Piętno mafii. Piotr Rozmus

Piętno mafii - Piotr Rozmus


Скачать книгу
i mamrotanie.

      – To posłuchaj, co powiem, i rób, co każę.

      Rozpoznała ten głos. Na początku nie była pewna. Teraz nie miała wątpliwości. To był Kuba. Poczuła dreszcze. Oddychała ciężko przez nos. To przez niego się tu znalazły! Gdzie była Agnieszka?! Anka poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach.

      – Impreza się skończyła. Wszyscy śpią, rozumiesz?

      Pokiwała głową w ciemności. Czuła jego oddech na twarzy.

      – Ale mogą się zaraz obudzić i na pewno do ciebie wrócą. – Przysunął się jeszcze bliżej. Klęczał teraz przy łóżku, jakby szykował się do odmówienia modlitwy. – Musisz wiedzieć, że nie chodzi tu o ciebie, tylko o twoją koleżankę. To na niej im zależy.

      Anka chłonęła kolejne słowa, nic nie rozumiejąc.

      – Musisz o niej zapomnieć.

      Kiedy wypowiedział ostatnie zdanie, zaczęła energicznie kręcić głową. Złapał ją za brodę. Bolało. Bardzo.

      – Posłuchaj mnie! Oni cię zabiją, rozumiesz? Nie jesteś im potrzebna. Jesteś skutkiem ubocznym, którego pozbędą się, gdy tylko się obudzą. Masz wybór. Żyć albo umrzeć.

      Pisnęła. Znów pokiwała głową, dając do zrozumienia, że już podjęła decyzję.

      – Mądra dziewczynka. Za chwilę cię rozwiążę. Po cichu zejdziemy na dół. Pobiegniesz w stronę lasu. Po trzech kilometrach powinnaś dotrzeć do drogi. Zapomnisz o tym, co tu się wydarzyło. Jeśli nie, jeżeli zrobisz jakieś głupstwo, oni cię znajdą i zabiją. Ciebie i twoją rodzinę. Możesz mi wierzyć. Film z wczorajszej zabawy trafi do sieci i zobaczy go każdy. Wszyscy stwierdzą, że byłaś zwykłą dziwką i sama tego chciałaś. A tak przecież kończą wszystkie dziwki, prawda? Za porcję dobrych prochów dadzą się pokroić. Zapomnij o swojej koleżance. Ona już nie wróci. Gdy będą o nią pytać, powiesz, że nie masz pojęcia, co się wydarzyło. Niczego nie pamiętasz.

      Zamilkł, jakby chciał dać jej odrobinę czasu na ostatnie przemyślenia.

      – Gotowa? – zapytał po chwili.

      Znowu pokiwała głową i zaraz potem poczuła, jak to, co wciśnięto jej do ust, znika.

***

      Marta przekroczyła próg domu i oparłszy się o drzwi, na krótką chwilę przymknęła oczy. Odgłos bosych stóp na schodach sprawił, że na powrót je otworzyła. Przez kilka wyjątkowo długich sekund wpatrywali się w siebie bez słowa w nadziei, że któreś z nich powie coś, co sprawi, że koszmar się skończy, zanim na dobre zdąży się zacząć. Matka i syn. Wyczekujące spojrzenia i nieznośna cisza wielkiego domu.

      – Odzywała się? – zapytała, choć wiedziała dobrze, jaka będzie odpowiedź.

      Bartek zaprzeczył ruchem głowy. Osunęła się na kolana. Łzy znów popłynęły. Mała Fifi pojawiła się nie wiadomo skąd i zaczęła skomleć u jej boku. Bartek podszedł i klęknąwszy przy matce, wtulił się w nią całym ciałem. Kiedy Marta spojrzała mu w oczy, zmuszając się do uśmiechu, zobaczyła, jak bardzo podobny jest do ojca. Wyglądał niezwykle dojrzale jak na swoje dwanaście lat. Nigdy jej nie przytulał, chyba że okoliczności tego wymagały, na przykład urodziny, powrót do domu po długiej nieobecności, życzenia przy świątecznym stole. Jej syn, taki mały, większość czasu siedzący z nosem przyklejonym do komputera, a zarazem jej syn z tym dorosłym, pełnym zrozumienia spojrzeniem. Klon swego ojca. Tak bardzo chciała, by Adam był teraz z nimi…

      – Mamo, będzie dobrze, słyszysz?

      Pokiwała głową. Otarła policzki wierzchem dłoni. Pomógł jej wstać.

