Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax
Wojnicz, miętosząc sznur, którym podciągano i opuszczano kurtynę.
– Niech się pan tak nie denerwuje. Nawet jeśli się nie uda, to nie jest przecież koniec świata – mruknął Niemcow, stojący obok i czekający na rozpoczęcie przedstawienia.
– To jest koniec świata, panie Niemcow. Zainwestowałem wszystkie pieniądze w ten spektakl i raut po przedstawieniu. Jeśli będzie klapa, będę musiał zamknąć teatr – westchnął.
– Już proszę przestać, wychodzi pan na scenę. To pana wielka chwila. – Niemcow delikatnie popchnął Wojnicza do przodu.
Kurtyna była jeszcze opuszczona, a ostatni widzowie zajmowali krzesła.
– Szanowni państwo… – rozpoczął Wojnicz.
Gdy kurtyna poszła w górę, pierwszy na scenę wszedł zespół taneczny, potem kilka skeczów przedstawił Myszor, po nim znowu dziewczyny, a na końcu na scenę weszła Hanka Lewinówna z nowym repertuarem. Gdy zaczęła śpiewać, wszyscy zapomnieli o Myszorze i jego dowcipach, a występy zespołu tanecznego zbledły. Każdy oniemiał z zachwytu, gdy Hanka wykonała swoje nowe utwory. Zmysłowo, nieco nostalgicznie, z charakterystyczną chrypką, jakby wyciszając fajerwerkowy charakter przedstawienia. Gdy skończyła, rozległa się burza oklasków, a nawet wybredniejsi krytycy wstali z miejsc. Nikt już nie szeptał o zapachu stęchlizny, niewygodnych krzesłach i lekko wyświechtanej kurtynie, ale o występie Hanki Lewin.
– I po co ja tyle pieniędzy wydawałem na raut! – wykrzyczał rozentuzjazmowany Wojnicz w garderobie tancerek. – Dziewczęta, tylko szybciutko się przebierajcie, samochody czekają. Dzisiaj będziecie traktowane niczym aktorki z Hollywood.
– A to stary sknera – mruknęła ruda dziewczyna. – Jak to mu szkoda dla nas pieniędzy? Raz się szarpnął na porządną kolację i już łzy krokodyle wylewa.
– Hollywood! – parsknęła Alicja i odkleiła sztuczne rzęsy. – Ciekawe, czy tam też w garderobach są szczury?
– Swoją drogą ciekawe, że nie pozdychały u nas z głodu – zachichotała inna. – Przecież my ciągle się odchudzamy.
– Pewnie tylko przechodzą do Wojnicza, bo nasz grubasek lubi sobie podjeść – dodała kolejna.
Nastrój był jednak wesoły, bo wszystko się udało. Obyło się bez wpadek, pomyłek i innych kataklizmów, takich jak chociażby wybijająca toaleta, której zapach potrafił przegonić nawet najbardziej wytrwałych widzów spektaklu. Wojnicz oczywiście zrzucał to na karb niezbyt ładnie poprowadzonego przedstawienia, ale zmarszczone nosy opuszczających salę, niestety, nie pozostawiały złudzeń.
Sala bankietowa Gastronomii – restauracji usytuowanej na rogu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich – w istocie była przygotowana prawie po królewsku, a stoły uginały się pod ciężarem półmisków z przekąskami. Gdy już wszyscy zaproszeni goście przybyli na miejsce i zrobiło się małe zamieszanie, Hanka z Alicją udały się do toalety, by przypudrować nosy. Minęły zatłoczoną salę główną i przechodziły właśnie wzdłuż baru, gdy Alicja szarpnęła za rękaw Hankę.
– Zwariowałaś, ta suknia kosztowała fortunę, chcesz mi ją porwać? – warknęła Hanka.
– Patrz, kto tam siedzi – powiedziała Alicja. – Julian Chełmicki w towarzystwie kolegów i dziwek z Gastronomii…
– O proszę, jaki wierny narzeczony – prychnęła Hanka. – Oni wszyscy tacy sami. A tego jednego to widziałam w Chełmicach, jak śpiewałam na urodzinach starego. Jakiś kompletnie nawiedzony Rosjanin, Łyżkin czy Łubin, nawet nie pamiętam, bo mnie zdenerwował.
