Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner
6-ea07b879fa2f.jpg" alt="Okladka"/>
Przekład Małgorzata Koczańska
Warszawa 2016
Tytuł oryginału: Alarm of War
Copyright © 2012 Kennedy Hudner
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Ilustracje: Łukasz Matuszek
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Ewa Jurecka
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected]
ISBN ePub: 978-83-64030-80-2
ISBN mobi: 978-83-64030-81-9
Opracowanie wersji elektronicznej:
Dla Jennifer, za trzydzieści sześć minionych cudownych lat i następne, które nadejdą.
I dla niezliczonej rzeszy pisarzy science fiction i fantasy, którzy nieśmiałemu dzieciakowi z bardzo małego miasteczka pokazali inne życie i inne światy. I dali nadzieję.
Mam nadzieję, że ta opowieść przyczyni się do spłaty tego długu.
Burzy się we mnie serce – nie mogę milczeć!
Usłyszałem bowiem dźwięk trąbki, zgiełk wojenny.
– Księga Jeremiasza 4,19
Rozdział 1
950 rok po diasporze
Spiskowcy
W sektorze Darwina
Pierwszy ruch w wojnie Dominium został wykonany dwa lata przed tym, nim padł pierwszy strzał – nad lampką starego merlota.
Troje ludzi usiadło w salonie, z którego okien roztaczał się widok na Morze Daskińskie na Darwinie, bez wątpienia najpiękniejszej planecie w zamieszkałym wszechświecie. Darwin rozwinął się w kurort. Były tutaj strzeliste góry sięgające nieba, tysiące mil dziewiczych plaż, bujne lasy, stabilny klimat, umiarkowane temperatury i żadnych groźnych form życia.
Oprócz człowieka.
Glob stał się także sztabem głównym Ligi Światów Ludzkości. Wszystkie organizacje, które musiały utrzymywać stałe kontakty z odległymi planetami, otwierały biura właśnie tutaj. W największym mieście Darwina, San Marino, na wybrzeżu Morza Daskińskiego, spotykali się dyplomaci, delegacje handlowe, grupy wyznaniowe, lekarze z Organizacji Zdrowia Ligi, akademicy i naukowcy wszelkich specjalności… oraz spiskowcy.
W małym prywatnym hotelu niedaleko przystani troje ludzi dyskutowało o swoich niepokojach. Michael Hudis spod przymkniętych powiek przyglądał się swoim gościom. Był, przynajmniej z pozoru, asystentem podsekretarza stanu Dominium Zjednoczenia Ludowego – pomniejszym urzędnikiem w bardzo rozwiniętej machinie biurokracji. Właściwie odpowiadał bezpośrednio tylko przed komisarzem ludowym, którego znał jeszcze z pylistego boiska szkoły średniej. Jego zadania polegały na wykonywaniu poleceń komisarza. Największą zaletą Hudisa było to, że załatwiał sprawy do końca.
Dzisiaj podżegał do wojny.
Cztery lata zajęło mu dotarcie do tego etapu. Słówko rzucone tutaj, nieznaczny gest tam… Ukradkowa uwaga na raucie dyplomatycznym i obserwacja, kto się zaśmiał, kto skrzywił, kto odwrócił wzrok, a kto się zamyślił. Ziarno zostało rzucone, było starannie podlewane i… ukryte. Bardzo dokładnie ukryte, zwłaszcza przed wścibskim wzrokiem Wiktów. I nareszcie przyszło dyskretne zaproszenie na to spotkanie, na którym ludzie reprezentujący lud będą mogli swobodnie wyznać, co myślą i jakie mają intencje.
– Ci cholerni Wiktowie nas wykończą – skrzywiła się Elizabeth Dreyer. Była asystentką specjalną przy doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego Cape Breton. Na Darwinie miała spędzać miesiąc miodowy. – Po odkryciu tunelu czasoprzestrzennego między sektorem Sybilli i Dominium wydaliśmy sto trylionów unitów… sto trylionów! Chcieliśmy zbudować port kosmiczny, doki i stocznię remontową oraz magazyny, wszystko, co potrzebne do zorganizowania transportu do nowych światów. Cape Breton zasiedlało nowe światy od stu lat, ale wtedy odkryto tunele do Victorii i Cape Breton został zepchnięty do roli zapasowego doku.
Była uderzająco piękną kobietą, z długimi jasnymi włosami i błyszczącymi zielenią oczami, lecz teraz jej twarz wykrzywiał brzydki grymas, przez co Hudis uznał, że Elizabeth Dreyer nie zestarzeje się równie pięknie.
– Nie mamy jak zapłacić obciążeń kredytowych – dodała. – Nasz przemysł przenosi się do Victorii, żeby znaleźć się bliżej węzłów transportowych. Każdy, kto ma choć odrobinę ambicji lub środki finansowe, emigruje, a ci, którzy zostali, ledwie wiążą koniec z końcem. Victoria wysysa nas do cna.
Hudis musiał przyznać, że miała powody do narzekań. Cape Breton był bramą do nowych światów. Cieszył się wzrostem gospodarczym, ponieważ został zasiedlony i zindustrializowany przed odkryciem tunelu czasoprzestrzennego do Sybilli. Niemal od razu po tym odkryciu znaleziono tunel do układu gwiezdnego obecnie należącego do Dominium. Gdy coraz więcej kolonistów wyruszało na odkryte właśnie światy, Cape Breton pełnił rolę portu, w którym mogli się zaopatrzyć we wszystko – od cukru po okręty kolonizacyjne, na których odlatywali. Nic dziwnego, że planeta rozwijała się i bogaciła.
A potem wszystko się załamało. Nowy tunel czasoprzestrzenny prowadził do systemu gwiezdnego, w którym znajdował nie jeden, lecz siedem tuneli. Co gorsza, przejścia te otwierały się w bardzo niewielkiej odległości od głównego układu gwiezdnego, w którym krążyło pięć nadających się do życia planet. Nowy system okazał się niezwykle cenny. Jego odkrywca, który nie tylko miał angielskie korzenie, lecz także był z nich dumny, nazwał ten układ gwiezdny Victoria Station – na cześć londyńskiej stacji metra o wielu przejściach i wyjściach. Z czasem nazwę skrócono do Victorii. Wkrótce układ został zasiedlony i stał się znaczącym węzłem łączącym inne skolonizowane planety, ponieważ każdy z tuneli prowadził do przynajmniej jednego świata, który nadawał się do zasiedlenia.
Od tamtej pory praktycznie cały handel z nowymi światami przechodził przez Victorię. Dzięki temu sektor Victorii stał się najbogatszy ze wszystkich skolonizowanych przez ludzkość. Tunele czasoprzestrzenne były bardzo dobrze umiejscowione. Lot z Cape Breton do Dominium po starej trasie, przez Sybillę, trwał cztery miesiące, ale przez Victorię tylko dziesięć dni.
Hudis w duchu wzruszył ramionami, gdy Dreyer ciągnęła litanię narzekań. Trudno się dziwić, że magazyny Cape Breton ziały pustką, a w dokach nie było statków. Planeta rzeczywiście stała się mało znaczącym portem.
Dreyer nareszcie usiadła i umilkła, gniew z niej opadał. Hudis obserwował ją uważnie