Piętno mafii. Piotr Rozmus

Piętno mafii - Piotr Rozmus


Скачать книгу
ich gesty, spojrzenia, sposób, w jaki mówili. Ponad trzydzieści lat pracy w policji zrobiło swoje.

      Kochański był z reguły człowiekiem małomównym. Spojrzenie zazwyczaj miał utkwione w ekranie komputera lub pliku dokumentów i rzadko nawiązywał z rozmówcą kontakt wzrokowy. Było to raczej nietypowe zachowanie jak na psychiatrę, co Merk zauważył już przed rokiem podczas pierwszego spotkania. Gdyby wtedy nie wiedział, w jakiej dziedzinie specjalizuje się siedzący przed nim lekarz, obstawiałby, że Kochański jest zadufanym w sobie chirurgiem albo kardiologiem. Potem doszedł do wniosku, że jeżeli naprawdę istnieje coś takiego jak wypalenie zawodowe, to Kochański przejawia wszystkie jego symptomy. Nie ulegało wątpliwości, że bliżej niż do psychiatry było mu do zmęczonego kierownika przybytku, do którego trafiła córka Merka.

      – Dzisiaj w nocy Natalia próbowała popełnić samobójstwo – oznajmił Kochański. Głos wyraźnie załamał mu się na ostatnim słowie. Lewa powieka delikatnie zadrżała.

      Zupełne przeciwieństwo Merka, którego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Ale w jego wnętrzu aż się gotowało. Spoczywające na kolanach dłonie zacisnęły się w pięści. Natychmiast zaschło mu w gardle. Lont odpalono. Wybuch był tylko kwestią czasu. A potem w jego głowie raz jeszcze zabrzmiały słowa, które przed chwilą usłyszał: „Natalia próbowała popełnić samobójstwo… próbowała… próbowała…”. A to oznaczało, że się nie udało. Cichy syk. Lont zgasł.

      – Jak…? – Tylko tyle zdążył z siebie wydusić i lekarz natychmiast wszedł mu w słowo.

      – Prześcieradło – zaczął psychiatra. – W pokoju nie ma żadnych niebezpiecznych przedmiotów. Wie pan o tym.

      Całkowita i bezkresna biel. Nic więcej. Wyobraźnia Merka na ułamek sekundy podsunęła mu obraz pomieszczenia, które przez ostatni rok dla jego córki stanowiło dom. Białe, podobne do więziennej pryczy łóżko, przytwierdzone na stałe do równie białej ściany. Biały fotel. Okno, a za nim białe kraty. Żadnego krzesła, żadnego biurka. Jeśli chciała pisać lub rysować, robiła to w sali wspólnej w towarzystwie innych pacjentów i personelu. W pokoju nie mogła mieć żadnych przedmiotów oprócz książek.

      – Zawiązała je sobie wokół szyi… – kontynuował Kochański, z trudem znosząc spojrzenie przekrwionych oczu Merka. – Drugi koniec zamocowała na stelażu łóżka. – Przełknął ślinę i poluzował kołnierzyk koszuli, jakby zabrakło mu nagle powietrza.

      – Ale jakim cudem?! Łóżko jest przecież niskie, przymocowane na stałe… – Urwał, widząc, że psychiatra kręci głową. Wyglądało na to, że sam nie zna odpowiedzi.

      – Nie wiem, musiała uklęknąć albo się położyć – powiedział, rozkładając ręce. – Aby zamknąć tętnice szyjne, wystarczy nieco ponad trzy kilogramy udźwigu. Do skutecznego ucisku tętnic kręgowych potrzeba około szesnastu…

      – Chcę ją zobaczyć! – Nie było czasu na pytanie. Jedynie na krótkie, szybko wyartykułowane żądanie. Teraz, natychmiast!

      Kochański milczał.

      – Powiedziałem, że chcę zobaczyć córkę! – Merk poderwał się na równe nogi i oparł dłonie na biurku.

      Psychiatra odruchowo odchylił się w fotelu.

      – Natalii tu nie ma… – oznajmił lekarz. – Musieliśmy przewieźć ją do szpitala. Panie Merk… Natalia zapadła w śpiączkę.

***

      Gnał na złamanie karku, łamiąc wszystkie możliwe przepisy. Zmieniał pasy, nie sygnalizując swoich intencji innym kierowcom, którzy zmuszeni do gwałtownego hamowania, wciskali klaksony. Dotarł do szpitala na Unii Lubelskiej po dwudziestu minutach. Nie przejmując się brakiem wolnych miejsc na parkingu, zostawił passata na chodniku tuż przy szpitalnym szlabanie. Wtargnął na OIOM i niemal natychmiast zatrzymała go jedna z pielęgniarek.

