Aremil Iluzjonistów: Uwikłani. Alicja Makowska
obie córki do łóżek, dzięki niezwyciężonemu autorytetowi uzdrowicielki. – A co do Yaxiela… – Znów na jego twarzy pojawił się ten złowróżbny uśmieszek. – No cóż, podjąłem już pewne kroki…
– A dokładniej?
– Yaxiel jest moim faworytem – przyznał. – Mieszka w Kwaterach, więc nie mogłem mu się narzucać, nachodząc go o tak później porze. Poza tym oni mają tam bardzo surowy regulamin żołnierski. – To, co mówił, przybierało już formę żartu, mimo to Ajda pociągnęła temat:
– Kwatery podlegają tobie. Nie wierzę, że spłoszył cię zwykły regulamin. – Wychyliła się w jego stronę i dodała: – Zwłaszcza, że jesteś jego współtwórcą.
Minaro przywołał nad wyraz zdziwioną minę, jakby wierzył, że mimo wszystko przekona towarzyszkę do swojej wersji, zaraz jednak uległ.
– Spaliłaś mój dowcip – mruknął zrezygnowany.
Ajda szybkim ruchem odwróciła się w stronę panoramy, jaka roztaczała się za tarasem.
– Uratowałam mój honor. Co by było, gdybym nabrała się na tak przerysowaną historię? – zapytała.
Minaro wzruszył ramionami, jakby ta kwestia stanowiła dla niego mało istotny problem.
– Jesteśmy tu tylko we dwoje, więc nikt by się nie dowiedział – mruknął.
– Zatem co takiego wymyśliłeś? – ponowiła pytanie, zerkając na niego.
– Rozkazałem jednemu z iluzjonistów podczas kolacji ukradkiem wlać Yaxielowi do herbaty tej samej nalewki, którą trzymasz w kieszeni.
Zatem nasze myśli biegną tym samym torem – pomyślała z radością Ajda. Liderka zamknęła oczy, wdychając chłodne powietrze. Dokładnie pod nimi roztaczała się chluba Rhuady – Ogród Liderów. Złociste korony drzew rozciągały się aż do zabudowań Sztabu. Mieszanina zapachów różnych gatunków roślin kotłowała się w powietrzu, ani na chwilę nie pozwalając zapomnieć, gdzie się znajdowali.
Ajda westchnęła cicho. Ni stąd, ni zowąd poczuła dziwną melancholię.
Dzisiejszy wieczór był jak łyk skrystalizowanej normalności przed jutrzejszym wielkim wydarzeniem. Przez najbliższe pięć dni dziesiątka uczestników stanie się dojrzałymi iluzjonistami, niezależnie od wyników sprawdzianu. Egzamin na każdym z nich zostawi grube rysy na psychice i sercu.
Będą uczestnikami ciągu wydarzeń, jakiego nie zapomną do końca życia. Będzie euforia, wielkie zmęczenie i płacz. Nie zabraknie lęku ściskającego za gardło, woli walki i pogrzebów. Nie zdarzył się jeszcze egzamin, który nie przyniósłby żadnych ofiar śmiertelnych.
– Nie mogę uwierzyć, że pięć lat temu byłam na miejscu tych smarkaczy – przyznała z tęsknotą w głosie.
– Ja tam nie mogę uwierzyć, że zanim minie następne pięć lat, jeden z tych smarkaczy wygryzie mnie z funkcji lidera.
Ajda zakołysała się lekko na obcasie i znów stanęła przodem do rozmówcy. Minaro tkwił w tej samej pozycji od początku rozmowy, więc naszła ją dziwna myśl, że nie może oderwać od niej wzroku…
– Zawsze masz taki dobry humor?
– Tylko przy tobie – odparł tajemniczo. Patrzył na nią tak głęboko i wnikliwie, jakby nie tylko chciał zapamiętać każdą rysę jej twarzy, ale także wyuczyć się na pamięć duszy. Jego ręka mimowolnie zsunęła się z poręczy i musnęła małe pudełeczko schowane w kieszeni.
– To by wyjaśniało, dlaczego jeszcze ani razu nie widziałam cię rozeźlonego.
Minaro pod spokojną miną, uwięził kłębiące się emocje. Upajał się tą chwilą, zastanawiając się, czy może przedłużyć ją w nieskończoność.
