Alfa Jeden. Adrianna Biełowiec

Alfa Jeden - Adrianna Biełowiec


Скачать книгу
się echem po pomieszczeniu.

      Znając ziemskie, wschodnie sztuki walki, których nauczył go były japoński mistrz Takumi Yamamoto, Gabriel nacierał bezustannie. Ciął jak zaprogramowany automat. Jego sztylety świstały w powietrzu, poruszane sprawnymi, wyćwiczonymi ramionami.

      Tymczasem Enril ograniczył się do defensywy, nie wkładał w pojedynek najmniejszego wysiłku. Wykonywał bloki, odbijał kordami wirujące ostrza przeciwnika, parował sztychy, zmieniał kierunki dźgnięć, wybijał broń wroga naprzemiennie w górę i w dół, odpychał na boki, używając raz ostrzy, raz gard. Po każdej takiej kontrze, gdy przeciwnik przez ułamek sekundy miał odsłonięty tors, mógł z łatwością przebić sztychem jego nieopancerzoną pierś, jednak nie sposobił się do tego. Pozwalał, by snajper ponownie nacierał na niego z wielką siłą, którą chętnie przejmował na własne ramiona, odpowiednio ustawiając ciało i rozkładając ciężar na stopach. Czasem Enril wcale nie parował pchnięć, łuków i zwodów, lecz unikał ostrzy sztyletów, wykonując ciałem karkołomne sztuczki.

      Gabriel spostrzegł ku swemu rozdrażnieniu, że to Enril, a nie on, panuje nad pojedynkiem, pozornie odgrywając rolę niedorajdy. Przypominał mu ptaka, który udaje, że ma złamane skrzydło, by zadziwić niebawem ośmielonego drapieżnika wspaniałą ucieczką. Albo jednego z tych mięsożernych głębinowych ślimaków morskich z jakiejś tam planety, których poruszające się wabiąco jęzory w żarłocznych otworach gębowych, bynajmniej nie okazują się lichymi robakami.

      Zmagali się już od kilku minut, wędrując wzdłuż kładki, w tę i z powrotem, niczym amerykańskie i rosyjskie androidy rzucone na jedno podwórko. Gabriel próbował zepchnąć przeciwnika w przepaść wszelkimi podstępnymi sposobami, jednak Enril nie raczył przybliżyć się do krawędzi. Snajper wiedział wprawdzie, że adwersarz z łatwością zamortyzowałby upadek, jednak żadna skuteczna metoda pozwalająca uzyskać niechybne zwycięstwo nie przychodziła mu chwilowo do głowy. Zastanawiał się, czy facet ma w ogóle słabe punkty.

      Wzmacniane echem szczęki metali nie przycichały. Ostrza uderzały o siebie niemalże rytmicznie, niczym w starożytnym tańcu na cześć bogów wojny.

      Gabriel był doskonale wyszkolony w posługiwaniu się krótką bronią białą. Pomijając mistrza Yamamoto, nigdy nie spotkał godnego siebie przeciwnika, a teraz to… Enril parował i odbijał wszystkie jego ciosy, obalał skrytobójcze techniki, jak i te z czysto japońskim rodowodem, przejmował na swe barki siłę uderzeń, a najgorsze, że nie męczył się przy tym! Snajper uświadomił sobie, że Katie miała rację: on musi być androidem do bólu przypominającym człowieka. Tak! Na pewno jest automatem. Kurwa, musi być automatem!

      Gabriel postanowił zranić przeciwnika, by sprawdzić swoją teorię.

      Zranić…

      Ale jak ma go zranić, do diabła, skoro nie jest w stanie nawet do niego podejść?!

      Snajper uniósł wysoko ramiona, z ostrzami sztyletów skierowanymi ku posadzce, pewny, że adwersarz zablokuje go górnym krzyżem. Tak też się stało. Snajper zamierzał zdzielić przeciwnika w twarz butem, lecz w chwili, gdy unosił nogę, Enril wykonał gwałtowny półobrót, wykręcając mu ramiona.

      Gabriel stracił równowagę i wyrżnął na kładkę jak długi. Lampy zawirowały mu przed oczami.

      Snajper wyłączył myślenie i całkowicie zdał się na instynkt. Rzucił się szczupakiem do przodu, chwycił Enrila za buty i po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia pojedynku zdobył nad nim przewagę, zwalając go z nóg.

      Alfa Jeden starał się odkopnąć Gabriela, jednak ten silnie obejmował mu nogi ramieniem, drugą ręką próbując dźgnąć go sztyletem w udo, w prześwit między pancernymi płytkami.

      Enril poziomym łukiem kordu wytrącił snajperowi broń z ręki. Gabriel natychmiast wykonał obrót w tył, chwytając głownię leżącego na ziemi sztyletu.

      Wciąż trzymając kordy w dłoniach, uwolniony z uścisku Enril zamachnął się nogami i wykonał błyskawiczny wyskok. Ledwo znalazł się w pionie, ujrzał ostrze sztyletu szyjące ku jego twarzy. Szybko odchylił głowę, jednak wynikłe ze sztychu cięcie Gabriela pozostawiło długą szramę w poprzek policzka. Kilka czerwonych kropel skapnęło na posadzkę.

      Alfa Jeden starł rękawicą krew z podbródka, która spływała nań cieniutkim strumieniem. Przez chwilę przyglądał się jej z pytającym wyrazem twarzy, rozmazał ją palcami, zupełnie jakby nie wiedział, że coś takiego krąży w jego organizmie. Popatrzył na dyszącego Gabriela. Snajper czekał trzy kroki dalej z wyzywająco uniesionymi ostrzami i brwiami, zadowolony, że przeciwnik wyzbył się wreszcie tej denerwującej, nieludzkiej obojętności.

      – Jednak nie android – Gabriel splunął przez krawędź kładki. Odkrycie zaniepokoiło go i uspokoiło jednocześnie: skoro nie ma ludzi niepokonanych, czym jest w takim razie to coś stojące naprzeciw, co zabiło mu kumpli z precyzją automatu? – Czym jesteś, u diabła… – wysyczał na głos myśli. Pokazał zęby w złośliwym uśmiechu. – Chyba wiem… Musisz być pieprzonym ścierwem laborantów!

      Enril nie zrozumiał, lecz poznał po tonacji wypowiedzianych słów, że jest obiektem drwiny. Że jego Bóg jest obiektem drwiny. W zielonych oczach błysnęły gniewne ogniki. Mężczyzna zmarszczył brwi i opuścił podbródek, pozwalając, by czarne włosy przysłoniły mu jeszcze więcej pąsowiejącej ze złości twarzy.

      – Czyżbyśmy poruszyli wrażliwą strunę, eunuchu? – Zaniepokojony niuansem w zachowaniu przeciwnika, Gabriel cofnął się o krok, niemniej próbował utrzymać na twarzy wyraz osoby pewnej siebie. Dlatego wypowiedział zdanie tak aroganckim tonem. Jeśli wkurzy Enrila, ów zacznie popełniać błędy. Każdy wyprowadzony z równowagi człowiek popełnia błędy. Przynajmniej każdy pospolity.

      Enril wyprostował ramiona i, unosząc ostrza kordów w stronę stropu, niczym pradawny wojownik po zwycięskiej walce, wrzasnął coś niezrozumiale głosem przeciążonym furią.

      Gabriel również ryknął i rzucił się do ataku. Już się nie bał. Bojowy ryk przeciwnika rozbudził w nim uśpioną anachroniczną ekscytację. Gdyby tylko zdołał wykorzystać nagły przypływ energii, gdyby tylko udało mu wykonać ostateczny sztych…

      Zanim snajper dobiegł do przeciwnika, krzycząc, Enril był już nad nim, wykonując wysokie salto przy szeroko rozłożonych ramionach. Stal kordów błysnęła żywym refleksem światła najbliższej ampli.

      Wylądował za plecami tamtego. Gabriel odwrócił się – by od razu zblokować szybki atak z półobrotu.

      Między mężczyznami zadzierzgnęły się więzy zrozumienia, bowiem po tym, jak trwali przez chwilę unieruchomieni w zwartym uścisku i wyzywająco patrzyli sobie w oczy, obaj odskoczyli w tył, z brzękiem odrzucając ostrza. W ten sposób nie dojdą do niczego.

      W ruch poszły nogi i pieści.

      Zawzięta walka ciągnęła się przez kolejne minuty i przebiegała podobnie jak pojedynek na ostrza: Gabriel używał brutalnej siły, próbując stłamsić przeciwnika, podczas gdy Enril świadomie unikał ofensywy, wykonując chyże finty, parując ciosy chronionymi przez karwasze ramionami.

      Enrilowi poleciała krew z nosa: jeden z bloków okazał się nieskuteczny. Ogarnięty furią Gabriel, choć wypluł już trzeci ząb, dalej nacierał sierpowymi, prostymi, kopnięciami z wyskoku i półobrotu. Był świadomy, że cała ta pozornie bezlitosna walka jest zaaranżowaną przez Enrila rozgrywką i z wielkim trudem przychodziło mu dopuszczenie do siebie niepokojącej myśli: że nie jest w niej przodujący. Rozgrywką, która wreszcie dobiegała końca.

      Alfa Jeden mógł zabić przeciwnika na samym początku, lecz z tylko sobie wiadomego powodu wystarczająco długo utrzymywał go przy życiu. W końcu ogłuszył snajpera, posyłając go na wypukłość ściany niespodziewanym kopnięciem z wyskoku. Podczas gdy Gabriel, zataczając się i balansując na ugiętych nogach, próbował odzyskać


Скачать книгу