Hayden War. Tom 3. Walkiria w ogniu. Evan Currie

Hayden War. Tom 3. Walkiria w ogniu - Evan Currie


Скачать книгу
do niej dżunglę, na wypadek gdyby miało się z niej coś wyłonić.

      Sprawdzenie plaży zajęło kilka minut. W końcu grupa siadła na skraju lasu, a jedna z postaci ściągnęła hełm.

      – Nareszcie, kurwa – powiedział mężczyzna, biorąc głęboki wdech. To był pierwszy haust świeżego powietrza od kilku tygodni.

      Kapral Jardiens był wielkim facetem. Nawet bez pancerza mierzył metr dziewięćdziesiąt pięć. Po jego założeniu wartość ta rosła do dwóch metrów i trzynastu centymetrów.

      Niższa postać także ściągnęła hełm i spojrzała na kaprala.

      – Wyrażaj się, Jardiens.

      Wielki facet z szacunkiem schylił głowę.

      – Przepraszam, Top.

      Starszy sierżant sztabowy Sorilla Aida pokręciła głową, próbując rozruszać mięśnie karku i rozglądając się. Dżungla wyglądała jak każda inna, jaką Sorilla widziała podczas służby na trzech światach i siedmiu kontynentach. Dobiegająca czterdziestki kobieta była najstarszym członkiem zespołu, zarówno pod względem wieku, jak i lat służby. Jednak w dobie przedłużaczy życia w cywilu mogłaby zostać uznana zaledwie za wkraczającą w dorosłość.

      To śmieszne, jak względny był wiek w odniesieniu do wykonywanej pracy.

      Dion Jardiens był dziewiętnastoletnim Kanadyjczykiem, który z biura rekrutacyjnego trafił do Joint Task Force Dwa[2] i służył tam do momentu, kiedy Flota wychwyciła go i skierowała do SWOR – Solarnego Wydzielonego Oddziału Rozpoznawczego – na szkolenie i dalszą służbę. Z punktu widzenia Sorilli znajdował się on na przeciwnym biegunie, jeśli chodziło o doświadczenie. Jej zdaniem nadal potrzebował niańki i pieluch. Pozostała czwórka była niewiele starsza, choć niejedno już przeszła.

      Porucznik Joshua Crow, dowódca Sorilli, był amerykańskim SEAL, przynajmniej do czasu, gdy jak pozostali członkowie zespołu zwerbowany został do SWOR-u. Sierżant służyła pod jego komendą już jakiś czas i wiedziała, że znał się na robocie. Nie wiedział może wszystkiego, ale był człowiekiem, który uczył się na błędach i nigdy ich nie powtarzał. On także zdjął hełm, przeciągnął dłonią po przepoconych włosach.

      – Paskudna jazda, co?

      Sorilla uśmiechnęła się lekko.

      – Zdarzały się gorsze.

      Wszyscy w zespole wiedzieli, że kto jak kto, ale ona miała prawo tak twierdzić.

      Kapral Mackenzie także już pozbył się hełmu i oddychał głęboko świeżym powietrzem, uśmiechając się przy tym z zadowoleniem. Przed wstąpieniem do SWOR-u był żołnierzem Special Air Service Jego Królewskiej Mości.

      – Nie było nawet w połowie tak paskudnie jak w symulacjach.

      Pozostali dwaj żołnierze, także już bez hełmów, potwierdzili skinieniami głów. Kaprale Able i Korman wywodzili się odpowiednio z amerykańskiego MARSOC-u i izraelskiego Shayetet 13.

      – Zawór grawitacyjny zadziałał dokładnie tak, jak było to zaplanowane – stwierdził Korman pomiędzy głębokimi wdechami. – A przynajmniej zgodnie z parametrami.

      Niski człowieczek, którego głowa wyglądała na nieproporcjonalnie małą w stosunku do potężnego pancerza, uśmiechnął się z przekąsem.

      – Gratulacje. Przejechaliśmy się na skale i przetrwaliśmy.

      Wszyscy się roześmiali. W końcu porucznik Crow lekko klasnął, by zwrócić na siebie uwagę.

      – Korman, potwierdź, że jesteśmy w punkcie docelowym. Top, weź Jardiensa i zróbcie małe rozpoznanie. Ja z resztą wyciągniemy z wody sprzęt.

      – Jasne – potwierdziła Sorilla, klepiąc wielkiego faceta w ramię. – Chodź, dzieciaku, sprawdzimy, czy nie ma tu nic, co chciałoby nas zjeść.

