Hajmdal. Tom 2. Księżyce Monarchy. Dariusz Domagalski
Obaj mężczyźni skoczyli w bok, w gęstwinę paproci i iglastych krzewów. Kątem oka spostrzegli, że trójka zwiadowców również zdążyła się ewakuować z tylnego przedziału. Wylądowali miękko na turkusowym mchu i natychmiast się obejrzeli. W samą porę, żeby zobaczyć, jak ważący dwanaście ton opancerzony transporter rozpoznawczy Plutonu 1 przelatuje w powietrzu ponad dziesięć metrów i z głośnym trzaskiem ląduje na kolejnym drzewie.
Tobias Bishop z przerażeniem i niezdrową fascynacją spoglądał na zdewastowany pojazd, który powinien przyjąć na siebie ostrzał z ciężkiej broni, a nawet wytrzymać bezpośrednie trafienie rakietą. A teraz był wrakiem i spowodowała to jedna przerośnięta jaszczurka. Zwiadowca poczuł wypełniającą go wściekłość. Przebiła się nawet przez strach i zagłuszyła przerażenie. Warknął gniewnie, chwycił kłodę drewna i stanął na nogi, gotowy ruszyć na potwora, który śmiał zniszczyć jego OTR.
Odyn chwycił go i gwałtownym szarpnięciem zwalił z powrotem na ziemię.
− Odjebało ci?!
Tobias najpierw spojrzał na dowódcę ze złością, potem chciał się wyrwać, wreszcie zerknął na kłodę długości najwyżej metra i na ogromnego gada szykującego się do kolejnej szarży. Porównanie wypadło mizernie. Na niekorzyść kłody. Bishop wziął głęboki oddech i natychmiast się uspokoił. Przywarł mocniej do podłoża.
Stwór nie odpuszczał. Ziemia ponownie zadudniła i zwiadowcy cofnęli się w głąb chaszczy. Cielsko olbrzyma minęło ich zaledwie o kilka kroków. Bishop pobladł ze strachu, widząc furię i determinację gada. Wiedział, że gdyby stanął mu na drodze uzbrojony jedynie w kawał drewna, ten po prostu by go stratował i nawet nie zauważył. Tobias musiał przyznać, że winien jest Odynowi podziękowanie oraz flaszkę dobrego trunku.
Wtem przez odgłos dudnienia przebił się nowy dźwięk, tak charakterystyczny, że nie było żołnierza w terrańskich siłach zbrojnych, który by go nie rozpoznał. Warkot karabinu maszynowego. Tobias uniósł się lekko i rozejrzał. Natychmiast spostrzegł Miriam Funke.
Zgubiła gdzieś hełm i kosmyki włosów opadały na zmarszczone czoło. W promieniach słońca, przenikających przez liście paproci, przybrały krwistoczerwoną barwę. Na wąskich ustach kobiety tańczył złowrogi uśmiech, w oczach płonął ogień, gdy pruła z karabinu do olbrzymiego gada. Wyglądała niczym walkiria z dawnych ziemskich legend, jak skrzydlata Inana-Szatur − bogini wojny humanoidalnej rasy, zamieszkującej system Diohda, jak Hpuathuantli – bogini zniszczenia białoskórych Whrdów. Tobias rozwarł usta w podziwie.
− Kocham tę kobietę – wyszeptał.
Karabin szturmowy typu Agresor, dzięki zespołowi obrotowych luf, posiadał niezwykłą szybkostrzelność i potrafił wyrzucić kilka tysięcy pocisków na minutę. Gad, obsypany gradem kul, ryknął rozdzierająco. To już nie były drzazgi i chociaż żaden pocisk nie przebił się przez zrogowaciałą skórę, i tak zabolało.
Samiec dostrzegł malutką postać, która była sprawcą jego cierpienia, i natychmiast zmienił kierunek natarcia. W oczach Funke błysnęło przerażenie, ale nawet na moment nie opuściła broni, cały czas posyłając kule w stronę szarżującego potwora.
Nagle odezwał się drugi karabin. Dhiraj Maharaj walił z dwudziestokilogramowego peruna, którego zabrał, wyskakując z wozu. Nie miał jednak czasu na zamocowanie broni do pasa, przez co mechanizm stabilizujący nie mógł rozłożyć ciężaru karabinu na całe ciało i stłumić siły odrzutu. Po wystrzeleniu pierwszej serii żołnierz nie utrzymał się na nogach i poleciał na plecy. Ale osiągnął upragniony efekt. Pociski teleskopowe kalibru dwanaście milimetrów trafiły gada. Niektóre z nich zdołały przedrzeć się przez grubą warstwę pancerza i trysnęła krew.
