Zaopiekuj się mną. Diana Palmer
na ułamek sekundy wyjrzała spoza maski obojętności, nie potrafiła odmówić.
– Tutaj? – zapytała niepewnie.
– Do mojego domu. Około dziewiątej rano. Każę Yamie przygotować śniadanie dla dwóch osób. Co pani na to? – zapytał z niecierpliwością w głosie, nieprzyzwyczajony do proszenia.
– Będzie bekon? – zapytała.
– Jasne.
– A kawa?
– Jak pani sobie życzy.
– A bajgiel z ciemnym miodem i świeże mango? – droczyła się dalej.
– Jeszcze chwila, a skończy się na kawie.
– Lepsze to niż nic. Dobranoc.
Odpowiedział dopiero, kiedy odeszła kilka kroków.
– Dobranoc… Kate – rzekł miękkim głosem, który prześladował ją później cały wieczór, echem odbijając się w jej głowie, aż nie zasnęła.
Po raz pierwszy od dziewięciu dni przespała noc. Kamień spadł jej z serca, kiedy usłyszała, że utrata wzroku jest tymczasowa i Cambridge może wkrótce go odzyskać. Nie opuściły jej do końca wyrzuty sumienia i nie zapomniała, że to ona ponosi winę za jego stan.
Okazał się inny, niż się spodziewała, i z zaskoczeniem odnotowała, że nie chciał wyjawić, że jest właścicielem gigantycznej firmy, bogaczem, który może zaspokajać każdą swoją, choćby najbardziej ekstrawagancką zachciankę.
Odniosła wrażenie, że prowadził wobec niej jakąś grę. Czy to możliwe, że wiedział, kim jestem? – zastanowiła się i zaraz sobie odpowiedziała: – Nie, chyba nie byłby taki przyjacielski, nie zaprosiłby mnie na śniadanie, gdyby wiedział, że ma do czynienia z tą lekkomyślną kobietą, przez którą utracił wzrok i tyle wycierpiał.
Kate wciąż nie wiedziała, czego się spodziewać, gdy następnego ranka pukała do frontowych drzwi wielkiego domu na plaży.
Otworzył niewysoki, drobny Azjata i powitał ją uśmiechem.
– Proszę wejść – powiedział ze śladem obcego akcentu. – Pan Cambridge jest na nogach już od siódmej. Czeka na panią na ganku. Śniadanie jest prawie gotowe.
Udała się we wskazanym kierunku i znalazła się na oszklonym ganku, z którego rozciągał się wspaniały widok na jezioro.
Cambridge stał z rękami założonymi za plecami. Był w ciemnych bermudach i białej koszulce odsłaniającej muskularne, opalone ramiona. Wydawało się, że patrzy na jezioro. Kate niemal zapomniała, że nic nie widzi.
– Dzień dobry – przywitała się nieśmiało.
Odwrócił się gwałtownie i skierował na nią wzrok, jak gdyby sądził, że przy odrobinie wysiłku ją dostrzeże.
– Dzień dobry. Niech pani usiądzie.
Opadła na jeden z dwóch foteli ustawionych przy nakrytym stole.
– Podoba mi się tutaj – powiedziała.
– Mnie też. To przeszklenie chroni przed komarami – zachichotał.
– I tak tu spokojnie. – Zamknęła oczy, żeby się lepiej wsłuchać w szum wiatru między wysokimi sosnami i w delikatne pluskanie wody.
– Dlatego lubię to miejsce – odpowiedział. – Yama, umieram z głodu! – krzyknął w stronę kuchni.
– Nie ma potrzeby krzyczeć. Już niosę. – Azjata pojawił się z tacą z jedzeniem i dzbankiem kawy. Zaczął ustawiać przyniesione rzeczy na stole. – Zawsze pan pogania, a potem narzeka, że jajka niedogotowane, a bekon nie dość wysmażony…
– Co byś powiedział na wielką podwyżkę, Yama? – Cambridge zmrużył niewidzące oczy.
– Byłoby to miłe z pana strony. – Szczupła twarz chłopaka pojaśniała.
– Dobrze. Pomyślę o niej, gdy przestaniesz tyle narzekać.
– Tylko święty z panem wytrzyma! – Yama wykrzywił się do chlebodawcy. – Zamiast podwyżki powinienem dostać medal za odwagę i cierpliwość.
– Istny skarb z niego – powiedziała ze śmiechem Kate, gdy chłopak wyszedł.
– Amen. Największą jego zaletą jest to, że przy nim zachowuję dystans do siebie. Jest ze mną tak długo… Jest prawie jak rodzina… Gdyby odszedł, czułbym się tak, jakbym utracił rękę.
– Jeździ z panem wszędzie?
– Czy to jakaś aluzja?
– Ależ skąd!
– Zaczerwieniła się pani?
– Oczywiście, że nie! – skłamała.
– Mimo wszystko nie wierzę.
– Często pan pływa w jeziorze? – zmieniła temat.
– Teraz już nie. – Sięgnął po filiżankę z kawą, ale niechcący ją przewrócił.
Oparzył się i zaklął siarczyście.
Kate poderwała się i pospiesznie sięgnęła po serwetkę, którą delikatnie osuszyła mu dłoń. Piękna, męska dłoń, pomyślała, patrząc na zadbane paznokcie. Ku swemu zdziwieniu, poczuła podniecenie.
– W porządku – powiedział opryskliwie, lecz nie cofnął ręki.
– Boli? – zapytała.
– Jak diabli. Uprzedzałem, że przewracam przedmioty.
– Powinnam potraktować pana słowa serio – zadrwiła. Wypuściła jego dłoń i zajęła się osuszaniem ciemnych plam na białym obrusie.
– Nie ma w pani ani krztyny współczucia?
– Chciałby pan, żebym się nad panem użalała?
Spojrzał na nią spode łba.
– Nie pamiętam, czym się pani zajmuje zarobkowo.
– Zazwyczaj jestem sekretarką. Dlaczego pan pyta?
– Jest pani związana umową do końca lata?
– Nie na najbliższe tygodnie. – Była nieco skonsternowana indagacją.
– To proszę się wprowadzić do mnie – powiedział prosto z mostu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Zaniemówiła. Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony jej zażenowaniem.
– To nie jest zaproszenie do łóżka, jeśli tak mnie pani zrozumiała. Nie pociąga mnie uprawianie miłości z kobietą, której nie mogę zobaczyć, Kate.
Zaczerwieniła się i odwróciła głowę, zapominając, że i tak jej nie widzi.
O co mu chodzi? – zastanowiła się. Nie ośmieliłaby się sprowadzić pod jego dach. Bałaby się, że coś ją zdradzi i pomoże Cambridge’owi rozpoznać w niej osobę, która go przejechała motorówką. Przypomniała sobie, co mówiła Maud o jego mściwości i bezwzględności. Wiedziała, że mógłby zniszczyć nie tylko ją, ale także jej ojca.
Nie umiała jednak odwrócić się od niego w sytuacji, w której zrobili to wszyscy jego bliscy.
– Wypłacę pani normalne wynagrodzenie z naddatkiem. Nie mogę natomiast obiecać regularnych godzin pracy. Czasami nawiedza mnie w nocy potworny ból i wtedy dyktowanie materiału do książki mogłoby mi pomóc o nim zapomnieć.
– Chce pan, żebym pomogła panu zredagować książkę?
– Nie