Tomek wśród łowców głów (t.6). Alfred Szklarski

Tomek wśród łowców głów (t.6) - Alfred Szklarski


Скачать книгу
rajskie nie wyginą całkowicie19.

      – Naprawdę jestem zdumiony tak wyczerpującym wyjaśnieniem legendy – z uznaniem odezwał się Hart. – Od razu można się zorientować w pana zawodowych zainteresowaniach.

      – Tomek kubek w kubek wdał się w swego szanownego ojca! – zawołał bosman Nowicki.

      – Słyszałem już o tym od pana Bentleya – potaknął Hart. – Uzupełniając tę obszerną relację, dodam tylko, że ptaki rajskie zamieszkują także północno-wschodnią Australię i Moluki, głównie wszakże Nową Gwineę, tak mało przez nas poznaną…

      – Krótko mówiąc, proponują nam panowie wyprawę do Nowej Gwinei – powiedział Smuga.

      – Dodajmy dla ścisłości, do kraju łowców głów i ludożerców – wtrącił Wilmowski. – Większość map Nowej Gwinei jeszcze dzisiaj pokrywają białe plamy.

      – Niewątpliwie ma pan rację – potwierdził Bentley. – Nowa Gwinea jest ciągle dla białego człowieka krainą wielkich tajemnic. Któż może odgadnąć, co zazdrośnie ukrywa jej wnętrze?

      – Jest to na pewno bardzo interesujący kraj tak dla geografa, jak i dla etnografa, zoologa, botanika, ornitologa, a także dla poszukiwaczy złota i wszelkich niespokojnych duchów żądnych silnych wrażeń – poważnie rzekł Wilmowski. – Ciekawa, lecz bardzo ryzykowna wyprawa.

      – Powiadasz, Andrzeju, że tam są ludożercy – zagadnął bosman Nowicki. – Do licha! Stanowiłbym dla nich pokusę ze względu na moją tuszę.

      – Nie ma obawy, panie kapitanie – odrzekł Bentley. – Nie słyszałem nigdy, aby tamtejsi krajowcy zjedli jakiegokolwiek białego.

      – Ha, więc są przyjaźnie do nas usposobieni? – zdumiał się Nowicki.

      – Nie o to chodzi! – zaprzeczył Bentley. – Każdy człowiek może z łatwością stracić tam głowę bez względu na rasę. Podobno do białych czują wstręt z powodu nieprzyjemnego dla nich zapachu…

      – Ciekawe rzeczy pan opowiada, ale i łepetyny też szkoda narażać dla tych ptaszków rajskich!

      – A ty, Tomku, co o tym myślisz? – zagadnął Bentley.

      Tomek pochylił się do zoologa i rzekł porywczo:

      – Mogę wyruszyć z panem nawet i dzisiaj! Oczywiście, jeśli ojciec pozwoli.

      – Byłam pewna, że Tomek tak właśnie odpowie! – z entuzjazmem zawołała Natasza.

      Sally bacznym wzrokiem obrzuciła Rosjankę. Lekko zmarszczyła brwi i o czymś zaczęła rozmyślać.

      – A co na to szanowny pan Wilmowski? – zapytał Bentley.

      – Pozwalam memu synowi samodzielnie podejmować decyzje. Natomiast jeśli chodzi o mnie, nie mogę od razu dać odpowiedzi. Mam pewne zobowiązania wobec Hagenbecka, powinienem się z nich wywiązać.

      – Zupełnie słusznie, przewidywałem podobną sytuację – powiedział Bentley. – Porozumiałem się z Hagenbeckiem. Oto list od niego!

      Wilmowski odpieczętował kopertę. Uważnie przeczytał pismo, po czym podał je Smudze.

      – A więc mamy konkretne propozycje od Hagenbecka – rzekł po chwili Smuga. – Czy realizacja tego zamówienia dałaby się pogodzić z pana zadaniem?

      – Wziąłem to pod uwagę; zainteresowania Hagenbecka są dość zbieżne z moimi – odparł Bentley. – Oczywiście transport liczniejszych zbiorów będzie sprawiał nam więcej trudności.

      – Tomku, przeczytaj list Hagenbecka – powiedział Smuga, podając mu pismo.

      Młodzieniec dwukrotnie przeczytał list; potem podsunął go kapitanowi Nowickiemu. Ten zaledwie pobieżnie rzucił na niego okiem i mruknął:

      – Nie lubię patroszyć ptactwa, lecz mam w tym niejaką wprawę. Kucharzowałem kiedyś na pewnej krypie. Wszystko mi jedno, przecież teraz jesteśmy goli jak święci tureccy!