      – Napijesz się herbaty? Przemokłaś. Pewnie zmarzłaś. Idź się przebierz. Wykąp się, jeśli chcesz, a ja wstawię wodę na herbatę, okej?

***

      Stała pod prysznicem od dobrych dziesięciu minut. Woda była tak gorąca, że aż parzyła, ale Marta zdawała się tego nie czuć. Jeśli wcześniej próbowała nad sobą panować, teraz pozwoliła, aby łzy popłynęły z całą siłą. Tu nie musiała się trzymać, nie musiała niczego udawać. Oczami wyobraźni widziała, jak ona i dzieci wjeżdżają po schodach centrum handlowego. Widziała, jak Agnieszka wymierza bratu cios w głowę za jakąś niewybredną uwagę, której teraz Marta nie potrafiła sobie przypomnieć. Słyszała swój głos i to pytanie, które rozbrzmiewało echem w jej głowie:

      – O której będziesz w domu?

      – Około dwudziestej trzeciej – odpowiedziała Agnieszka.

      – Niezła próba, ale masz być z powrotem najpóźniej o dwudziestej drugiej.

      Gdyby mogła cofnąć czas, nie zważając na protesty, wsadziłaby ją do samochodu, przywiozła do domu, zamknęła drzwi na cztery spusty i otworzyła, gdy córka skończy trzydzieści lat. Ale czasu nie można było cofnąć.

      Marta niechętnie zakręciła wodę. Wyszła spod prysznica. Zawiązała na głowie turban z ręcznika i przetarła dłonią zaparowane lustro. Zobaczyła Adama stojącego za jej plecami i wstrzymała oddech. Czasami skradał się niepostrzeżenie, kiedy była w łazience. Przytulał ją mocno i szeptał do ucha słowa przeprosin. „Wybacz, że znów musiałem zostać dłużej w pracy”. Zdarzało się, że wciągał ją z powrotem pod prysznic, gdzie kochali się namiętnie, tak żeby dzieci nie słyszały albo po prostu sam brał kąpiel, opowiadając przy tym, jak mu minął dzień. Tak bardzo chciała, aby tu był. By zapytał: „Co słychać?”. Mogłaby się rozbeczeć i rzucając mu się w ramiona, wyjaśnić, że ich córka jeszcze nie wróciła. On wsiadłby w samochód i przywiózł Agnieszkę do domu, już po drodze decydując o dożywotnim szlabanie. Ale Adama nie było… Jego odbicie stawało się coraz bardziej niewyraźne, aż do momentu, gdy lustro ponownie zaczęło parować. Po chwili zniknęło zupełnie. Marta opatuliła się szlafrokiem i zeszła na dół.

      – Herbata już prawie ostygła. – Bartek postawił kubek na stole w salonie.

      – Nie szkodzi.

      – Jesteś głodna? Może zrobię kanapkę?

      Uśmiechnęła się.

      – Nie, głuptasie. Dziękuję. A ty?

      – Odrobinę.

      – Odgrzeję kurczaka, jeśli chcesz. Zostało jeszcze trochę.

      Po kolacji Bartek dorzucił do kominka. Płomień ożył i w pokoju zapanowało przyjemne ciepło. Usiedli na kanapie. Nie rozmawiali wiele. Fifi wskoczyła Marcie na kolana i niedługo potem już spała. Po niespełna pół godzinie w jej ślady poszedł Bartek. Marta zasnęła tuż nad ranem.

***

      Głośny dźwięk telefonu wyrwał ją ze snu. Marta sięgnęła po aparat gwałtownie, przy okazji wybudzając Bartka. Kiedy zrozumiała, kto dzwoni, rozczarowana opadła na kanapę. Wpatrywała się długo w wyświetlacz, zastanawiając się, czy powinna odebrać. Za długo. Telefon w końcu ucichł.

      – Kto to? – Bartek przecierał zaspane oczy.

      Fifi zeskoczyła na podłogę. Nagłe poruszenie było dla niej oczywistym sygnałem, że nadszedł czas na załatwienie najważniejszych porannych potrzeb.

      – Babcia.

      – Dlaczego nie odebrałaś?

      – Może nie powinnam jej na razie nic mówić?

      – Przecież i tak się dowie. Przychodzi do nas w każdą sobotę.

      Bartek miał rację. Sobotnie wizyty jej matki stały się już tradycją.

      – Wiem…

      Telefon


Скачать книгу