Magia ukryta w kamieniu. Katarzyna Grabowska
ustawiać figurki baletnic. Bawiła się nimi niczym lalkami, a ręcznie malowanemu fajansowemu kotkowi obtłukła kiedyś kawałek ogona.
Na szczęście po kilkugodzinnych opowieściach babcia poczuła się wyraźnie zmęczona i gdy zjadła obiad, postanowiła nieco się zdrzemnąć. Wzięłam książkę, zapewniając ją, że ja w tym czasie grzecznie sobie poczytam. Oczywiście wcale nie miałam takiego zamiaru.
Gdy po kilkunastu minutach oczekiwania usłyszałam wreszcie pochrapywanie, od razu poszłam na piętro, do swojego pokoju, po przygotowany wcześniej podręczny plecaczek, z którym nigdy się nie rozstawałam, i tak naszykowana, bez chwili zwłoki, ruszyłam w stronę lasu. Wiedziałam, że robię źle, ale byłam zdecydowana zobaczyć kamień, który tak usilnie próbowała ukryć przede mną babcia. Droga tym razem wcale mi się nie dłużyła i wkrótce doszłam do gospodarstwa Stróża.
Rozglądałam się dookoła, ale nigdzie nie widziałam Mateusza. Może siedział w domu albo udał się na wycieczkę po okolicy. Żałowałam, że go nie ma, ponieważ miałam jeszcze kilka pytań. Nie mogłam jednak dłużej na niego czekać, bo sen babci nie będzie przecież trwać w nieskończoność. Przypuszczałam, że obudzi się, zanim zdążę wrócić, jednak wolałam, aby nie musiała się denerwować moją zbyt długą nieobecnością. Jakoś wszystko jej wytłumaczę i na pewno mnie zrozumie. Przecież to tylko kamień…
Doszłam do lasu i zatrzymałam się przy pierwszej linii drzew. Chociaż dzień był ciepły, czułam chłód ciągnący z wnętrza boru.
‒ Ooo, a kogoż my tu mamy? – Usłyszałam za sobą znajomy głos.
Odwróciłam się wolno. Tuż za mną stał Mateusz Stróż, ubrany w szare spodnie z szelkami i białą, zapiętą pod samą szyję koszulę. Opierał się o sękaty kostur, który widocznie służył mu jako podpórka podczas wędrówek, a na głowie, tak jak poprzednio, miał słomkowy kapelusz.
‒ Dzień dobry – przywitałam się grzecznie.
‒ Już myślałem, że panienka nie przyjdzie więcej.
‒ A dlaczego miałabym nie przyjść?
‒ A bo ja to wiem? Może babcia coś panience powiedziała. – Położył nacisk na słowo „powiedziała”. – Może się panienka przestraszyła?
‒ Niby czego miałabym się przestraszyć? Lasu? Kamienia? Nie należę do osób lękliwych.
‒ Cieszy mnie to bardzo. Czego więc dowiedziała się panienka o kamieniu?
‒ Że od niego wzięła się nazwa miejscowości.
‒ To faktycznie dużo! – Roześmiał się. – No ale to prawda, Kamienisko wzięło swoją nazwę od tego obelisku. Moi przodkowie ją nadali. My tu pierwsi byli. To nasza ziemia. Nasza… – powtórzył.
‒ Tak, wiem, las należy do pana…
‒ Ziemia, a na niej las i kamień – poprawił. – Stróże zawsze mieli pieczę nad kamieniem. To nasze zadanie z dziada pradziada. Nasz obowiązek. Ja ostatni zostałem.
‒ Dlaczego kamienia trzeba pilnować?
‒ Mówiłem, że to nie jest taki zwykły kamień. Mówiłem, a panienka nie słuchała. To miejsce szczególne, jedyne takie… Ono sprawia, że nic już nie jest takie, jak się nam wydaje.
‒ I pan w to wierzy?
Zaczęłam podejrzewać, że Mateusz zbzikował na stare lata. A może był szaleńcem od zawsze? To, co mówił, było dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Kamień to kamień. No, chyba że faktycznie było w nim coś niezwykłego. Właśnie dlatego musiałam go zobaczyć, aby osobiście się przekonać.
‒ A czemu mam nie wierzyć? – Teraz to on wyglądał na zaskoczonego moją ignorancją. – Sam widziałem, więc znam moc tego głazu. Tosia też… – To dlatego nic ci o nim powiedzieć nie chciała. Bała się, że i ty możesz to zobaczyć.
