Dziedzictwo templariuszy. Steve Berry

Dziedzictwo templariuszy - Steve  Berry


Скачать книгу
wstrzymały jego roczną pensję i zażądały zwolnienia go. Biskup ograniczył się jedynie do zawieszania Saunière’a na dziewięć miesięcy, a działalność księdza wzbudziła zainteresowanie hrabiny, która nawiązała z nim kontakt przez pośrednika.

      – W którym miejscu zaczniemy? – zapytał Rousset.

      Proboszcz wcześniej zastanawiał się nad tą kwestią, i to długo. Witraże zdołano już odnowić, podobnie jak portyk przed głównym wejściem, który miał być wkrótce ukończony. Z pewnością północna ściana, przy której pracował teraz Babou, wymagała wzmocnienia; należało też postawić nową ambonę oraz wymienić dach. Tylko Saunière wiedział, gdzie należy rozpocząć.

      – Rozpoczniemy od ołtarza.

      Na twarzy Rousseta pojawił się wyraz zdziwienia.

      – Dla ludzi jest najważniejszy – stwierdził ksiądz.

      – Skoro tak twierdzisz, ojcze.

      Saunière’owi schlebiał szacunek, który okazywali mu starsi wiekiem parafianie, choć liczył sobie zaledwie trzydzieści siedem lat. W ciągu minionych pięciu lat proboszcz zdążył polubić Rennes. Do domu miał niedaleko, często mógł się oddawać studiom nad Pismem Świętym, a także doskonaleniu znajomości łaciny, greki oraz języka hebrajskiego. Mógł też czerpać radość z wypadów w góry, łowienia ryb oraz polowania. Teraz jednak nadeszła pora na bardziej konstruktywne zajęcia i przedsięwzięcia.

      Podszedł do ołtarza. W blacie z białego marmuru woda skapująca przez stulecia z nieszczelnego sufitu wyżłobiła liczne rowki. Płyta wspierała się na dwóch kolumnach, zdobionych krzyżami Wizygotów oraz greckimi literami.

      – Musimy wymienić płytę ołtarza oraz kolumny – zadecydował ksiądz.

      – Jakim sposobem, ojcze? – zdumiał się Rousset. – Nie damy rady podnieść tej płyty.

      Saunière wskazał na miejsce, gdzie stał Babou.

      – Użyjcie dwuręcznego młota. Nie ma co silić się na delikatność.

      Babou przytaszczył ciężki młot i ocenił zadanie. Następnie podniósł narzędzie i z wielkim zamachem uderzył w środek płyty ołtarza. Blat popękał, ale kamień się nie poddał.

      – Płyta jest solidna – ocenił Babou.

      – Jeszcze raz! – zachęcił Saunière z zapałem.

      Kolejne uderzenie i wapienna płyta zadrżała, następnie jej połówki upadły pomiędzy dwa wciąż stojące i nienaruszone filary.

      – Dokończ robotę – polecił ksiądz.

      Dwa odłamy zostały wkrótce pokruszone na wiele mniejszych.

      Babou pochylił się.

      – A teraz wynieśmy to wszystko na zewnątrz.

      – Zajmiemy się tym, ojcze – rzekł Babou, odkładając na bok ciężki młot. – Niech ksiądz tylko ustawi je nam na stosie.

      Mularze podnieśli duże odłamy i podeszli do drzwi kościółka.

      – Zanieście je na cmentarz i zwalcie na ziemię. Później je do czegoś wykorzystamy – zawołał za nimi Saunière.

      Kiedy tamci wyszli na zewnątrz, ksiądz spojrzał na obydwie kolumny, które przetrwały dzieło zniszczenia. Przetarł rękawem pełną okruchów górną powierzchnię jednego z filarów. Na drugim wciąż jeszcze leżał kawałek płyty, więc proboszcz odłożył bryłę na stos, a potem zauważył w koronie filaru płytkie zagłębienie. Wydrążona przestrzeń nie była większa od jego dłoni; z pewnością służyła do zaczopowania wierzchniej płyty. W środku otworu ksiądz zauważył jakiś odblask.

      Pochylił się i ostrożnie zdmuchnął pył.

