Hajmdal. Tom 1. Początek podróży. Dariusz Domagalski

Hajmdal. Tom 1. Początek podróży - Dariusz Domagalski


Скачать книгу
podczas studiów nad ludzką rasą.

      − I jak wypada obserwacja?

      Na ustach gościa ponownie pojawił się grymas, który przy dobrych chęciach można było nazwać uśmiechem.

      − Jesteście niezwykli pod wieloma względami.

      − Przyjmę to jako komplement dla naszego gatunku.

      Admirał przeniósł wzrok na hologram Ziemi, w który niedawno wpatrywał się prezydent. I chociaż nigdy nie stąpał po lądach i nie pływał w morzach macierzystej planety, to tkwiły w nim żal i złość na to, co się stało.

      − Czy studiując historię ludzkości, nie natrafił pan na coś, co mogłoby pomóc w zidentyfikowaniu sprawców tragedii? – spytał, przenosząc spojrzenie na gościa.

      Togarianin długo wpatrywał się w admirała, zanim odpowiedział.

      − A co by to zmieniło?

      − Wiele.

      − Czyżby?

      − Wiedzielibyśmy, dlaczego nas to spotkało.

      − I wyciągnęlibyście konsekwencje wobec sprawców?

      − Jeśli istniałaby taka możliwość.

      Migdałowe oczy gościa dziwnie zabłysły.

      − To dlatego tak nalegaliście na budowę tego okrętu?

      Gdyby na kanapie siedział człowiek, Kashtaritu uznałby to pytanie za szyderstwo, ale gościem był Togarianin. Admirał musiał założyć, że pyta poważnie. Wziął głęboki oddech.

      − „Hajmdal” powstał, żeby bronić mieszkańców Epsilon Eridani – odparł pewnie i spokojnie.

      − Nie planujemy żadnej zemsty – wtrącił Emmanuel Kopp. – To, co się wydarzyło w przeszłości, nie ma już żadnego znaczenia. Pragniemy zacząć od nowa. Tutaj. Na Epsilon Eridani pod protekcją dominium togariańskiego.

      Ta odpowiedź musiała uspokoić Trzeciego Preodroja Czternastej Eklezji Klanu Pamiętających, bowiem zgasł dziwny blask w jego oczach, a on sam wygodniej rozparł się na kanapie.

      − Może zatem przejdźmy do rzeczy – zaproponował. – Do celu mojej wizyty.

      − Słusznie – poparł go prezydent i zwrócił się do Kashtaritu. – Dwa dni temu jeden z myśliwców dalekiego zasięgu wykonał serię zdjęć powierzchni planety… nie pamiętam nazwy.

      − Thagga – podpowiedział admirał. – Druga planeta układu Epsilon Eridani. Wulkaniczna, niezamieszkała. Przeglądając zdjęcia, spostrzegliśmy jakieś tajemnicze obiekty, wyłaniające się z piasku. Poleciłem przesłać pliki do siedziby Federacji Terrańskiej.

      Kopp pokiwał głową.

      − Nasi analitycy uważnie się temu przyjrzeli i uznali, że nie jest to dzieło natury – rzekł. – Symetryczne kształty wskazują na ruiny jakiegoś miasta.

      Admirał uniósł w zdziwieniu brew i spojrzał na Togarianina.

      − Nigdy nie zakładamy kolonii na planetach krążących tak blisko gwiazd centralnych – odparł preodroj. – Preferujemy globy, na których panuje mrok.

      Kashtaritu pokiwał głową.

      − Od jak dawna dominium zajmuje system Epsilon Eridani?

      − Pierwsza planeta została zasiedlona dziesięć tysięcy lat temu według terrańskich standardów pomiaru czasu.

      − Czy wcześniej ten układ zajmowała jakaś inna cywilizacja?

      − Wiem, do czego pan zmierza, admirale – rzekł gość. – Ale Togarianie nie najeżdżają zbrojnie systemów gwiezdnych. Nigdy tego nie robili. Nasza ekspansja polega na zajmowaniu niezamieszkałych układów planetarnych.