‒ Co? – Tętno mi przyspieszyło.
Babcia ewidentnie skrywała jakąś tajemnicę. Jej lęk przed moją ewentualną wyprawą do lasu Stróża w poszukiwaniu kamienia stawał się coraz bardziej zrozumiały. Nie chciała, abym poszła oglądać głaz, gdyż sama musiała coś zobaczyć. I to coś bardzo ją przestraszyło. Może tak bardzo, że właśnie przez to zerwała kontakty z Mateuszem. Może jej wcześniejsza opowieść wcale nie była do końca prawdziwa?
‒ Chcesz to zobaczyć? – zapytał. – Masz w sobie tyle odwagi?
‒ Nie wierzę, że ten głaz jest niezwykły – powiedziałam twardo, przecząc jednocześnie swoim własnym myślom. – Ale bardzo chętnie go zobaczę.
‒ Jak zobaczysz, to zrozumiesz.
Chyba się uśmiechnął, ale pewności nie miałam, bo rondo kapelusza przesłaniało mu twarz.
‒ To gdzie on jest? – Rozejrzałam się dookoła, szukając dróżki wiodącej w las.
Uniósł kostur i wskazał nim pomiędzy drzewa.
‒ Tam jest wydeptany przeze mnie przesmyk, który wiedzie wprost na polankę. Ludzie po tym lesie nie chodzą, ale to i dobrze. Nikt spokoju kamienia nie zakłóca. Pokażę panience, gdzie ta dróżka. No, chyba że jednak panienka zlękła się i zdanie zmieniła?
‒ A to niby czemu? Ja tak łatwo zdania nie zmieniam. Jak coś postanowię, to realizuję. Nadal mam ochotę, i to ogromną, aby ów tajemniczy kamień obejrzeć – zapewniłam z przekonaniem.
‒ I bardzo dobrze. – Znowu wsparł się na kosturze i pokuśtykał wzdłuż linii drzew. – Pójdzie panienka za mną. Tędy.
Szłam za nim, patrząc na jego plecy. Z tego, co mówiła babcia, wywnioskowałam, że musi być od niej o dziesięć lat starszy. Jednak oprócz przygarbionej sylwetki i wyraźnej trudności przy poruszaniu się wyglądał nad wyraz dobrze jak na swój wiek. Już wcześniej zauważyłam, że jego skóra nie jest pomarszczona, a i oczy zachowały młodzieńczy blask.
‒ Jesteśmy na miejscu, dalej z tobą nie idę. – Mateusz zatrzymał się przy ledwie widocznym przesmyku między drzewami, obok niewysokiej kamiennej kapliczki.
Przypomniałam sobie słowa babci. Tu musiała odbyć się egzekucja Stróżów. Tu Mateusz zbudował kapliczkę ku czci ich pamięci.
‒ Dziękuję…
‒ Nie dziękuj – przerwał mi. – I uważaj na siebie. Cokolwiek się zdarzy… Ty jej wnuczką jesteś, więc…
Nie dowiedziałam się jednak, co znaczy to „więc”, bo Mateusz odwrócił się i odszedł szybko tam, skąd dopiero przyszliśmy, pozostawiając mnie samą. Zdziwiłam się trochę, a jego ostatnie słowa obudziły we mnie lęk. Mam na siebie uważać? Cokolwiek się zdarzy? I co ma do tego fakt, że jestem wnuczką mojej babci?
Zanim zagłębiłam się w lesie, przyjrzałam się dokładniej kapliczce. Zbudowana z kamieni, tworzących sporych rozmiarów kopczyk z wgłębieniem przypominającym grotę i drewnianym krzyżem zatkniętym na szczycie. To jej budowę musiała podglądać zza krzaków babcia, gdy była dziewczynką. Rozejrzałam się dookoła, starając się umiejscowić ewentualną kryjówkę małej Tosi.
Podeszłam bliżej kapliczki. Mój wzrok spoczął na kamieniu złożonym wewnątrz groty. Duży głaz, porośnięty od dołu mchem z wyrzeźbionymi na wierzchu literami. Pismo było koślawe, niewyraźne, jakby wykonane niewprawioną w piśmie ręką. Teraz przypomniałam sobie, jak babcia mówiła, że Mateusz nie potrafił czytać ani pisać i że to ona uczyła go liter.
‒ Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś