Hayden War. Tom 3. Walkiria w ogniu. Evan Currie
nadawania. – Able, Mack, zbieramy się.
Nie było żadnej odpowiedzi, tylko trzeszczenie radiostacji.
– Able, Mack, odbiór! – wywołał jeszcze raz, patrząc na skraj doliny, w którym opadły atomowe grzyby. – Able, Mack!
W końcu poddał się i klnąc cicho pod nosem, przełączył się ponownie na kanał taktyczny.
– Minuta.
Korman potwierdził, wciskając detonator w materiał wybuchowy i ustawiając zegar.
– Gotowe. Chodźmy.
– Top, wynosimy się – zakomunikował Crow, kiedy razem z Kormanem zaczęli się wycofywać.
* * *
– To byłoby na tyle – krzyknęła Sorilla. – Ruszamy!
Więźniowie, nawet ci silniejsi, poruszali się wolno, ale nie było czasu na ich niańczenie. Siedzenie w środku nieprzyjacielskiej bazy wojskowej nie było bezpieczne, a sytuacja miała się jeszcze zaognić, sądząc po ilości czerwonych ikon, które pojawiły się na wyświetlaczu Sorilli, przekazane przez Crowa.
Jardiens pomagał układać najbardziej potrzebujących pomocy na noszach. Kiedy wszyscy zostali już bezpiecznie rozmieszczeni, dwójka operatorów przyczaiła się przy drzwiach.
Sprawdzili magazynki, choć komputer podawał im stan amunicji.
– W porządku, dzieciaku? – spytała Sorilla, widząc, że Dion lekko utyka.
– Tak, dam radę, Top. Skaleczenie.
– Nie rozklej mi się, zanim się stąd nie wyniesiemy – powiedziała, uśmiechając się pod hełmem.
– Top – w sieci zespołu zabrzmiał głos porucznika – wynosimy się.
– Wilco. Potrzebujemy tu dużo huku i błysku. Mamy sporo opeków, którzy bardzo chcą się odopekować.
– Zrozumiałem. Z przytupem. Myślę, że się uda – powiedział porucznik, a w jego tonie brzmiała nutka humoru. – Ruszamy na trzy.
Sorilla potwierdziła, ale widząc napięcie na twarzy Jardiensa, powiedziała do komandora:
– Rozdzielamy się. Nie idźcie za nami, tylko kierujcie się w stronę drzew.
Ten potwierdził skinieniem, ale Sorilla już odwracała się, Jardiens otwierał drzwi, a ona wyślizgiwała się na zewnątrz. Przestawiła siłę oddziaływania broni na maksimum, wyskoczyła i wylądowała w ślizgu, omiatając karabinem dziedziniec i znajdując najbliższą grupę Ghuli.
Broń szarpnęła się w opancerzonych dłoniach, kiedy pociski z rykiem opuściły lufę, tym razem z prędkością mocno naddźwiękową. Szybko dotarły do celu i uderzyły w obcych, którzy podrywali się do biegu.
Zginęli, zanim dotarł do nich dźwięk wystrzału, ale ich miejsce szybko zajęli następni.
Za plecami Sorilli pojawili się jeńcy biegnący z krzykiem w stronę dżungli. Wraz z nimi na dziedzińcu ukazał się Jardiens, a jego karabin plunął ogniem. Duet zamienił się w tercet, kiedy z drugiego końca odezwał się karabin porucznika, a potem w kwartet, gdy wściekle zaterkotała broń Kormana.
Cała czwórka strzelała krótkimi seriami, kryjąc się za budynkami, oszczędzając amunicję i starając się odwrócić uwagę od uciekających więźniów. To udało im się znakomicie, jednak po krótkiej chwili okazało się, że pojęcie „znakomicie” jest bardzo względne, jeśli chodzi o ściąganie na siebie ognia nieprzyjaciela.
Piechota Ghuli odpowiedziała ogniem. Jej broń była bezgłośna, nie wyrzucała także żadnego płomienia, jednak strumień energii powodował wyparowanie wszystkiego na drodze w rozbłysku światła.
Sorilla wkrótce musiała poszukać osłony, ledwie uniknąwszy strumienia, który wyrwał prawie metr kwadratowy z budynku tuż nad jej głową. Odpowiedziała ogniem, ale czy strzelała do tego samego Ghula, który ją wziął na cel, nie potrafiła powiedzieć.
