Nigdy nie mówię nigdy. Marta W. Staniszewska

Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska


Скачать книгу
że przeceniasz moje umiejętności, George. Nie ma szans, żebym zdążyła zaprojektować zmianę wystroju pięciu hoteli w rok i na dodatek osobiście nadzorowała każdy z projektów w terenie.

      – To jest właśnie druga uwaga. Masz na to tyle czasu, ile potrzebujesz.

      – Dlaczego nie chcesz spisać tego na papierze? – spytałam podejrzliwie, coraz mocniej zastanawiając się, czy z tym facetem jest wszystko w porządku. O nie! Ja się nie zastanawiałam, ja miałam przekonanie, graniczące z pewnością!

      – Chcę – odparł. – I dokładnie to zrobiłem. Paragraf dwudziesty pierwszy, w części o warunkach realizacji – dodał. – Strona czternasta – zacytował, a mnie zrobiło się nagle strasznie gorąco. To oznaczało, że zmienił umowę. Dodał coś na jednej stronie, a ja o mało jej nie podpisałam, nawet jej nie przeglądając!

      – Czy jest jeszcze jakiś punkt umowy, który zmieniłeś, nie konsultując tego ze mną? – warknęłam, starałam się udawać spokój, ale wewnątrz mnie szalała burza.

      – Nie, to jedyna zmiana.

      Odetchnęłam chyba zbyt słyszalnie. Czasem bywałam zbyt skoncentrowana na celu, aby zwracać uwagę na środki do niego dążące. Co prawda mogłam w każdej chwili podrzeć umowę, która wciąż w dwóch egzemplarzach leżała na moim stole, ale coś podpowiadało mi, że nie będę zmuszona do tak drastycznych kroków. Wiedziałam natomiast, że zdecydowanie wskazana jest chwilowa rezygnacja z numerków z Ethanem przed ważnymi spotkaniami, bo przyćmiewały mi zdrowy rozsądek.

      – Masz jeszcze jakieś uwagi, George, czy możemy kończyć?

      – Na dzień dzisiejszy to wszystko. Chociaż… – zamyślił się przez sekundę. – Jest jeszcze jedna sprawa. Wolałbym, abyś jednak mimo wszystko mówiła do mnie „panie Pratt” – odparł, a krew w moich żyłach zagotowała się z wściekłości. Z trudem opanowałam przekleństwa cisnące mi się na usta.

      – Mam nadzieję, że wszystkie sprawy w mojej karierze będą tak samo proste do rozwiązania jak ta… panie Pratt – zakpiłam, nawet nie próbując tego ukryć, a on uniósł usta w uśmiechu, który znałam już aż nazbyt dobrze. Pewny siebie dupek. Choć nie mogłam zaprzeczyć, że był świetnym biznesmenem. Właściwie najlepszym, z jakim przyszło mi się zmierzyć w ostatnim czasie.

      – Chciałabym na wszelki wypadek zapoznać się z umową, jeśli pan pozwoli, panie Pratt. – odrzekłam, sącząc słowa w złości przez zaciśnięte zęby. – A teraz przepraszam, ale mam następne spotkanie już za kilka chwil.

      Pratt bez kolejnego zgryźliwego komentarza opuścił mój gabinet, zostawiając za sobą swój wszystkowiedzący uśmiech, a ja, nie wiem dlaczego, opadłam na fotel wyczerpana z energii. Byłam wypompowana psychicznie i fizycznie jego obecnością… A może to orgazm sprzed dwudziestu minut tak na mnie zadziałał? W każdym razie wiedziałam, że muszę jakoś doprowadzić się do ładu, zanim zdecyduję, czy przyjmę to zadanie. Sięgnęłam z mozołem po telefon.

      – Jen, przynieś mi, proszę, kawę. Podwójną z wysoką pianką – powiedziałam, wciskając guzik na interkomie, i nie czekając na jej odpowiedź, zrzuciłam szpilki pod biurko i przeczłapałam w stronę łazienki. Bez sił oparłam się o umywalkę i podniosłam oczy na lustro. Wciąż miałam ten sam wygląd kobiety zaraz po pieprzeniu, ale zadowolenie zniknęło z mojej twarzy. Związałam włosy gumką wysoko na czubku głowy i weszłam pod ciepły strumień wody. Szybko namydliłam się i spłukałam, ale nie umiałam zakończyć kąpieli. Stałam tak dobry kwadrans, przyjmując parujące krople na skórę i czując, jak przywracają mnie do żywych. Z oporem zakręciłam wodę, przypominając sobie, że za chwilę mam kolejne spotkanie. Założyłam nowe majtki i uprasowaną koszulę, spódnicę pozostawiłam bez zmian, choć w szafie w prywatnej części gabinetu miałam kilka kompletów ubrań na zmianę do wyboru.

