Hajmdal. Tom 1. Początek podróży. Dariusz Domagalski

Hajmdal. Tom 1. Początek podróży - Dariusz Domagalski


Скачать книгу
Velmeni zmuszali inne istoty do poddawania się cybernetycznym udoskonaleniom. Uważali to za akt wiary i posłuszeństwa. Na szczęście Bishop – głównie dzięki rodzicom, którzy ukrywali go przed technokapłanami, a potem dzięki własnej zaradności – uniknął tego losu. Z dumą ogłaszał, że nie ma w ciele żadnego metalu i elektroniki.

      Dzieciństwo spędzone pod okupacją Velmenów sprawiło, że Bishop posiadał olbrzymią wiedzę i umiejętności w dziedzinie technologii. Początkowo dowództwo skierowało go do wojsk inżynieryjnych, ale on wolał iść do piechoty, byle tylko nie mieć nic wspólnego z wszelką elektroniką. Wreszcie po kilkunastu oficjalnych prośbach i nieoficjalnych groźbach przeniesiono go do Siódemki jako specjalistę do spraw technicznych.

      Wesoły i zawsze tryskający humorem Tobias uchodził w plutonie za dyżurnego błazna, ale nie cieszył się sympatią żołnierzy, bowiem najczęściej jego dowcipy, zamiast bawić, bywały męczące. Wydawało się, że jedynie Ezra go lubi. I chyba Bishop to czuł, bo starał się trzymać blisko niego.

      − Zamknij ryj, szeregowy! – w słuchawkach rozległ się rozgniewany głos sierżanta.

      − Musiał wstać dzisiaj lewą nogą, bo nie jest w najlepszym humorze – zakpił Tobias, zakrywając dłonią mikrofon. – Chociaż podejrzewam, że już się taki wredny urodził.

      Trudno było się z tym nie zgodzić. Sierżant Seth Campbell, służący w wojsku od niepamiętnych czasów, weteran trzech wojen pomiędzy Kopcami Nemalahów, nigdy się nie uśmiechał. Z jego pooranej bruzdami twarzy trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje. Podczas szkolenia tylko rugał rekrutów, nigdy nie miał dla nich dobrego słowa, a kary, jakie wymierzał, mocno wykraczały poza te określone w regulaminie floty. Gdy Leahy dowiedział się, że to właśnie Campbell będzie dowódcą Plutonu 7, kasandrycznie stwierdził, że gorzej trafić nie mógł.

      − Wszystko słyszałem, Bishop – ponownie rozległ się głos sierżanta, a zmieszany Tobias przygryzł dolną wargę. – Teren zabezpieczony?

      − Tak jest! – odparli jednocześnie.

      − Jak wygląda sytuacja na zewnątrz?

      Ezra raz jeszcze omiótł wzrokiem okolicę. Wszędzie ciągnęła się szkarłatna równina, usiana kraterami.

      − Czysto! – zameldował Ezra.

      − Czysto! – zawtórował mu Tobias.

      Dopiero teraz z hukiem opadła tylna gródź promu desantowego i ze środka wyjechał OTR, czyli opancerzony transporter rozpoznawczy. Pomalowany w zgniłozielony kamuflaż wciąż pachniał farbą i nowością.

      Pojazd posiadał dwie pary kół z systemem regulacji ciśnienia opon, przydatnym w trudnym terenie, a także dodatkowe koła w środkowej części, ułatwiające pokonywanie rowów i nasypów. Hydrodynamiczny kształt pozwalał na pływanie i manewrowanie w wodzie.

      W przedniej części znajdowały się miejsca dla kierowcy i dowódcy. Obaj siedzieli w fotelach przeciwudarowych, a przed sobą mieli ekrany kontrolne oraz monitory przekazujące obraz z kamer umieszczonych na kadłubie. Tylny przedział służył do transportu sześciu osób. Ale tylko teoretycznie, bowiem zamontowano tu stelaże na przenośne wyposażenie rozpoznawcze, maski filtrujące, skafandry termiczne i broń. Przez to zrobiło się ciasno i dowództwo zdecydowało, że załogę OTR stanowić będzie dowódca, kierowca i czterech zwiadowców. To określało również liczebność mobilnego plutonu.

