Na szczycie. Właściwy rytm. K.N. Haner

Na szczycie. Właściwy rytm - K.N. Haner


Скачать книгу
popijał whisky, rozmawiając z Erickiem.

      – Wyluzuj, stary! To twój wieczór kawalerski! – zaśmiał się Erick i podał mi kolejną szklankę trunku, ale ja miałem dość. Wziąłem ją i wściekły rzuciłem nią o ścianę. Kryształowe naczynie roztrzaskało się na milion kawałków. Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie, jakbym oszalał.

      – Wychodzimy! – wrzasnąłem i chciałem stąd wyjść jak najszybciej. Nie wiem, na co byłem zły. Chyba na samego siebie, że zaprowadziłem moje życie w ślepy zaułek i kompletnie nie wiem, jak z niego wyjść.

      Nawet nie czekałem, aż ta banda idiotów zbierze swoje najebane tyłki z sof. Podszedłem do drzwi naszej prywatnej salki i wyszedłem na główną salę klubu. Dobiegł do mnie Walter.

      – Sed, kurwa, daj spokój! Nie psuj chłopakom zabawy! – Objął mnie ramieniem, próbując uspokoić.

      – To chyba ja miałem dobrze się bawić, co? To mój wieczór kawalerski! – odpowiedziałem wściekły. Wcale nie bawiłem się dobrze, a jeśli jutro ta blond szmata zostanie moją żoną, to do końca życia będę tego żałował. Kurwa! Nie nazywaj jej tak, Mills! To twoja narzeczona! Kochasz ją! Sam próbowałem się do tego przekonać.

      – Nie musisz się wyżywać za to, że sam, na własne życzenie spierdoliłeś sobie życie – odpowiedział jak zawsze szczerze. No i miał rację.

      – Oj, zamknij się, Walter! – Odepchnąłem go i ruszyłem do drzwi. Zrobiło się zamieszanie, bo Nicki i Alex chcieli zabrać z nami do hotelu dwie z dziewczyn. Oparłem się o ścianę, by na nich poczekać, i podniosłem wzrok na główną scenę. Przez chwilę miałem chyba jakieś zwidy, bo wydawało mi się, że widzę realnego anioła. Zamrugałem, by wyostrzyć wzrok, i wyprostowałem się, widząc najcudowniejsze stworzenie, jakie chodzi po ziemi. Dziewczyna. Tak, dziewczyna… bo tak piękna, słodka i mimo że właśnie tańczyła na rurze, tak niewinna, że otworzyłem usta, by wyrównać oddech. Serce mi waliło i chyba wszystko przestało mieć znaczenie. Gapiłem się na nią jak zaczarowany. O kurwa! Co za dziewczyna. Nie mogłem oderwać wzroku. Poruszała się w tak seksowny sposób, a zarazem tak lekko i zwiewnie. No i ten strój anioła. Miała długie, ciemne włosy, cudownie kobiecą figurę. Od razu zauważyłem idealne cycki i zajebisty tyłek. Czułem, że w spodniach od razu zrobiło mi się ciasno, co ogromnie mnie zaskoczyło. To nawet nie kwestia tego, że była półnaga. Nie jestem typem faceta, który reaguje na każdą piękną kobietę. A takich jest przecież wiele. Widziałem już wszystko, co każdy facet może sobie zamarzyć. Zanim poznałem Karę, nie żałowałem sobie cipek i już nic nie robiło na mnie wrażenia. Ale ona…

      – Sed, chodź! – Simon objął mnie i chciał wyprowadzić.

      – Poczekaj! – Zatrzymałem się, by jeszcze przez chwilę poprzyglądać się temu cudownemu stworzeniu. Simon też zerknął w jej stronę.

      – Stary, zapomnij! Striptizerki to najgorsze zło! – Roześmiał się i pociągnął mnie dalej.

      – Zaraz do was przyjdę! – Odepchnąłem go.

      Dziewczyna ze sceny spojrzała w naszą stronę, bo narobiliśmy hałasu, i miałem wrażenie, że patrzyła na mnie. Oślepiały ją jednak światła i wiedziałem, że to tylko złudzenie. Zmarszczyła się słodko na widok bandy rozwrzeszczanych facetów, których miała tu na pęczki zapewne co noc. Oparła się o rurę i mogłem podziwiać ją w całej okazałości. Nie było w niej nic sztucznego. Sama natura. Na myśl, jak cudowne muszą być w dotyku te zajebiste cycki, mój kutas stwardniał całkowicie. Ja pierdolę! Poprawiłem spodnie, by móc normalnie wyjść z klubu. Przy samych drzwiach odwróciłem się jeszcze, by spojrzeć ostatni raz, a ona zniknęła za kotarą sceny. Widziałem jedynie kilka piórek z jej stroju anioła opadających na scenę i wiedziałem – wiedziałem, że muszę tu wrócić i ją poznać. O ile będę jutro pamiętał, że w ogóle ją widziałem.

