Podziemia. Joanna Pypłacz
swój najnowszy utwór. Podobnie jak poprzedni, adresowany był on również do Judyty, przedstawionej w roli istoty zwodniczej, prawie demonicznej, lecz zarazem niepodważalnie doskonałej. Co pewien czas Korda odrywał wzrok od swych zapisków i spoglądał na swą muzę, niezmiennie ubraną i uczesaną z „wdzięczną niedbałością”, jak to kiedyś określił jeden z literatów należący do stałego grona bywalców karczmy.
Judyta raz po raz zahaczała wzrokiem o niego i o jego zapiski, niby zupełnie od niechcenia, lecz każde z owych ulotnych spojrzeń zdawało się dodawać młodemu poecie brakujących sił, jak gdyby seledynowe oczy dziewczyny w niepojęty sposób usiłowały odwrócić bieg czasu. Cyprianowi zdawało się nawet, że Judyta parę razy się do niego uśmiechnęła; niezauważalnie, kątem ust, mimowolnie, a być może nawet wbrew sobie.
O godzinie drugiej nad ranem karczma powoli zaczęła się wyludniać. Gdy ostatnich dwóch gości opieszale podniosło się od stołów, jeden z nich omal nie wywracając przy tym krzesła, chłopak wytrwale pozostał na miejscu, niezmiennie wpatrzony w swe zapiski. Przez pewien czas Judyta zdawała się ignorować jego obecność, zajęta zeskrobywaniem z drewnianych blatów resztek wosku i okruszyn oraz zbieraniem pozostawionych przez klientów naczyń.
W końcu podeszła do stołu, przy którym siedział młody poeta, i dyskretnie zajrzała mu przez ramię. Korda udał, że nic nie zauważył, lecz dobrze wiedział, iż dziewczyna czyta kolejne wersy szlifowanego przezeń właśnie utworu. Spodziewając się reakcji z jej strony, znieruchomiał niczym posąg, całkowicie wstrzymując oddech. Tymczasem, wbrew jego oczekiwaniom, karczmarka oddaliła się ponownie, by chwilowo zatonąć w spowijającym wnętrze mroku.
Poniekąd z dziecinnej przekory postanowił zatem, że nie odejdzie, dopóki nie usłyszy od niej choćby jednego słowa; obojętne, czy będzie to nic nieznaczące stwierdzenie, kategoryczne polecenie opuszczenia gospody, czy też okrutny żart. Odłożył więc swe notatki na bok, a następnie, teraz już otwarcie, zwrócił wzrok w stronę swej muzy krzątającej się po pomieszczeniu.
Chodziła niemal bezszelestnie, tak jakby zamiast stąpać po deskach unosiła się kilka centymetrów nad podłogą. Jej zwiewna postać w zielonej sukni do złudzenia przypominała ulotną zjawę lub krążącego po gospodzie nocnego ptaka. W końcu, gdy uprzątnęła już wszystkie stoły, a przy okazji zdmuchnęła większość świec palących się w umieszczonych na każdym z nich kandelabrach, stanęła twarzą do Cypriana.
Przyglądała mu się z zainteresowaniem, wsparta ramieniem o ścianę. Długi, cienki dziób ptasiej główki zwisającej z jej szyi łagodnie połyskiwał na granatowo, a zmyślnie wprawione szklane oczy niepokojąco iskrzyły.
– Piękne te pańskie wiersze! – pochwaliła młodego poetę.
Wypowiedziała to zdanie niby od niechcenia, z właściwą sobie nonszalancją; wszystko rekompensował jednak przyjazny uśmiech. Próżno było w nim szukać dotychczasowej, cynicznej ironii. Co więcej, jej charakterystycznie zachrypnięty, z natury arogancki głos brzmiał teraz wyjątkowo łagodnie.
Korda z wolna podniósł głowę znad swych kartek.
– Dziękuję, Judyto – odrzekł, również się uśmiechając.
Kąciki jego niezdrowo niebieskawych ust uniosły się do góry, tworząc dołki w chudych policzkach.
– Lubię poezję – kontynuowała. – Chciałabym mieć pański tomik, tak mi się to podoba. Niech mi pan tylko wskaże księgarnię, w której można go kupić!
Cyprian posmutniał. Odwrócił wzrok od dziewczyny, wbijając go w jeden z pionowych słupów podtrzymujących strop.