      – Naprawdę zręcznie oporządza pan ptaki – przyznał Tomek. – Jest to bardzo ważne w tropikalnym kraju, gdyż preparowanie okazów wymaga niezwykłej staranności. Trzeba strzec zbiorów przed zepsuciem, przed wszelkimi owadami, a ponadto ustawicznie wietrzyć, chronić przed wypłowieniem…

      – Widzę, że zna się pan na tym – z uznaniem powiedział do Tomka dyrektor Hart. – Wobec tego mam dla pana również pewną prywatną propozycję. Za każdy oryginalny okaz motyla zapłacę pięćdziesiąt funtów. Mogę od razu podpisać umowę z zaliczką, powiedzmy… pięciuset funtów. Oczywiście, jeśli trafi się jakiś rarytas, uzgodnimy odpowiednią cenę.

      – Najpierw omówmy zasadniczą sprawę – przerwał Smuga. – Przez ostatnie dwa lata nie odbywaliśmy łowów. Toteż w tej chwili nie mamy funduszy na zorganizowanie wyprawy. Jakie są pana propozycje, panie Bentley?

      – Cenię męskie stawianie sprawy – odpowiedział zoolog. – Przede wszystkim muszę wyjaśnić, że dyrekcja Ogrodu Zoologicznego w Sydney i mój ogród w Melbourne są również zainteresowane podobną wyprawą. Oczywiście obydwie instytucje posiadają pewne fundusze na ten cel. Razem z kwotą ofiarowywaną przez prywatnego kolekcjonera stanowi to dość poważną sumę. Jest ona już zdeponowana w tutejszym banku.

      – Jak by się przedstawiał nasz udział w wyprawie? – indagował Smuga.

      – Dla każdego z panów przeznaczyliśmy po dwa tysiące funtów. Jedna czwarta płatna natychmiast po podpisaniu umowy, reszta byłaby zdeponowana na panów nazwiska w banku wskazanym przez was. Z własnych pieniędzy pokryliby panowie jedynie osobisty ekwipunek. Natomiast organizatorzy wyprawy opłacą koszty podróży morskiej, transportu pieszego w Nowej Gwinei, wyżywienia oraz dadzą pewną kwotę na zakup eksponatów etnograficznych.

      – Szanowny panie, czyżby ptaszki rajskie i kwiatki przedstawiały aż tak wielką wartość? – zdumiał się kapitan Nowicki.

      – Za jeden żywy okaz nieznanej jeszcze orchidei można uzyskać od amatora do dziesięciu tysięcy funtów – wyjaśnił Bentley.

      – Ho, ho! Mimo to wydaje mi się, szanowny panie, że kupujecie kota w worku. A jeśli łowcy głów i ludożercy uniemożliwią wykonanie zadania? Możemy wrócić z pustymi rękoma.

      – Wszystko może się zdarzyć, organizatorzy ponoszą ryzyko – wyjaśnił Bentley. – Aby jednak ograniczyć możliwość niepowodzenia do minimum, postanowiliśmy właśnie panom powierzyć poprowadzenie wyprawy. Hagenbeck uważa was za najlepszych fachowców w tej dziedzinie.

      – Czy zaraz musimy udzielić odpowiedzi? – zapytał Wilmowski.

      – Tak, sprawa jest pilna. Chciałbym się znaleźć na miejscu jeszcze przed końcem pory deszczowej – oświadczył Bentley. – Poza tym dla pana osobiście mam odrębne zamówienie z Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Pan już współpracował z tą instytucją. Tym razem chodzi o sposób preparowania ludzkich głów przez łowców nowogwinejskich. Oto odpowiednie pismo.

      Naraz Sally powstała z fotela i powiedziała:

      – Bardzo przepraszam, czy mogłabym chwilę porozmawiać z Tommym, zanim panowie podejmą decyzję?

      Dyrektor Hart spojrzał na nią zdziwiony, lecz reszta towarzystwa uśmiechała się dyskretnie. Wszystkim przecież było wiadome, jak zażyła przyjaźń łączyła obydwoje młodych. Sally była ulubienicą kapitana Nowickiego, toteż zaraz pospieszył jej z pomocą:

      – Pogruchajcie sobie, przez ten czas my również się namyślimy. Co nagle, to po diable! Nieprawda, szanowni panowie?

      – Oczywiście


Скачать книгу

<p>19</p>

Od 1924 r. polowanie na cudowronki (ptaki rajskie) oraz wywożenie ich piór z Nowej Gwinei zostały zakazane. Obecnie jedynie Papuasi mogą polować na nie dla własnych potrzeb zdobniczych.