajami, mogła być traktowana jako wyrównanie porachunków. Przecież tym razem właśnie Eleli Koghe pierwszy zabił jednego Mafulu, a w dżungli obowiązywało niepisane prawo: głowa za głowę. Lecz drugi poległy Tawade oraz kilku innych rannych powinni być pomszczeni co najmniej taką samą liczbą zabitych i rannych.

      Z okolicznych gór płynął rechot małych żab, który brzmiał jak subtelny dźwięk srebrnych dzwoneczków. To właśnie tak zwane toundule rozpoczynały swój przedwieczorny koncert. Tymczasem w wiosce Tawade zamiast radosnych pieśni rozległy się płacze i lamenty. Jedyna żona poległego brata Eleli Koghe i trzy żony starszego wojownika, całe wysmarowane białą gliną na znak żałoby, tarzały się w popiele i głośno zawodziły. Na przemian sławiły utraconych mężów i złorzeczyły zabójcom. Mężczyźni również nie próżnowali. Eleli Koghe przewiązał swój kamienny topór przepaską na biodra poległego brata i zaprzysiągł krwawą zemstę. Podobne przyrzeczenia składali bliżsi i dalsi krewni zabitych, albowiem ognie zapalone na szczytach górskich


Скачать книгу

<p>4</p>

Batat, właśc. wilec ziemniaczany, zwany także słodkim ziemniakiem (Ipomoea batata), należy do rodziny powojowatych. Rodzi bulwy podobne do bulwy ziemniaka; jest mączysty, o słodkim smaku. Uprawia się go w całej strefie równikowej.

<p>5</p>

Taro, właśc. kolokazja jadalna, należy do rodziny obrazkowatych. Rośnie w Indiach, na Archipelagu Malajskim i w Ameryce. Rodzi bulwy o wadze 0,5–3,5 kg, przeważnie o białym miąższu. Surowe są niejadalne. Po ugotowaniu lub upieczeniu jada się je jak ziemniaki.

<p>6</p>

Trzcina cukrowa należy do rodziny wiechlinowatych. Osiąga wysokość 2–6 m. Ma źdźbła średnicy 2–6 cm wypełnione soczystym i bardzo słodkim miąższem. Rośnie bardzo szybko, zbiór następuje po 5 miesiącach. Trzcina cukrowa uprawiana była od bardzo dawna w Mezopotamii, dolinie Gangesu w Indiach, a później w Indochinach, Chinach i na Archipelagu Malajskim. Od Hindusów przejęli jej uprawę Arabowie, a od nich Hiszpanie i Portugalczycy, którzy przenieśli ją na Antyle. Obecnie największe plantacje trzciny cukrowej są na Jawie, Kubie, Hawajach i w Afryce.

<p>7</p>

Jams, właśc. pochrzyn, to wieloletnie pnącza z rodzaju Dioscorea, rodzące bulwy podziemne, a niekiedy również na łodygach. Z licznych gatunków najważniejszy jest pochrzyn chiński pochodzący ze wschodniej Azji. Ma bulwy o różnych kształtach i barwie, zwykle walcowate, zewnątrz ciemne, w środku białe, różowe, czerwone lub fioletowe, o wadze od 1 do 10 kg. Bulwy te są mączyste, wodniste, o smaku zbliżonym do młodych ziemniaków. W uprawie pochrzyn nie wymaga zbyt obfitej wilgoci. Niektóre gatunki o drobnych bulwach na pędach zawierają substancje trujące.