Hayden War. Tom 3. Walkiria w ogniu. Evan Currie

Hayden War. Tom 3. Walkiria w ogniu - Evan Currie


Скачать книгу
się metalowym kratom, za którymi znajdowali się jeńcy. – Czekam.

      Połączenie zostało przerwane, a ona klepnęła Kanadyjczyka w ramię.

      – Przestań się z tym cackać, tylko ich stąd wyciągnij. LT przejął SD, a więc niedługo będziemy się stąd zbierać.

      – Racja, Top – odparł Jardiens, chwytając za kraty. – Oto karta „wychodzisz z więzienia”.

      Żołnierz, który naturalnie był bardzo silnym człowiekiem, wsparty muskulaturą pancerza naparł na kraty. Metal zajęczał i zaczął pękać w stalowym uchwycie. Po chwili żelazne pręty zmieniły się w stertę złomu.

      – Kolejny piękny dzień w wojsku – powiedział wesołym głosem Kanadyjczyk.

      Jeden z uwięzionych oficerów Floty, komandor, sądząc po dystynkcjach, których resztki widoczne były na poszarpanym mundurze, spojrzał na niego.

      – No tak, chłopaki z armii nigdy nie byli na tyle inteligentni, by odróżnić dzień od nocy.

      – Czy tego możemy zostawić, Top? Trochę przemądrzały, choć mizernie wygląda – spytał Jardiens, patrząc najpierw na marynarza, a potem na Sorillę.

      Sorilla pokręciła głową. Jardiens miał jednak rację, wszyscy jeńcy byli naprawdę w opłakanym stanie. Strzępy mundurów wisiały na ich wychudzonych ciałach, a spod nich wyzierały tylko skóra i kości.

      – Ghule nie wiedzą zbyt wiele o ludzkiej fizjologii – powiedział komandor, wychodząc z celi. – Nie jestem pewien, czy oni w ogóle jedzą, ale nam nie udało się przekazać im, że głodujemy.

      Sorilla zacisnęła usta. Pamiętała głód z Haydena, na początku okupacji. Ludzie uzależnieni byli od upraw ze stacji orbitalnej, która stała się jednym z pierwszych celów podczas ataku Ghuli. Cały świat, choć bogaty w faunę i florę, okazał się bezużyteczny, jako że był całkowicie niekompatybilny z biochemią ludzkiego organizmu.

      A jednak nawet tamci koloniści wyglądali lepiej niż ludzie, którzy wychodzili obecnie z celi.

      Sorilla zgrzytnęła zębami w bezsilnej złości, otwierając kolejne pomieszczenie.

      – Ilu zmarło, komandorze?

      Mężczyzna pokręcił głową.

      – Straciłem po jakimś czasie rachubę. Kilkudziesięciu. Większość w ostatnim tygodniu.

      „Słodki Jezu” – pomyślała sierżant. To oznaczało, że jedynie ostatnio schwytani jeńcy przeżyli. Tacy, którzy przebywali tu nie dłużej niż kilka tygodni.

      – Rozumiem – powiedziała, starając się, aby jej głos brzmiał spokojnie. – Proszę zacząć przekazywać wiadomość, że się stąd zabieramy.

      W odpowiedzi zobaczyła uśmiechy. Niektórzy z jeńców wystąpili naprzód.

      – Chcę wziąć w tym udział – powiedział przywódca, podczas gdy dwójka operatorów pomagała ludziom wydostać się z celi.

      Sorilla nie odpowiedziała, patrząc, jak jeńcy podnoszą broń poległych Ghuli. Karabinki obcych opierały się na miotaniu strumienia energii, promieni, które nie wydawały dźwięku, ale za to wypalały piękne dziury we wszystkim, w co zostały wycelowane. Spojrzała na komandora, który pomagał wyjść słaniającemu się na nogach podporucznikowi.

      – Wiecie, jak to działa?

      Komandor spojrzał na broń i wzrok mu zapłonął.

      – Aye, ma’am. Miesiąc temu przeszkolony zostałem na przechwyconym sprzęcie obcych.

      – W porządku, jest pan przyjęty – odparła sierżant, ignorując „ma’am”. Operatorzy nie nosili oznak stopni, między innymi z tego właśnie powodu. Komandor nie będzie wiedział, że jest od niej znacznie starszy stopniem aż do momentu, kiedy będą bardzo daleko od tego miejsca.

      – Proszę to wziąć i mieć oko na drzwi. Proszę uważać na nas. Kiedy wyjdziemy z tego pomieszczenia, będzie sporo strzelania.

      – Aye, aye – powiedział oficer, biorąc broń.

      Jak większość zdobytego przez ludzi sprzętu Ghuli, karabin był jednocześnie bardzo prosty i niewiarygodnie skomplikowany w obsłudze. Mechanizm spustowy był oczywisty – nie żadna dźwignia, tylko niebieski panel dotykowy. Wystarczyło przeciągnąć po nim palcem, żeby strzelić. Niestety, nikomu nie udało się rozgryźć tego, jak zmienić ustawienia.

      Każda sztuka mogła być ustawiona na dowolny punkt pomiędzy „ból” a „wyparowanie”. Ghule zmieniały te ustawienia bardzo szybko w trakcie prowadzenia ognia, w zależności od potrzeb, ale ponieważ na karabinach nie było żadnych innych manipulatorów, zawsze pozostawały one przy takich ustawieniach, z jakimi je znaleziono.

      Sorilla domyślała się, że obcy współdziałali z bronią tak samo, jak ona ze swoim sprzętem, jednak podczas sekcji w ciałach obcych nie znaleziono niczego przypominającego implanty, które jej były konieczne do sprawnego działania.

      Komandor rozdał podniesione z podłogi karabiny najmniej wyczerpanym spośród swoich ludzi, którzy zajęli pozycje przy wejściu. Sorilla i Jardiens sprawdzali stan pozostałych jeńców.

      – Niedobrze, Top – stwierdził Kanadyjczyk. – Poważne niedożywienie. Prawdopodobnie nie będą mogli iść, a takiej liczby nie przeniesiemy.

      Sorilla pokiwała głową i podniosła głos.

      – Silniejsi pomagają słabszym. Kiedy wyjdziemy, nie będzie czasu na zabawę. Jak najszybciej musimy dotrzeć do linii drzew, tam możemy nieco zwolnić, ale trzeba koniecznie opuścić tę dolinę przed czwartą trzydzieści, ponieważ zbliża się Flota z kilkoma ciężkimi Papa Kilo, które zamierza zrzucić na to miejsce. Jasne?

      Jeńcy pokiwali głowami, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie chcą być w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od miejsca, na które mają spaść PK.

      – Znajdźcie coś, z czego można zrobić nosze – powiedziała Sorilla, wskazując złom, który kiedyś był kratami. – Zacznijcie od tego. Jardiens, porozrywaj to na tyle kawałków, żeby wystarczyło dla wszystkich.

      – Jasne, Top.

      – Top – usłyszała głos Crowa – czas zabierać stąd dupy.

      – Potrzebujemy pięciu minut, sir – odparła Sorilla, chwytając kawałek metalu i w rękach wyginając go w zgrabną laskę. – Wielu OPK jest w fatalnym stanie.

      – Śpieszcie się, Top. Mamy towarzystwo i nie wygląda na zachwycone.

      – Jasne. Robimy, co możemy – szybko powiedziała Sorilla i przełączyła się na zewnętrzny głośnik. – Czas się zbierać, panie i panowie. Nadużyliśmy nieco gościnności gospodarzy i biegną właśnie z rachunkiem. Nie bardzo chcemy go płacić.

      Wychudzeni marynarze ruszyli szybciej. Kilku z nich zaczęło coś nucić pod nosem jak szantę przy pracy, potem podchwycili to inni. Kiedy Sorilla podnosiła swoją broń, by wyjść jako ostatnia, wokół niej brzmiało „New York! New York!”.

      * * *

      – Nie chciałbym cię popędzać, Korman, ale już najwyższy czas! – krzyknął Crow, patrząc przez okno na zbliżające się grawiloty przeciwnika. W bazie trwała już także mobilizacja sił lądowych Ghuli, więc porucznik nie miał zamiaru spędzać tu ani sekundy dłużej, niż było to niezbędne.

      – To nie takie proste, sir – odparł Korman. – Dwóch części jestem pewien, ale inne na tym wyświetlaczu nie mają sensu. Czegoś tu brakuje…

      – Jasne, pierdol to – zdecydował Crow. – Zabieramy się za dwie minuty.


Скачать книгу