      Gdy wyłoniłam się z łazienki, znów świeża jak poranek i znów gotowa stawić czoło nawet największemu wrogowi, moja kawa już na mnie czekała. Pianka zdążyła nieco osiąść, ale to nie była wina Jenny, tylko mojego zbyt długiego przebywania pod prysznicem. Siorbnęłam łyk, kawa była idealna jak zawsze, mocna, ale właśnie o taką prosiłam. Obok kubka, na biurku spoczywały dokumenty niezbędne do kolejnego spotkania i rogalik z brzoskwiniowym nadzieniem. Fotel, na którym wcześniej siedział Pratt, był poprawiony i wyprostowany. Mój także.

      Co ja bym zrobiła bez tej dziewczyny?

      Kolejne spotkanie przeprowadzałam tylko na prośbę mojego ojczyma. Podobno jego koleżanka ze szkoły podstawowej założyła firmę produkującą meble ogrodowe i ojciec nieodpowiedzialnie podrzucił jej mój kontakt. Chciał dobrze, ale wyszło, jak wyszło i niezręcznie było mi odmówić. Pani Jenkins, zadbana kobieta w wieku Charliego, opowiadała mi o przewadze technorattanu nad drewnem sosnowym. W międzyczasie zdążyłam odebrać wiadomość tekstową od Megan, że będzie u mnie jutro o siódmej i, jak co piątek, idziemy do Morrison’s. Zamówiłam nową bluzkę na Amazonie i książkę z Book Depository, którą poleciła mi Megan.

      Spotkanie z panią Honoratą Jenkins było tylko odrobinę mniej porywające niż szydełkowanie, więc po nieco ponad kwadrancie wysyłam Jen wiadomość, aby weszła do gabinetu z umówionym hasłem i wybawiła mnie od technorattanowej nudziary.

      – Pani Ryder, ma pani pilny telefon na piątej linii – ogłosiła Jenny służbowym żargonem, zaglądając do gabinetu bez pukania.

      – Dzięki, Jen – odparłam, hamując ulgę w głosie. – Pani Jenkins – odezwałam się do nudziary. – Bardzo mi przykro, ale musimy kończyć. Proszę przesłać mi resztę materiałów na maila. Chętnie zapoznam się z nimi w wolnej chwili – skłamałam.

      Chyba setny raz tego dnia. Właściwie przychodziło mi to ostatnio z olbrzymią lekkością.

      Pani Jenkins wyszła z nadzieją wypisaną na twarzy i przekazując wyrazy miłości dla mojego ojczulka, a ja oparłam się o oparcie fotela i przymknęłam powieki. To był zadziwiająco wyczerpujący czwartek. Sprzeczka z Ethanem, pan Pratt, pani Jenkins i jej nudno-rattan… a to była dopiero pierwsza połowa dnia. Co jeszcze przede mną? Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk interkomu.

      – Sam, jesteś tam? – usłyszałam zaniepokojony głos Jennifer.

      – Co się stało, Jennifer? – wychrypiałam, zaspanym głosem.

      – Nic takiego, przypominam tylko o telefonie na piątej…

      – Jennifer, skup się, kochanie. Zwłaszcza dziś, kiedy u mnie z tym trudno – upomniałam ją z czułością. – Przecież pani Jenkins już poszła.

      – Tak, ale naprawdę masz telefon na piątej… To pani Kent.

      – Ojej – zająknęłam się i nieco speszyłam.

      Kurczę, tylko nie ona! Nie miałam teraz siły i pomysłu, aby się tłumaczyć.

      – Czy możesz powiedzieć jej, że mnie nie ma?

      – Bardzo mi przykro, ale już poinformowałam panią Kent, że odbierzesz jej telefon. Przepraszam, jeśli zrobiłam coś niestosownego – głos Jennifer był coraz bardziej skonsternowany. – Mówiłaś, że rodzinę mam przełączać bez konsultacji.

      – Eh – westchnęłam pod nosem. Co prawda, to prawda. Poza tym wiecznie ukrywać się przed nią nie mogę.

      Czas zmierzyć się z przeszłością.

      – Oczywiście, Jen, dziękuję, przełącz mnie, jeśli możesz.

      Chwilę później uderzył mnie w ucho rozwścieczony głos:

      – Ryder, ty małpo! Jak długo mam czekać, aż łaskawie do mnie zadzwonisz


Скачать книгу