Piętno mafii. Piotr Rozmus

Piętno mafii - Piotr Rozmus


Скачать книгу
drewnianych drzwi powiodła się dopiero za trzecim razem.

      Klatka schodowa tonęła w mroku. Przesunął dłonią po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła. Kiedy w końcu rozbłysło, Wiktor przykleił się do zielonej lamperii, gotowy rozpocząć wymagającą wspinaczkę na trzecie piętro. Przystanął na półpiętrze i popatrzył w górę. Cienie rzucane przez dwie kolejne kondygnacje tańczyły mu nad głową. Spojrzał w dół – i tu wcale nie było lepiej. Podłoga wirowała mu pod nogami. Czuł się tak, jakby stąpał po pokładzie statku, który wpłynął na wyjątkowo niespokojne wody. Minęło sporo czasu, zanim odbił się od ściany i ruszył w dalszą drogę. Światło zdążyło zgasnąć.

      Do drzwi mieszkania dotarł po około dziesięciu minutach. Próbował wcisnąć klucz do górnego zamka, ale w tym momencie coś szarego i prostokątnego wypadło zza futryny. Wiktor zerknął na wycieraczkę, kołysząc się na piętach. Koperta? Wsunął ją pod pachę i po raz kolejny próbował poradzić sobie z zamkiem. Światło znowu zgasło. Głośne przekleństwo odbiło się echem od zimnych, tonących w mroku ścian korytarza.

      Na łóżku wylądował po kilku kolejnych minutach. Nie próbował nawet ściągnąć kurtki ani butów. Zasnął od razu. Szara koperta leżała tuż obok.

***

      Obudził się po dziesięciu godzinach. Przerażający ból głowy i karku przypomniał mu ze zdwojoną siłą, że wciąż jest częścią świata żywych. Postanowił, że poleży jeszcze chwilę, wpatrując się w sufit. Czuł się tak, jakby miejsce języka zajął osinowy kołek, a na dodatek ktoś dla hecy wcisnął mu do ust kilka łyżeczek trocin. Kolejny weekend i kolejny kac gigant.

      Zanim zdecydował się wziąć kąpiel, wypił piwo, które w lodówce czekało na takie wspaniałe poranki jak ten. Wszedł pod prysznic i zwymiotował na stopy całą zawartość żołądka.

      Przepasany ręcznikiem wciąż niepewnym krokiem poszedł w kierunku łóżka. Plan na resztę dnia nie był zbyt imponujący. Wiktor zamierzał przespać całą niedzielę. Przystanął i wpatrzył się w szary kształt leżący na pomiętolonej pościeli. Wspomnienia wczorajszego wieczora wirowały mu w głowie, próbując ułożyć się we właściwej kolejności. Bar. Impreza. Powrót do domu. Klatka schodowa. Drzwi… Koperta. Podniósł ją i przysiadł na skraju materaca. Obrócił papier w dłoniach. Poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Znowu zaczynało go mdlić. Na odwrocie nie było dokładnego adresu nadawcy, ale drukowane litery układały się w nazwę kraju, z której wysłano przesyłkę. SWEDEN. Odetchnął głęboko, czując, jak to, co jeszcze zostało w żołądku, ponownie rozpoczyna swoją wędrówkę ku górze. Wpatrywał się w kopertę jeszcze przez jakiś czas, zanim ją otworzył. Wyjął jej zawartość. Zdjęcia. Czarno-białe. Spojrzał na pierwsze z nich szeroko otwartymi oczami. Znajoma twarz. Martwa. Mętne oczy i lekko rozchylone usta. Ciemny krzyż wycięty na białych wargach. Znak, że ich właściciel powiedział za dużo.

      Wiktor rozłożył resztę fotografii w wachlarz. Przedstawiały to samo, ale każde kolejne ukazywało bardziej szczegółowe zbliżenie ust mężczyzny. Zdjęcia wylądowały na podłodze. Wiktor pobiegł do łazienki i przykleił się do muszli klozetowej. Wymiotował przez kilka minut, a w przerwie między kolejnymi torsjami powtarzał niczym mantrę: Boże, spraw, żeby to nie była prawda…”.

      11. SZCZECIN, WARSZEWO

      Ula i Ewa, dwie najlepsze przyjaciółki Marty, pojawiły się u niej po niespełna godzinie. Matka Marty była już na miejscu. Zdążyła wpaść w histerię i przejść do kolejnego stadium, w którym to pierwszy szok zaczynał mijać. W tej chwili drżącymi rękoma robiła Bartkowi śniadanie. Marta nie mogła nawet myśleć o jedzeniu, za to piła drugą już kawę, streszczając przyjaciółkom przebieg wczorajszego wieczoru.