      Tak, rzeczywiście coś tam było.

      Szklana fiolka.

      Nie była dłuższa niż jego palec wskazujący i tylko odrobinę szersza. Szyjkę zalakowano szkarłatnym woskiem. Saunière przyjrzał się fiolce dokładniej i dostrzegł w środku rulonik papieru. Zastanawiał się, jak długo ów przedmiot mógł być tu ukryty. Wiedział, że od dłuższego czasu ołtarz nie podlegał żadnym pracom remontowym. Fiolkę musiał więc ktoś tu ukryć bardzo dawno temu. Saunière ją wyciągnął.

      – Od tej fiolki wszystko się zaczęło – kontynuowała Stephanie.

      Malone przytaknął.

      – Ja również czytałem książki Larsa, ale sądziłem, że Saunière znalazł w filarze trzy pergaminy, na których znajdowały się jakieś zaszyfrowane wiadomości.

      Zaprzeczyła ruchem głowy.

      – To tylko część mitu, który inni dodali do rzeczywistej historii. Rozmawiałam o tym z Larsem. Większość tych rewelacji zrodziła się w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku w głowie właściciela restauracji w Rennes, który chciał ożywić interes. Jedno kłamstwo bazowało na drugim. Lars nie zaakceptował tezy, jakoby te pergaminy były czymś rzeczywistym. Ich rzekoma treść została opublikowana w niezliczonych książkach, ale nikt tak naprawdę ich nie widział.

      – Dlaczego więc Lars o nich pisał?

      – Chciał, żeby książki dobrze się sprzedawały. Wiem, że nie dawało mu to spokoju, a jednak uczynił to. Zawsze twierdził, że bez względu na to, jaki skarb odnalazł Saunière, wydarzyło się to w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym pierwszym roku i wiązało się z zawartością szklanego flakonika. On jeden w to wierzył – dodała, po czym wskazała na inny z kamiennych budynków. – To plebania, w której mieszkał Saunière. Teraz znajduje się w niej muzeum poświęcone jego osobie. Wystawiono tam też filar z rozbitego ołtarza z niewielkim zagłębieniem.

      Minęli otoczone tłumem turystów kioski i ruszyli uliczką pokrytą kocimi łbami.

      – Kościół Świętej Marii Magdaleny. – Stephanie wskazała romańską budowlę. – Kiedyś była to kaplica miejscowych hrabiów. Teraz za kilka euro można tu zobaczyć wielkie dzieło księdza Saunière’a.

      – Nie aprobujesz tego?

      Wzruszyła ramionami.

      – Nigdy nie aprobowałam. I na tym polega problem.

      Po prawej stronie Malone zobaczył zrujnowany château – warownię, której mury zewnętrzne koloru gliny spłowiały od palącego słońca.

      – To rezydencja rodu de Hautpoul – wyjaśniła Stephanie. – Podczas rewolucji przeszła na własność rządu i od tego czasu chyli się ku upadkowi.

      Zawrócili przy końcu kościółka i przeszli pod kamienną bramą, na której widniały symbole przypominające trupią czaszkę i skrzyżowane piszczele. Malone przypomniał sobie z książki, którą przeczytał poprzedniego wieczoru, że symbol ten pojawiał się na grobach wielu templariuszy.

      Ziemia za bramą pokryta była otoczakami. Malone wiedział, jak Francuzi nazywają takie miejsce. Enclos paroissiaux, „parafialny zaułek”. Ten wyglądał typowo: z jednej strony biegł niski mur, druga strona dochodziła do kościółka, którego wejście miało postać łuku triumfalnego. Znajdowało się tu mnóstwo płyt, nagrobków oraz pomników. Niektóre z grobów przybrane były żałobnymi wiązankami kwiatów, na wielu innych, zgodnie z francuską tradycją, umieszczono fotografie zmarłych.

      Stephanie podeszła do jednego z nagrobków, na którym nie było kwiatów ani zdjęcia. Malone zostawił ją na chwilę samą. Wiedział już wcześniej, że tutejsi mieszkańcy do tego stopnia lubili Larsa


Скачать книгу