– Czemu? – bezwiednie zapytała Alicja, zajęta myśleniem o Julianie.
– Gadał coś o moich zniszczonych butach… – burknęła.
– Prawdziwy dżentelmen… – westchnęła Alicja.
Stały przed ogromnymi lustrami w toalecie i poprawiały makijaż. Alicja była dziwnie milcząca, chociaż jeszcze niedawno paplała podekscytowana o przybyłych gościach. Już nawet upatrzyła sobie jednego i zamierzała go uwieść.
– Co ty kombinujesz, Alicja? – zapytała Hanka, przeciągając karminową szminką po wargach.
– E… nic – mruknęła Alicja, udając, że poprawia fale na włosach.
– Znam cię, moja droga, i wiem, że coś ci tam po głowie chodzi. Powiedz… – Hanka nie dawała za wygraną.
– Pomyślałam, że jeśli Julian chodzi na dziwki, dzisiejszej nocy mogę stać się jedną z nich – westchnęła Alicja.
– Tak, podejdziesz do niego i powiesz: „Dzień dobry, panie Julianie, dzisiaj na jedną noc zamieniłam się w prostytutkę. Moje usługi kosztują sto złotych”. – Hanka parsknęła śmiechem.
– Nie… właśnie myślę, jak to rozegrać… – powiedziała, jakby do siebie, Alicja i zaczęła powoli się pudrować.
Gdy wróciły na salę, wszystkie sępy w postaci krytyków i agentów gwiazd rzuciły się na Hankę Lewinównę, żeby chociaż przez chwilę pogrzać się w jej aurze chwały. Tymczasem Alicja wciąż nie mogła zapomnieć obrazka sprzed kilku minut. Sama nie rozumiała własnego uporu i tego, że nikt i nic nie było w stanie zatrzeć obrazu Juliana Chełmickiego. Wiedziała, że nie może go mieć na całe życie, dlatego chciała go dostać chociaż na jedną noc. Postanowiła zagrać z nim w otwarte karty. Może nie do końca, nie była przecież prostytutką, ale postanowiła zaproponować swoje usługi za odpowiednią zapłatę. A jeśli się zgodzi i tę noc spędzą razem, po prostu nie przyjmie pieniędzy. Miała świadomość, że o poranku odkryje jej intencje, ale wtedy będzie jej już wszystko jedno.
Wróciła do sali, gdzie siedzieli koledzy Chełmickiego i on sam z paniami znanymi warszawiakom z lekkich obyczajów, i niby to niechcący szturchnęła ramię jednego z nich. Słodko powiedziała „przepraszam” i wtedy ich oczy się spotkały.
– Panna Alicja… – niemal wybełkotał zmieszany Julian, po czym przeprosił towarzystwo, wstał i poprowadził Alicję w głąb sali.
– Dzień dobry, panie Julianie – powiedziała słodko.
– Ja… to znaczy oni… wie pani, jak to jest z kolegami – zaczął nieporadnie tłumaczyć się Julian.
Położyła mu dłoń na ramieniu i spojrzała w oczy tak samo, jak wtedy gdy uwodziła kolejnych amantów.
– O tak, wiem, panie Julianie. Młodzi mężczyźni potrzebują wyszumieć się przed ślubem i dobrze zabawić, a my im tę rozrywkę zapewniamy. – Uśmiechnęła się czule.
– My? Co to znaczy, panno Alicjo? – Twarz Juliana spochmurniała.
– To znaczy, panie Julianie, że za dwieście złotych może pan spędzić ze mną dzisiejszą noc. – Podała cenę, która wydawała jej się wystarczająco wygórowana, aby nie myślał, że jest byle jaką dziwką.
– Przeraża mnie pani – wymamrotał.
– Nie podobam się panu? – zapytała. – Nie jestem tak pociągająca, jak te panie, które siedzą z wami przy stoliku, co?
– Ależ skąd? Panno Alicjo, tylko nie mógłbym. Bardzo pannę Alicję lubię i byłoby to chyba niewłaściwe… – Julian nie mógł znaleźć sensownych argumentów.
– Więc dlaczego nie? – Alicja była uparta.
– Boże… – wyszeptał i potarł dłonią twarz. – Bo ja nie myślałem…
– Dobrze,