      Ogromny Kanadyjczyk chrząknął, podnosząc hełm i biorąc jeszcze jeden oddech przed jego założeniem.

      – Cokolwiek chciałoby mnie zjeść, musi przygotować się na niestrawność.

      Aida roześmiała się.

      – Jeśli miałoby wystarczająco wielkie szczęki, by połknąć twoje tłuste cielsko, jego niestrawność byłaby naszym ostatnim zmartwieniem.

      Sprawdziła swój M190, kompaktową wersję standardowego karabinu szturmowego M112, upewniając się, że magazynek jest pełny, a pocisk[3] znajduje się w komorze, a potem wskazała ruchem głowy dżunglę.

      – Chodźmy, dzieciaku.

      * * *

      Rejon był czysty i w momencie, kiedy zwiadowcy wrócili do reszty grupy, sprzęt potrzebny do wykonania zadania leżał rozłożony na skraju lasu i czekał na nich.

      Crow spojrzał na Sorillę i Jardiensa wyłaniających się z dżungli.

      – Macie coś?

      Sierżant zaprzeczyła ruchem głowy, podchodząc do porucznika, który przeglądał elektroniczne mapy.

      – Jesteśmy niedaleko celu – powiedział, nie podnosząc wzroku. – Do oceanu wpadliśmy gdzieś tutaj, a wylądowaliśmy w tych okolicach. Czy nam się to podoba, czy nie. – Wskazał mały łańcuch wysp w pobliżu kontynentu.

      Sorilla słyszała w jego głosie odrobinę niezadowolenia i nie mogła powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Współczesne siły zbrojne przyzwyczajone były do dokładnej znajomości własnej pozycji przez cały czas. Wszystkie zasiedlone przez ludzi światy posiadały sieć satelitów, które były w stanie zlokalizować człowieka z dokładnością do kilku centymetrów. To nie był jednak świat kontrolowany przez ludzi. Należał do Ghuli, pierwszej obcej rasy, którą ludzkość napotkała w ciągu trzystu lat podróży kosmicznych.

      Sorilla była pierwszym człowiekiem, który spotkał się z nimi twarzą w twarz, i to ona nadała im tę nazwę. Z wyglądu bardzo przypominali osławionych Szarych, którzy pojawiali się w legendach wielu ludów Ziemi. Niektórzy ludzie myśleli nawet, że to oni byli źródłem owych legend, jednak Sorilli wydawało się to wysoce nieprawdopodobne, jako że kilkaset lat temu Ghule zajęliby Ziemię w okamgnieniu, gdyby tylko znali jej położenie.

      Na szczęście nie znali go do dziś.

      Jednak bardzo się do Ziemi zbliżyli, zdecydowanie za bardzo. Wojna rozpoczęła się pięć lat wcześniej od zniszczenia kolonii na Świecie Haydena i zdziesiątkowania jego populacji. Sorilla została tam zrzucona zaraz po pierwszym ataku i zastała jedynie kilka tysięcy ocalałych z grupy kolonistów, która przed atakiem liczyła ponad osiemdziesiąt tysięcy.

      Od tego czasu Ghule prowadzili brutalną wojnę, niszcząc każdy świat zamieszkały przez ludzi, który nie odpowiadał ich osobistym preferencjom. Mieli przewagę technologiczną i liczebną, która pozwalała im przebijać się przez każdą grupę ziemskich okrętów wojennych tak, jak drapieżny ptak przedziera się przez stado wróbli.

      Ludzkość miała jednak pewne silne punkty. Pierwszym z nich była głębokość strategiczna. Zewnętrzne światy dzieliło od Ziemi ponad trzydzieści lat świetlnych, które niełatwo było pokonać, nawet dysponując technologią Ghuli. Fakt, że Ziemia ukrywała się pomiędzy tysiącami gwiazd w przestrzeni o średnicy sześćdziesięciu lat świetlnych, także zapobiegł szybkiemu rozprzestrzenieniu się wojny.

      Ziemia posiadała także sporo zdolnych umysłów, a jednocześnie trochę szczęścia. W ciągu ośmiu miesięcy od utraty nad Haydenem całej Task Force Dwa powstała nowa klasa okrętów, co stanowiło swoisty rekord, a wszystko to dzięki pewnemu Sierra Hotel[4] kapitanowi, któremu udało się przechwycić sporo sprzętu przeciwnika.

      A


Скачать книгу