      – Co pan tu robi?! Tu nie wolno…

      – Moja córka! Jest u was! Próbowała popełnić samobójstwo…

      W gabinecie lekarza dyżurnego nie spędził więcej niż kilka minut. Lekarz prosił, aby usiadł, ale Merk nie zamierzał posłuchać.

      – Co z moją córką?!

      – Na razie nie możemy za wiele powiedzieć – tłumaczył lekarz, który na pierwszy rzut oka mógł być w jego wieku. – Wykonamy rezonans magnetyczny. Być może uda się stwierdzić, czy któreś z ośrodków mózgu zostały uszkodzone…

      – Kiedy ona się obudzi?

      – Naprawdę nie wiem…

      – Czy w ogóle się obudzi…?

      Milczenie lekarza było wystarczającą odpowiedzią. Poczuł, jak łzy napływają mu do oczu.

      Siedział przy niej nieco ponad godzinę. Na tyle mu pozwolili. Natalia była tak blada, że jej twarz zlewała się z bielą poduszki. Merk spoglądał na zamknięte powieki córki w nadziei, że dostrzeże najdrobniejszy ruch gałek ocznych. Zerknął na jej ogoloną niemalże na łyso głowę. Co się stało z tymi pięknymi, długimi włosami, które pamiętał? Plastikowa maska na białej twarzy ułatwiała dziewczynie oddychanie. Na szyi widniał siny ślad, zdradzający sposób, w jaki Natalia próbowała odebrać sobie życie. Gdyby Merk nie słyszał dźwięku pikających maszyn i nie widział zielonej sinusoidy poruszającej się po czarnym ekranie monitora, mógłby uwierzyć, że się jej udało. Niewiele wiedział o śpiączkach. Wystarczająco jednak, aby zdawać sobie sprawę, że niektórzy pacjenci się z nich wybudzają, inni nie. Że taki stan może trwać kilka dni albo kilka lat. I najgorsze: że tacy ludzie, nawet jeśli się wybudzą, bardzo często nie funkcjonują normalnie.

      Usiadł na krześle tuż przy niej. Czuł na plecach wzrok pielęgniarki siedzącej przy biurku w rogu sali. Położył dłoń na zimnym czole córki. Jej brew się poruszyła. A może tylko mu się wydawało? Miała siedemnaście lat, była piękna i nie potrafiła znaleźć najmniejszego powodu, dla którego warto byłoby żyć. Oczami wyobraźni widział ją jako małą dziewczynkę, siedzącą na parapecie, wypatrującą pierwszej gwiazdki. Kiedy wreszcie ją dostrzegła, krzyczała na całe gardło, a on brał ją na ręce i niósł do choinki. Jak na ojca przystało, to on nauczył ją jeździć na rowerze. Zawołał Bożenę, aby zobaczyła, jak ich córka sobie radzi. Stracił ją z oczu zaledwie na chwilę, ale to wystarczyło. Natalia uderzyła w krawężnik, przekoziołkowała i rozbiła głowę. Bożena nie mogła mu tego darować. Nie odzywała się do niego przez kilka dni. Gdyby wtedy wiedzieli, z czym przyjdzie się im mierzyć w przyszłości…

      Jego córka o mało nie umarła. Znowu zawalił. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Kiedy to wszystko się zaczęło? Co zrobili nie tak? Gdyby mógł wrócić do przeszłości, jak daleko musiałby się cofnąć, aby temu zapobiec? Wydawało mu się, że odwrócił wzrok tylko na chwilę, a tak naprawdę przegapił całe życie…

      Drgnął i zaklął cicho pod nosem, gdy telefon zabrzęczał w kieszeni płaszcza. Na śmierć zapomniał, żeby wyłączyć to cholerstwo. Spojrzał na wyświetlacz. Odrzucił połączenie. Przyglądał się blademu obliczu córki jeszcze przez kilka minut. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Głos za jego plecami upomniał go, że musi już wyjść. Pocałował Natalię w czoło i niechętnie zastosował się do polecenia.

***

      Wcisnął papierosa do ust już w połowie drogi do wyjścia. Przeglądał historię połączeń. Jego kciuk błądził w okolicy zielonej słuchawki. Nie mógł się zdecydować, czy ją nacisnąć. Jedna z pielęgniarek śledziła każdy jego ruch. Nie spuszczała wzroku z papierosa, zastanawiając się w duchu, czy Merk ma zamiar zapalić go na terenie szpitala. Po zapalniczkę sięgnął, kiedy był już na zewnątrz.


Скачать книгу