      – I kazali ci tak po prostu czekać? – dopytywała Ulka, kiedy Marta dotarła do wizyty na posterunku.

      – Mają od groma takich przypadków. Policjant zasugerował mi, że pewnie nad ranem Aga pojawi się w domu. Powiedział, że ktoś się ze mną skontaktuje i…

      – Bez jaj! – parsknęła Ewka. Ruda grzywka opadła jej na czoło. W jej wielkich niebieskich oczach ukrytych za szkłem okularów w grubej czarnej oprawce Marta widziała irytację. – Kończcie kawę i tam jedziemy.

      Jeszcze jakiś czas temu Marta nie wiedziała, czy przyjazd przyjaciółek był dobrym pomysłem. Teraz była wdzięczna za ich obecność. Pokiwała głową.

      – Dajcie mi pięć minut. Muszę się ubrać. – Już miała ruszyć w kierunku schodów, kiedy ponownie zabrzęczał telefon. Natychmiast przyłożyła go do ucha.

      – Halo? – Przez dłuższą chwilę po prostu słuchała. Przyjaciółki i matka wpatrywały się w jej blade oblicze i rozbiegane spojrzenie… Zdawało się, że minęła cała wieczność, zanim Marta rzuciła: – Zaraz przyjadę…

      – O co chodzi?! – spytała jej matka.

      – To policja. – Marta odłożyła telefon i splotła ręce pod brodą jak do modlitwy. – Znaleźli Ankę. Przyjaciółkę Agnieszki.

      – Tylko ją? A Agnieszka?!

      Marta zaprzeczyła ruchem głowy i zaczęła płakać.

***

      Oczy wszystkich policjantów skupiły się na nich, gdy tylko przekroczyły próg komendy. Na przodzie pewnym krokiem szła Ewka. Stukot ich obcasów odbijał się echem od ponad stuletnich ścian komisariatu. Siedzący w dyżurce funkcjonariusz podniósł wzrok. Nim podeszły do kontuaru, zdążył się dobrze przyjrzeć szczupłym nogom odzianym w ciasne spodnie moro i czarnym kozaczkom na wysokim obcasie. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że rudzielec nie jest sam.

      – Dzień dobry – rzuciła Ewka, opierając się o parapet okienka. – Przyszłyśmy w sprawie dziewczyny… – Zawahała się i obejrzała przez ramię.

      – Anny Wysockiej – dodała Marta. – Dzwoniliście do mnie z informacją, że się odnalazła. Wczoraj zgłosiłam zaginięcie jej i mojej córki Agnieszki Makowskiej.

      Policjant bez słowa podniósł telefon i wybrał jakiś numer wewnętrzny. Ewa przyglądała mu się bacznie, nerwowo bębniąc długimi paznokciami o blat. Ula mocno ścisnęła Martę za rękę.

      – Proszę usiąść. – Policjant wskazał ławkę stojącą przy ścianie. – Zaraz ktoś do pań zejdzie.

      Nie skorzystały z propozycji. Czekały dobre pięć minut, zanim jedne z niedostępnych dla cywilów drzwi otworzyły się i stanął w nich brodaty mężczyzna. Nie miał na sobie munduru, więc nie były pewne, czy jest policjantem, dopóki się nie przedstawił:

      – Witam. Podkomisarz Borys Wolański. Która z pań to pani Makowska?

      Marta zrobiła krok naprzód.

      – Proszę. – Policjant otworzył szerzej drzwi, zapraszającym gestem wskazując kryjący się za nimi korytarz.

      Marta ruszyła przed siebie, czując, jak serce wali jej w piersi coraz mocniej. Wolański skinął głową i posłał dwóm pozostałym kobietom coś na podobieństwo uśmiechu. Już miał zamknąć drzwi, ale w ostatniej chwili Ewka złapała za klamkę.

      – Przepraszam. Jesteśmy jej najbliższymi przyjaciółkami. Możemy z nią pójść?

      – Bardzo mi przykro, ale niestety nie.

      Drzwi zamknęły się za nimi z głuchym trzaskiem. Dyżurny przyglądał się zawiedzionej Ewce, krążącej wkoło i szepczącej pod nosem jakieś przekleństwa. Speszony oderwał wzrok dopiero, gdy posłała mu piorunujące spojrzenie.

***

      – Jeden


Скачать книгу