Przeciwnicy mieli miażdżącą przewagę liczebną i wkrótce przytłoczyli operatorów tak, że nawet szybkość i lepsza pozycja nie wystarczały, by się utrzymać.
– Wycofujemy się! – na kanale zespołu rozległ się głos porucznika. – Osłaniać jeńców!
Krótkimi skokami zaczęli manewr, zasypując postępującą naprzód piechotę przeciwnika gradem pocisków. Dwójka wycofywała się kilkanaście metrów, a dwójka prowadziła ogień i tak na zmianę. Przeciągły jęk oznajmił przybycie jednostki powietrznej, jeden z grawilotów przeleciał nad głowami operatorów, całkowicie ich ignorując i kierując się prosto ku jeńcom.
Sorilla wyszarpnęła szukacza i wyrzuciła go w powietrze. Przeleciał około dziesięciu metrów i zatrzymał się na chwilę na szczycie łuku. Tam zbudził się do życia jego napęd. Szukacz ruszył za grawilotem, dopadł go od tyłu i odpalił ładunek kumulacyjny.
Grawilot stanął w płomieniach, a Sorilla przetoczyła się, uklękła i zaczęła prowadzić ogień zza wraku, używając jego i płomieni jako osłony.
Crow biegł w jej kierunku, strzelając przez ramię i celując za pomocą kamery na broni. Nie był to precyzyjny ogień, jednak dzięki samonaprowadzaniu mniej więcej co trzeci pocisk trafiał. Szczególnie że celem była zwarta formacja.
Jeńcy biegli już od dwóch minut i pokonali około połowy drogi. Sorilla bardzo się starała, aby nie byli nękani ogniem. Po chwili jednak musiała zmienić kierunek ostrzału i zapewnić osłonę dobiegającemu do niej Crowowi. Jej karabin szczęknął sucho, wyrzuciła więc z niego pusty magazynek i płynnym ruchem zastąpiła pełnym.
Ponownie wycelowała broń i zauważyła gwałtowny rozbłysk na pancerzu porucznika. Broń przeciwnika trafiła go w bark, zamieniając pancerz, spory fragment mięśni i kości w plazmę i obracając biegnącego mężczyznę w miejscu.
Zanim zdążył upaść, Sorilla była już w ruchu, krzycząc w sieci taktycznej:
– LT dostał! Osłaniajcie mnie!
Karabiny jej towarzyszy ryknęły ogniem ciągłym, a ona zanurkowała, chwyciła porucznika za zdrową rękę i zaczęła odciągać od przeciwnika. Przestawiła karabin na pełną automatykę celowania bez jakichkolwiek restrykcji i zaczęła strzelać, niosąc jednocześnie mężczyznę, którego ciężar wybijał ją z równowagi.
W karabinie szybko wyczerpała się amunicja, Sorilla słyszała, jak Jardiens klnie z tego samego powodu. Korman nadal strzelał, ale w jego magazynku również nie pozostało zbyt wiele pocisków. Sierżant pozwoliła zawisnąć broni na pasie, spróbowała wyciągnąć linkę i zaczepić ją o pancerz Crowa.
Ziemia przed nią eksplodowała od bliskiego trafienia i zmusiła Aidę do cofnięcia się. Sierżant w biegu starała się wcisnąć świeży magazynek i przeładować karabin, jednocześnie ciągnąc dowódcę. Rozproszona uwaga w końcu zawiodła, stopa Aidy trafiła na luźny kamień i kobieta upadła.
Uderzyła mocno o ziemię i stoczyła się z nasypu, ciągnąc za sobą Crowa. Podniosła się na kolana, klnąc. Jeden rzut okiem wystarczył, by zorientowała się w sytuacji. Oddział Ghuli przegrupował się, okrążając ją. Nie strzelali do niej, prawdopodobnie zamierzali wziąć ją żywcem. Eksplozje gorącej plazmy rozbłyskały wokół, zmuszając Jardiensa i Kormana do wycofania się i szukania osłony, zza której prowadzili desperacki ostrzał.
Sorilla schyliła się, podniosła upuszczony magazynek i wsunęła go w końcu do gniazda. Jednak jedno spojrzenie na zbliżające się istoty uświadomiło jej, że nie zdoła zabić wszystkich. Zacisnęła zęby, poprawiła uchwyt na broni, zdecydowana zapewnić chociaż pozostałym bezpieczny odwrót, kiedy rozległ