Stwór ryknął rozdzierająco, kolce na grzbiecie przybrały purpurową barwę, co można było wziąć za oznakę olbrzymiego wzburzenia, a gad ruszył na Maharaja. Mężczyzna zerwał się i próbował wycelować broń w nacierające zwierzę. Tobias wiedział jednak, że nie zdąży ponownie wystrzelić. Funke stanęła obok mężczyzny i posłała serię z agresora. To jednak nic nie dało. Potwór nadal nacierał.
− Uciekajcie! – krzyknął Tobias. – Teraz!
− Nie możemy – odparła Miriam, wskazując na Ramos, która klęczała niedaleko niej i trzymała się za zwisające bezwładnie ramię. – Elektra jest ranna.
Bishop zaklął. Ręka kobiety wyglądała na złamaną. To musiało się stać, gdy pojazd koziołkował. Tobias podniósł się i zaczął biec na ratunek. Nie wiedział, jak może pomóc, ale musiał coś zrobić. Stwierdził, że coś wymyśli, gdy już dotrze na miejsce. Z ulgą spostrzegł, że Maharaj zdołał jednak posłać w gada serię pocisków i trafiony stwór zatoczył się. Pech chciał, że w stronę Bishopa. Tobias natychmiast przywarł do ziemi.
Tymczasem Funke skończyła się amunicja, a nie miała przy sobie zapasowego magazynka. Odrzuciła karabin, chwyciła półprzytomną Elektrę i próbowała odciągnąć ją jak najdalej od gada. Serie z peruna mocno go spowolniły, ale nadal był groźny.
Nagle Tobias uświadomił sobie, że nigdzie nie widzi Odyna. Odwrócił się i spostrzegł dowódcę biegnącego do transportera. To zdumiało Bishopa. Nie podejrzewał Odyna o tchórzostwo, więc ten na pewno miał jakiś plan. Tylko jaki? W jednej chwili spłynęło na Tobiasa olśnienie.
− Niezły pomysł – przyznał, zerwał się z ziemi i pobiegł za Odynem.
Dobiegli do wraku niemal w tym samym czasie, bo Bishop był niezłym sprinterem i podczas szkolenia na krótkich dystansach nie miał sobie równych. Tobias skrzywił się, widząc liczne wgniecenia kadłuba, zdemolowaną wieżyczkę i zniszczony ciężki karabin maszynowy. Odyn już się pochylał i sprawdzał, czy można wykorzystać miotacz ognia.
− Nic z tego − mruknął pod nosem, wskazując zniszczone pojemniki mieszanki zapalającej.
Nagła cisza zagrzmiała im w uszach. Zamarli w przerażeniu. Perun umilkł. Spojrzeli jednocześnie w stronę Dhiraja Maharaja. Mężczyzna mocował się z bronią, która najwyraźniej się zacięła.
Gad poczuł się pewniej, dlatego chociaż krwawił z licznych ran i zataczał z bólu, ponownie ruszył do ataku.
− Łap! – krzyknął Odyn i Tobias w ostatniej chwili chwycił walcowaty przedmiot. Zerknął na niego. To był granat dymny, służący do stawiania zasłony podczas działań operacyjnych. Bishop pojął intencje dowódcy i skinął głową. W tej samej chwili odpalili granaty i rzucili w stronę gada. Potem nasunęli okulary na oczy. Nie mieli wiele czasu, dym rozwiewał się po jakichś dwóch minutach.
Ruszyli w stronę kobiet, przebiegając tuż obok oszalałego stwora, który nic teraz nie widział. Zwiadowcy zaś, dzięki odpowiednim filtrom, orientowali się doskonale w otoczeniu. Maharaj porzucił ciężkiego peruna i dołączył do nich.
Wspólnymi siłami dźwignęli Ramos i zaczęli uciekać w drugą stronę, jak najdalej od transportera. Wiedzieli, że kiedy dym opadnie, gad ponownie zaatakuje pojazd. Przystanęli dopiero, gdy daleko za plecami usłyszeli głośne ryki zwierzęcia i głuche uderzenia o stalową burtę wozu.
Runęli na trawę, ciężko oddychając. Dym rozwiał się. Zwiadowcy spostrzegli, że znajdują się na równinie, ze wszystkich stron otoczeni dziwnymi, skórzastymi kokonami, unoszącymi się w powietrzu.
Kołysały się w niepokojącym rytmie.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу