Zaopiekuj się mną. Diana Palmer
proponuję pani małżeństwa – zaśmiał się. – Nie będzie między nami żadnej zażyłości, zostanie pani tylko moją sekretarką.
– Cieszę się – odparła rzeczowym tonem – bo nie potrafiłabym się zdobyć na zażyłość.
Zapadło dłuższe milczenie.
– Szkoda, że nie mogę pani zobaczyć – odezwał się wreszcie. – Nie brzmi pani jak osoba światowa, Kate, o ile mi się wydaje.
– Nigdy nie chciałam nią być. Nie dbam o materialną stronę życia.
– A o co pani dba?
– O ogrody, krowy gromadzące się pod wieczór na pastwisku, o dzieci w czystych piżamach po kąpieli… Takie sprawy mnie zajmują i dają mi satysfakcję.
– Nigdy nie myślałem o takich rzeczach. – Odchylił się do tyłu w fotelu. – Moje życie przyrównałbym do kolejki górskiej, która nigdy się nie zatrzymuje. Jeśli nie rozmawiam przez telefon, jestem na konferencji. Jeśli nie śpię, jestem w podróży.
– Domyślam się, że życie pilota jest nieco zwariowane – zauważyła, pamiętając, że poczęstował ją półprawdą, więc udawała, że bierze ją za dobrą monetę.
Sięgnął do kieszeni po papierosa, obracał go machinalnie w palcach.
– Nie powiedziałem pani całej prawdy. Konstruuję samoloty i na ogół sam je oblatuję. Potrzebuję adrenaliny jak powietrza, moja mleczarko. Czy pani odczuwała kiedyś coś podobnego?
– Owszem – przyznała. Nie mogła zapomnieć, co zrobiła temu człowiekowi, dla którego oczy były wszystkim.
– W jakich okolicznościach? – zapytał obcesowo.
Niespokojnie poruszyła się w fotelu, zacisnęła dłonie na filiżance z kawą.
– Byłam zakochana w mężczyźnie, który myślał, że mam pieniądze. Gdy odkrył, że ich nie mam, po prostu się mnie pozbył. – Tak w skrócie wyglądała przygoda z Jessem. Niby nic, pomyślała, a cierpię z tego powodu od miesięcy.
– Nie okazała się pani dla niego wystarczająco dobra, Kate? – Włożył papierosa do ust, dłuższą chwilę bawił się zapalniczką. – Czym zajmuje się jego rodzina?
– Mają zakład przetwórstwa mięsnego.
– Tylko jeden? – parsknął śmiechem. – Też mi coś.
– Nie rozumiem.
– Któregoś dnia wytłumaczę pani, jak działa giełda i jak się na niej inwestuje, a wtedy pani zrozumie. – Zaciągnął się i kontynuował protekcjonalnym tonem: – Drogie dziecko, posiadanie jednego zakładu mięsnego można porównać do posiadania jednego małego sklepiku w mieście, w którym ktoś inny posiada cały kwartał domów. Czy to coś wyjaśnia?
– Trochę. Nie wiem, jak to jest być bogatym. Nigdy nie miałam pieniędzy. Zresztą, chybaby mi to nie odpowiadało. Najlepiej czuję się w dżinsach i T-shircie. Nie przepadam za wieczorowymi sukniami.
– Posiadanie pieniędzy ma dobre i złe strony – zgodził się. – No więc, Kate, wprowadzi się pani do mnie, czy nie?
– Najpewniej tracę rozum i powinnam udać się do psychiatry…
– Obydwoje powinniśmy. Tak czy nie?
– Tak.
– Grzeczna dziewczynka. Niech pani skończy śniadanie, zapoznam panią z futrzanym członkiem mojej rodziny.
– Bardziej futrzanym od pana? – zażartowała, patrząc na rozcięcie koszuli pod brodą Cambridge’a.
– Mam nadzieję, że dopisze pani ten rodzaj poczucia humoru, Kate. Miewam napady złego nastroju i nie miałbym nic przeciwko temu, aby ktoś mnie nieco utemperował. Jestem niecierpliwy i uparty… Zobaczy pani… Mógłbym wyżąć panią jak mokrą ścierkę, zanimby się pani zorientowała. Jeśli jest pani wrażliwa i płaczliwa, nie wytrzyma pani ze mną dłużej niż dwa dni.
– Chce pan się założyć, jak długo wytrzymam?
– Poczekamy, zobaczymy.
– Jak pan sobie życzy, szefie – zażartowała.
Kate widziała wiele dużych psów, ale na widok szarego potwora, który podniósł się z podłogi i kroczył w jej stronę powoli, zamarła. Ich wejście do pokoju przyjął groźnym warknięciem.
– Dość tego, Hunter – ostrym głosem odezwał się do zwierzęcia Cambridge. – Chodź i udawaj, że jesteś maskotką.
– Jaki on wielki – powiedziała Kate nie bez obawy. Uklękła i wyciągnęła rękę, żeby pies mógł ją obwąchać. Modliła się w duchu, aby nie potraktował jej jako przekąski.
– Lubi pani psy? – zapytał Cambridge.
– Wolę koty. Boję się psów. – Hunter obwąchał dłoń Kate i pomachał ogonem.
– Przyzwyczai się pani do niego. Chodź tutaj – zawołał psa, który położył się u jego stóp. – Do czasu mojego wypadku był tylko zwierzęciem domowym, teraz często gęsto służy mi za przewodnika.
– Wczoraj nie było go z panem.
– Próbowałem czegoś nowego… samodzielnej nawigacji… bez powodzenia, muszę przyznać. W końcu przyszedł po mnie Yama. I narzekał, jak zwykle.
– Podejrzewam, że narzekał bardziej niż niejedna żona. Jest pan żonaty? – zapytała, konsekwentnie udając, że nic o nim nie wie.
Na jego smagłej twarzy odmalował się smutek.
– Nie, nie jestem.
– Przepraszam. – Dotknęła dłonią jego ramienia. – Nie chciałam wtrącać się w nie swoje sprawy.
Zesztywniał, więc cofnęła dłoń. Było oczywiste, że nie lubił być dotykany; postanowiła zapamiętać to na przyszłość.
– Kiedy chciałby pan, żebym zaczęła?
– Jutro.
– Tak szybko? Muszę się spakować i skontaktować z ojcem…
– Może pani do niego zadzwonić ode mnie.
– Ale on mieszka w Austin, w Teksasie… nie w samym mieście nawet!
– Kate, nie jestem biedakiem. Zauważy to pani wcześniej czy później. Ulegam różnym zachciankom. Pewnego dnia wstanie pani rano i znajdzie się w samolocie na Bahamy. Jedna dalekodystansowa rozmowa mnie nie zrujnuje. – Zwrócił się w jej stronę, a przynajmniej tak mu się wydawało. – Boi się pani latać?
– Dlaczego… Nie…
– A podróżować pani lubi?
– Nie podróżowałam wiele…
– Ma pani ważny paszport?
– Żadnego nie mam.
– Nie ma znaczenia, każę Pattie zająć się tym. Pattie to moja sekretarka w biurze. Jest młoda, entuzjastycznie nastawiona do pracy i przerażająco skuteczna.
– I szaleńczo zakochana w szefie, jak się domyślam – zakpiła.
– Boże broń! Oby nie! Jest żoną jednego z wiceprezesów mojej firmy.
– Aha.
– Przepraszam, że panią rozczarowuję. – Uśmiechnął się. – Nie uwodzę kobiet w pracy.
– Może zatem wrócę do domu i zacznę się pakować.
– Niech