      Stałem przed lustrem w kościelnej zakrystii i zastanawiałem się, co ja, do kurwy nędzy, wyprawiam. Przecież Kara to nie jest kobieta dla mnie. Obudziłem się dziś z megakacem i jedyne, co pamiętałem z wczoraj, to tamta dziewczyna. Boże, co ja gadam? To nie była dziewczyna – to był anioł. Anioł w ciele pięknej, cudownej kobiety. Przetarłem twarz dłonią, by podjąć w końcu tę decyzję. Wiedziałem, że kościół jest pełen gości. Matki moja i Kary zaprosiły połowę Hollywood, przybyła też prasa, no bo jak by inaczej. Zadałem sobie jedno najważniejsze pytanie. Jak bardzo skrzywdzę Karę, jeśli teraz wyjdę? Nie chciałem jej ranić. Jest, jaka jest, ale nie zasłużyła na nic złego. Chciałem budzić się przy niej do końca życia? Chciałem, by była matką moich dzieci?

      – Sed, jeszcze krawat. – Do pomieszczenia wszedł Erick. Zawsze mnie śmieszy, gdy chłopaki zakładają garnitury. Ja miałem typowy czarny smoking z czarną koszulą i kremowym krawatem, który właśnie podawał mi Walter.

      – Erick, odwołaj to wszystko. Ja wychodzę. – Ruszyłem do drzwi, a on stanął jak wryty.

      – Co?!

      – Wychodzę. Jadę znaleźć tamtą dziewczynę.

      – Tę striptizerkę, o której gadałeś wczoraj resztę wieczoru?! – Podszedł do mnie. Był zaszokowany, ale nie ukrywał zadowolenia. Nigdy nie lubił Kary i to głównie on zawsze mi powtarzał, że nie powinienem z nią być.

      – Tak, dokładnie ją.

      – Wiesz, że będzie z tego niezłe gówno? – Uśmiechnął się szeroko. Wiedziałem, że mam w nim pełne wsparcie.

      – Wiem, stary, ale mam to w dupie. Przeproś Karę i jej matkę. Może kiedyś zrozumieją…

      Objąłem go z całej siły. To mój najlepszy przyjaciel od zawsze. Nigdy się na nim nie zawiodłem i wiem, że najbardziej żałuje tej całej sytuacji, która wyszła z Karą. Pieprzyła się też z nim, ale ja go rozumiem. Sam wciągnąłem go w ten cały trójkąt, a ona potem to wykorzystała. Nie mam do niego żalu, do żadnego z chłopaków nie mam żalu. Nawet do Simona.

      – Przywieź ją do hotelu, jak uda ci się ją spotkać. Chętnie poznam to cudo. – Uśmiechnął się. To był uśmiech numer pięć Ericka Waltera. Nasze fanki padają od tego jak muchy od muchozolu.

      – Muszę ją znaleźć! Gdzie moje kluczyki? – Rozejrzałem się po pomieszczeniu.

      – Jedziesz swoim?

      – Tak. Nie będę czekał na taksówkę. – Chwyciłem pęk kluczy z komody i wyszedłem.

      – Sed! – zawołał za mną Erick.

      – Co?

      – To najlepsza decyzja, jaką mogłeś podjąć! – Pokazał mi środkowy palec. Zawsze tak robił w geście uznania. Uznania dla mnie, bo dla innych wiadomo, co to oznacza.

      – Pieprz się, Walter! – zaśmiałem się głośno i wyszedłem bocznym wyjściem.

      Widziałem swojego ojca i Jess stojących przy głównym wejściu do kościoła. Ojciec zrobił wielkie oczy, widząc, że idę na parking zamiast do nich. Nie ruszył jednak za mną. Doskonale wiedział, że ten cały ślub to pomyłka. Mimo odległości w jego oczach też widziałem uznanie. Gorzej będzie z matką, ale jakoś sobie z nią poradzę. Wsiadłem do mojego astona martina i ruszyłem szybko.

      Klub, w którym tańczy mój anioł, mieści się prawie na drugim końcu Los Angeles. Dojechałem tu po prawie półtorej godziny przedzierania się przez to pieprzone miasto. Moja komórka zaczęła dzwonić, gdy tylko wyjechałem z terenu kościoła. Dzwoniły na zmianę Kara i nasze matki. Spojrzałem na wielką nazwę klubu nad wejściem i błagałem w myślach, by ONA tam była. Skoro wczoraj miała wieczorną zmianę, to dziś po południu równie dobrze może jej po prostu nie być w pracy. Wziąłem głęboki oddech, minąłem w wejściu dwóch


Скачать книгу