      To była prawda. Nathaniel Kashtaritu nie słyszał, żeby Togarianie kogoś zaatakowali. Ich kolonie rozrzucone były po całej Galaktyce i zawsze wyrastały tam, gdzie nikt przed nimi nie chciał się osiedlać. Wszystkich ciekawiło, gdzie znajdowała się ich kolebka, macierzysty układ, ale ponoć nawet oni sami tego nie wiedzieli. Może już dawno nie istniała. Tak jak Ziemia.

      − Rozumiem – rzekł sucho admirał.

      − Prawdopodobnie są to pozostałości po cywilizacji, która zajmowała Epsilon Eridani na długo przed tym, zanim pojawiło się tutaj dominium. To wielce interesujące dla mojej Eklezji. Pragniemy dowiedzieć się, czy rzeczywiście są to ruiny miasta, a jeśli tak, to czyjego.

      − Jak możemy pomóc?

      − Dla Togarian przebywanie na planecie leżącej tak blisko gwiazdy centralnej może być zabójcze. Ale zagadkę należy rozwiązać. Dominium oczekuje, że pan, admirale, wyśle ekspedycję na Thaggę w celu zbadania owych ruin. Ja mam pozostać na pokładzie „Hajmdala” do czasu zakończenia misji.

      Admirał spojrzał na prezydenta. Ten się tylko lekko uśmiechnął. Wyglądało na to, że ich problem sam się rozwiązał. „Hajmdal” i jego załoga okażą swoją przydatność.

      − Jutro wyślę zwiadowców na Thaggę – rzekł.

      − Znakomicie – odparł Trzeci Preodroj Czternastej Eklezji Klanu Pamiętających, podnosząc się z kanapy. – Mogę otrzymać kwaterę? Podróż mnie zmęczyła.

      − Niezwłocznie wydam odpowiednie dyspozycje – odparł Kashtaritu, wstając z fotela i wywołując przez interkom swojego adiutanta. Gdy gródź się rozsunęła i na progu pojawił się młody porucznik, admirał polecił mu zaprowadzić Togarianina do kwatery gościnnej.

      − Ja też już pójdę – rzekł prezydent i zapytał z uśmiechem: – Kajuta ta sama, co zwykle?

      Emmanuel Kopp często przebywał na „Hajmdalu” i miał własny gabinet niedaleko kwatery admiralskiej.

      − Oczywiście.

      Togarianin i prezydent ruszyli ku wyjściu.

      − Nie otrzymałem odpowiedzi – w progu zatrzymał ich głos Kashtaritu.

      − Odpowiedzi?

      − Na pytanie, czy wiecie, kto jest odpowiedzialny za zniszczenie Ziemi.

      Zapadło milczenie.

      − Nie – odparł wreszcie Togarianin.

      Admirał wiedział, że skłamał.

      SYSTEM EPSILON ERIDANI

      WULKANICZNA PLANETA THAGGA

      Rudawy pył kłębiący się wokół promu powoli opadał, odsłaniając nagie kikuty skał, wyschnięte drzewa, spaloną i popękaną powierzchnię planety. Po jakimś czasie widoczność się poprawiła i oczom ludzi ukazało się olbrzymie pustkowie, ciągnące się aż po horyzont. Gdzieś na północnym wschodzie można było dostrzec masywny, dymiący wulkan. Zachodząca Ran szkarłatem zabarwiła niebo, na którym zawisły trzy księżyce. Posiekane kraterami nieregularne bryły wyglądały upiornie na krwistym firmamencie. Wulkaniczna planeta Thagga na pewno nie należała do najprzyjemniejszych światów, jakie odwiedził Ezra Leahy.

      Ubrany w mundur maskujący, z hełmem kompozytowym na głowie, pierwszy wyskoczył z promu desantowego i zajął pozycję. Tak jak uczono go na szkoleniu, przyklęknął na jedno kolano, odbezpieczył broń i omiótł spojrzeniem teren. Nie spostrzegł niczego niepokojącego. Brak zagrożenia przyjął z ulgą, ale również czuł lekki zawód. Zapowiadało się na kolejną nudną misję.

      − Co my tu, kurwa, robimy? – jęknął Tobias Bishop, pojawiając się za jego plecami i spoglądając w drugą stronę. Dzięki temu mieli przegląd całej okolicy.

      Bishop


Скачать книгу