– Gdzie mogłabym nabyć pańską poezję? – ponowiła swe pytanie. – To nie żart, niech mi pan wierzy, umiem czytać!
Młodzieniec uśmiechnął się do siebie, wciąż wpatrzony w słup.
– Moje wiersze nigdy nie zostały wydane – odparł ze wstydem.
– Jak to? Nigdy? Ani jeden?
– Ani jeden – potwierdził.
To rzekłszy, pospiesznie wysunął z kieszeni chustkę do nosa, a następnie, zakrywając nią sobie usta, zakasłał. Judyta w milczeniu przyglądała się, jak ukradkiem wyciera swe sine wargi, nieudolnie starając się oszczędzić jej przykrego widoku.
– Nie ma się czego wstydzić – odezwała się wreszcie. – Jestem do tego przyzwyczajona.
Znów uśmiechnęła się w ten sam sposób, co poprzednio: przyjaźnie i szczerze.
– Mój brat chorował na płuca – wyznała.
Zapadła chwila ciszy, w czasie której obydwoje obserwowali się nawzajem. Wreszcie karczmarka zamknęła drzwi od wewnątrz i zajęła miejsce na skraju stołu, gdzie siedział Korda, bez pytania biorąc do ręki jedną z leżących na blacie luźnych kartek, gęsto zapisanych i pokreślonych. Poczuł na swym przedramieniu bijące od niej ciepło, dyskretnie doprawione aromatem ziół.
– Te wiersze coś mi przypominają… – zauważyła. – Brzmią tak jakoś… znajomo!
– Być może. Czasem artyści miewają podobne pomysły – odparł niefrasobliwie.
Doczytawszy do końca strony, Judyta odłożyła kartkę na stół. Cyprian zauważył, że intensywnie nad czymś rozmyśla. Świadczyły o tym ściągnięte brwi oraz wydęte nozdrza dziewczyny. Wydawała się czymś bardzo przejęta.
– Nie powinien pan pokazywać tego nikomu – przestrzegła niespodziewanie, poważnym i kategorycznym tonem.
Chłopak milczał.
– Niech pan ich nie pokazuje nikomu oprócz mnie – ponowiła swe żądanie. – Mnie może pan zaufać.
Znów zapadła niewygodna cisza. Judyta w dalszym ciągu siedziała na stole, zamyślona i smutna. Wtem, nagle, zeskoczyła na podłogę, a następnie chwyciła swego rozmówcę za rękę, ciągnąc go ku sobie.
– Dokąd mnie pani prowadzi? – zapytał.
– Do mojego królestwa – odrzekła tajemniczo. – Oczywiście, jeśli się pan nie boi.
Cyprian się zaśmiał.
– A czegóż miałbym się bać?
– Zobaczy pan – zapowiedziała i zdmuchnęła świecę na stole, przy którym siedział. On zaś pozbierał szybko swe zapiski, po czym wcisnął je niedbale do kieszeni surduta.
Judyta wzięła do ręki stojącą na kontuarze lampę naftową i skierowała się w stronę małych, ledwo zauważalnych drzwi wiodących na zaplecze. Korda podążył za nią. Pokonawszy krótki, ciemny korytarz, dotarli do następnego wejścia, oddzielonego od reszty budynku jedynie za pomocą gęstej, czarnej zasłony. Dziewczyna odgarnęła ją jednym, zdecydowanym gestem, a następnie wciągnęła swego gościa do środka pomieszczenia, w którym panowała kompletna ciemność.
Rzucane przez lampę światło odsłoniło dość niecodzienny widok: na wszystkich ścianach, pomalowanych w całości na czarno, wisiały rozmaite dziwaczne ozdoby, od wykonanej pośmiertnie fotografii małego chłopca – jak się domyślił Cyprian, zmarłego brata karczmarki – po różańce, krucyfiksy, pęki zasuszonych ziół oraz spreparowane metodą taksydermii głowy martwych zwierząt. Pośrodku stał monstrualnej wielkości trójnogi świecznik, w którym zamocowano potężną, czarną świecę.
Korda przyglądał się temu wszystkiemu z podziwem, zdumieniem oraz lekkim przestrachem.
– Witam w moim azylu – obwieściła Judyta.
Wtem jego wzrok padł na jasny obiekt o opływowych kształtach, przybity do ściany bezpośrednio