      W bocznej części pojazdu znajdowały się otwory strzelnicze, a obrotowa wieżyczka, usytuowana centralnie na dachu, wyposażona została w karabin szturmowy z wmontowanym granatnikiem i miotaczem ognia. To miało wystarczyć do prowadzenia działań bojowych. Według sierżanta Campbella absolutnie nie wystarczało, czemu miesiąc wcześniej dał wyraz, rzucając wiązankę przekleństw w stronę oficera technicznego, który przydzielał im OTR. Ten zaś z kamienną twarzą cichym, flegmatycznym głosem, tak charakterystycznym dla wszelkich biurokratów, odparł, że pojazd przeznaczony jest przede wszystkim do działań zwiadowczych i większy nacisk położono na szybkość oraz łatwość operowania w trudnym terenie, a mniejszy na uzbrojenie.

      − Dzięki za podwózkę, chłopaki – rzekł sierżant, zwracając się do załogi promu desantowego. – Będziemy w kontakcie.

      − Miłej wycieczki i niańczenia żółtodziobów – zaskrzeczał w słuchawkach rozbawiony głos pilota.

      − Pierdol się – rzucił rozdrażniony Campbell. − Bez odbioru.

      Zaryczały silniki. Prom desantowy wystartował, ponownie wzbijając chmurę rudawego pyłu, który na tej planecie zalegał niemal wszędzie.

      Leahy zaklął wściekle, gdy drobinki piasku wysmagały jego twarz i pomimo wojskowych gogli przedostały się do oczu. Pogroził pilotom, ale oni już go nie widzieli. Prom odleciał, żeby kilka mil dalej wyrzucić Pluton 1.

      Ezra skinął na Bishopa i wskoczyli na wóz, który natychmiast ruszył. Szybko przecisnęli się przez wąski właz w dachu transportowca i zajęli miejsca na siedziskach przy burtach pojazdu.

      − Ciasno tu – poskarżył się Tobias, unosząc gogle i mocując je na hełmie. Ukazały się bystre, zielone oczy, które prześlizgnęły się po umięśnionych udach Abigail i zatrzymały na wysokości jej piersi. – Idealne miejsce na randkę.

      − Z tobą? − Zmysłowe usta Torres skrzywiły się w złośliwym uśmiechu. – Możesz tylko pomarzyć.

      − Przecież tego właśnie chcesz – odparł. – Nie zaprzeczaj!

      − Poważnie? – Dziewczyna uniosła brew. – Po czym to wnosisz?

      − Chociażby z twojej mowy ciała.

      − I co ona mówi?

      − Że podświadomie mnie pragniesz i tylko udajesz niedostępną. – Uśmiechnął się wymownie. – To taka gra z twojej strony.

      − Coś ci się przyśniło, Bishop – odparła rozbawiona. – Wolałabym już obłapiać się z Lacertaninem niż z tobą.

      W pomieszczeniu transportera rozbrzmiał donośny śmiech Cyrusa Tana. Siedzący naprzeciwko Ezry potężny mężczyzna wychował się na planecie o dużej grawitacji, co sprawiło, że miał masywną budowę ciała, wspaniale wykształcone mięśnie i był silniejszy niż przeciętny człowiek. W Siódemce obsługiwał ciężką broń, której noszenie nie sprawiało mu najmniejszych trudności. Od pokoleń jego rodzina zajmowała się rolnictwem. Dorastał na wsi, na dalekiej prowincji. Prawdopodobnie to było powodem, że ledwie potrafił czytać i pisać. Do tego nie był zbyt bystry.

      − Z czego rżysz? – Tobias spojrzał na niego z wyrzutem.

      − W ten sposób nigdy nie znajdziesz dziewczyny – odparł Cyrus, nie przestając się śmiać.

      − Nie muszę szukać. Same do mnie przychodzą.

      − Akurat. – Tan pokręcił głową. − Już widzę te kolejki ustawiające się przed twoją kwaterą. Poza tym znasz regulamin. Abigail jest z naszego oddziału.

      Bishop wzruszył ramionami.

      − Nikt nie musi wiedzieć.

      − Jesteś obrzydliwy – żachnęła się Torres.

      Ezra spoglądał na nią z podziwem. Po raz kolejny zachwycił się jej delikatną, oliwkową skórą, cudownie ukształtowanymi ustami i haczykowatym nosem, który zamiast szpecić, dodawał jej uroku. Poza tym Abigail była naturalna, pewna siebie i piekielnie inteligentna. Na pewno coś do niej czuł. Tylko nie umiał powiedzieć, czy to była miłość, czy zwykłe zauroczenie. Miał jeszcze za mało doświadczenia w tych sprawach.

      Co prawda na Sãhr spotykał się


Скачать книгу