– Wierz mi, Ajdo, jesteś lekarstwem na wszelkie moje złości i wady.
Liderka Natamiru ani przez moment nie poczuła skrępowania. Wręcz przeciwnie. Podobało jej się to, jak bardzo jej schlebiał. Mógłby tak mówić bez końca…
– Już kiedyś mi to powiedziałeś – zauważyła, po czym splotła dłonie na balustradzie i utkwiła w nich wzrok. – Ale wtedy myślałam, że to tylko jednorazowe wyznanie postrzelonego człowieka.
Minaro przechylił lekko głowę.
– Pamiętasz, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy?
– Oczywiście.
– Przyjechałem do Natamiru świeżo po objęciu stołka – kontynuował, jakby nie słyszał jej odpowiedzi. – Miałem spotkać się z waszym liderem. Na miejscu dowiedziałem się, że pana Hashira rozłożyła jakaś zakaźna choroba i w rezultacie do spotkania nie doszło. Wasz Sztab chciał mnie czymś zająć, aby mój przyjazd nie był bezowocny. Armia urządziła defiladę. Miałem dokonać czegoś w rodzaju „przeglądu wojsk”. – Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń, chcąc, aby na niego spojrzała. – Stałaś w pierwszym rządzie iluzjonistów. Niecierpliwie dreptałaś w miejscu, bo było ci zimno – rzekł. – Od razu przykułaś moją uwagę.
– Zapamiętujesz takie szczegóły? – zapytała, udając zaskoczenie.
– Jeśli tylko dotyczą ciebie, tak – odparł.
Ajda nieznacznie się przysunęła.
– Szedłeś przed siebie dumnym krokiem wraz z obstawą. Trzymałeś dłoń na mieczu, by dodać sobie animuszu, bo wcale nie czułeś się tam pewnie – wyrecytowała szybko, zaciskając palce na jego ręce. – Ubrany byłeś w czarną pałatkę z elegancko zaczesanymi włosami, a twoje znudzone spojrzenie błądziło bez celu, dopóki mnie nie zobaczyłeś.
Teraz to Minaro wytrzeszczył oczy.
– Jak…?
Nie dała mu dokończyć. Wspięła się na palce i złożyła na jego ustach pocałunek.
Organizacja lazaretu zajęła Namier cały poranek i większą część myśli, spychając wszelkie zmartwienia na drugi plan. Było tyle do zrobienia! Mistrz konfraterni wyznaczył ją na Pierwszą Uzdrowicielkę, więc ciążyła na niej odpowiedzialność za całą placówkę, która właśnie powstawała od zera.
Punkt uzdrowień składał się z czterech dużych namiotów. Po ich rozbiciu należało rozłożyć posłania, przystosować wnętrza do przeprowadzania zabiegów i rozpakować zaopatrzenie z konfraterni po uprzednim odpowiednim ich pogrupowaniu. Namier miała do dyspozycji tylko siedmiu czeladników i jedną starszą uzdrowicielkę, czekało ich więc sporo pracy.
Jakby tego było mało, wszyscy dookoła byli tak podekscytowani zbliżającym się egzaminem, że już, przez nieuwagę, doszło do kilku wypadków. Na szczęście Namier zawsze była w pobliżu i poza kilkoma stłuczeniami nikomu nic poważniejszego się nie przytrafiło. Od ostatniego wypadku uzdrowicielka podwoiła czujność i ganiła wszystkich przyłapanych na pogaduchach o egzaminie. Najczęściej była to wymiana zasłyszanych plotek lub typowanie wyników, których dla własnego spokoju wolała nie słyszeć.
Z powodu całego tego zamieszania kręciło się jej w głowie, ale cieszyła się, że praca odciąga ją od ponurych myśli. Kiedy przybył ostatni transport z konfraterni, Namier skinęła głową woźnicy i przywołała dwie czeladniczki. Dała każdej po worku do niesienia i posłała je przodem. Zniknęły jej z pola widzenia tak szybko, jakby ktoś je gonił. Namier nie musiała zgadywać, bo dobrze wiedziała o czym rozmawiały. Plotkowały o egzaminie.
Uzdrowicielka westchnęła w duchu i schyliła się, by podnieść z ziemi skrzyneczkę z miksturami, gdy wtem nad jej uchem, rozległo się pytanie:
– Nie przydałaby się pani pomoc?
Namier podniosła