Hajmdal. Tom 1. Początek podróży. Dariusz Domagalski
do najbliższego węzła, upewniła się, że nikt jej nie obserwuje, a potem zsunęła skórę z dłoni, odsłaniając połyskujący metal. Przyłożyła palce do gniazda. Weszła do systemu.
* * *
Kajuta admiralska wyglądała niczym apartament w luksusowym hotelu na Akteonie, wodnej planecie w systemie Procjona, która uchodziła za najpiękniejszy zakątek w Galaktyce. Jednak Kashtaritu wcale nie czuł się z tego powodu uszczęśliwiony. Przyzwyczajony był do surowego żołnierskiego trybu życia, ciasnych kajut oficerskich, parszywego jedzenia podczas długich rejsów i wolał, żeby tak pozostało. Uważał, że wszelkie zbytki źle wpływają na koncentrację i osłabiają czujność.
Gdy po raz pierwszy ujrzał obszerne pomieszczenie, skórzaną kanapę, dwa fotele, wielkie biurko z najdroższego drewna, teegardeański żyjący dywan na podłodze i ściany ozdobione holograficznymi dziełami sztuki, natychmiast zapragnął to zamienić na kwaterę przysługującą porucznikom.
Zgodził się tu zamieszkać dopiero po namowach Emmanuela Koppa, który argumentował, że Kashtaritu nie jest zwykłym oficerem, lecz głównodowodzącym terrańskiej floty i zarazem reprezentantem Federacji, zatem prestiż wymaga, żeby miał porządną kajutę, gdzie mógłby przyjmować gości. I jeden z nich właśnie przekroczył próg kwatery Kashtaritu.
Pochylając wielką, owalną głowę, żeby nie uderzyć o nadproże, majestatycznym krokiem wszedł do środka. Odziany w zwiewną purpurową szatę przetykaną złotem stanął naprzeciw admirała. Uniósł szczupłą dłoń i nakreślił w powietrzu skomplikowany gest powitania. Kashtaritu odpowiedział tym samym i spojrzał pytająco na Koppa, który wsunął się do kajuty zaraz za gościem.
− Admirale, mam zaszczyt przedstawić panu Trzeciego Preodroja Czternastej Eklezji.
Togarianie nie posiadali imion i nazwisk, a ich tożsamość określało stanowisko zajmowane w hierarchii społecznej. Zdobywali je po osiągnięciu dojrzałości i piastowali do końca życia. Kashtaritu dobrze orientował się w zawiłościach tej drabiny i wiedział, że ma przed sobą kogoś ważnego.
− Witamy na pokładzie – rzekł. – To zaszczyt gościć tak znamienitą osobistość.
Translator natychmiast przetłumaczył jego słowa. Togarianin skłonił lekko głowę, a admirał mocno się zdziwił. Ukłon był gestem typowo ludzkim.
− Wiele słyszałem o tym okręcie – rzekł gość, lustrując pomieszczenie. – Rad jestem, że wreszcie mam okazję mu się osobiście przyjrzeć.
Admirał uniósł brew. Togarianin to zauważył i właściwie odczytał.
− Nie, admirale, nie jestem z Klanu Budowniczych – wyjaśnił, a Kashtaritu mógłby przysiąc, że na jego wąskich ustach pojawił się cień uśmiechu. – Ale interesuje mnie wasz okręt, tak samo zresztą, jak cały wasz gatunek.
Admirał zdumiał się jeszcze bardziej.
− Usiądźmy – zaproponował prezydent. On zajął jeden fotel, Kashtaritu drugi, zaś gość rozparł się na kanapie.
− Zanim przystąpimy do rozmowy, proszę o przygaszenie świateł – rzekł Togarianin. – Nasze oczy przyzwyczajone są do mroku.
− Oczywiście – powiedział admirał i natychmiast spełnił prośbę.
− Należę do Klanu Pamiętających – rozpoczął Togarianin. – Jak pan zapewne wie, admirale, zajmujemy się badaniem przeszłości.
− Jesteście kimś w rodzaju naszych historyków?
− Nie inaczej.
− Nie wiedziałem, że wśród Togarian można znaleźć humanistów – rzekł admirał z lekką drwiną. I nagle zbladł, bo na ustach gościa pojawił się uśmiech. Groteskowy i karykaturalny, ale to na pewno był uśmiech. Kashtaritu był przekonany, że Togarianie nie rozpoznają ironii i nie potrafią się uśmiechać. Osobnik siedzący na kanapie stanowił tego zaprzeczenie.
− A jednak – odparł gość. − Dziedzina, którą zajmują się Pamiętający, nie cieszy się popularnością wśród togariańskiego społeczeństwa, ale jest równie ważna, jak wszystkie inne. Metodologia naszej pracy polega na badaniu zjawisk minionych, interpretacji pozostałości i świadectw w celu poznania faktów. A gdy je znamy, możemy poprzez analogie przewidzieć zagrożenia czekające nas w przyszłości i odpowiednio temu zaradzić. Zaprzęgamy do naszych celów statystykę oraz rachunek prawdopodobieństwa. Jak więc pan widzi, admirale, nie do końca jest to nauka humanistyczna.
− Interesujące podejście do historii – rzekł admirał.
− A wasze jest inne?
Nathaniel Kashtaritu wzruszył ramionami.
− My studiujemy historię po to, żeby wiedzieć, co było…
− A szkoda – powiedział Togarianin. – Może w innym wypadku nie stracilibyście swojego świata?
Admirał poczerwieniał. Mocno zacisnął dłonie na poręczy fotela.
− Nie mogliśmy nic zrobić – wycedził, próbując nie okazywać złości. – Nie mieliśmy żadnego wpływu na to, co się stało.
Świdrujące spojrzenie migdałowych oczu Togarianina zdawało się przenikać go na wskroś.
− I nie macie pojęcia, dlaczego to was spotkało?
− Nie mamy – przyznał prezydent. Uśmiech zniknął z jego ust, co się prawie nigdy nie zdarzało, i zastąpił go ponury grymas. – Oni nadciągnęli z głębokiego kosmosu. Obcy. Do dzisiaj nie wiemy, kim byli, bowiem z naocznych świadków nikt nie pozostał przy życiu. Nikt, kto mógłby o tym opowiedzieć.
Emmanuel Kopp westchnął ciężko.
− Nasi przodkowie nie tak wyobrażali sobie pierwszy kontakt z obcą inteligencją. Wówczas sięgali gwiazd, z nadzieją spoglądali w niebo, zastanawiając się, czy w zimnym kosmosie znajdą braci w rozumie. Czy odnajdą jakieś pozaziemskie cywilizacje? Teraz już wiemy, że się od nich roi. Życie we wszechświecie jest normą, a nie jednorazowym wybrykiem natury, jak niektórzy sądzili.
− Absurdalne założenie – wtrącił Togarianin.
− Cóż, każda społeczność ma swoich sceptyków.
− To nie sceptycyzm, tylko ograniczenie umysłowe.
Prezydent nie skomentował.
− Ponoć tamtego dnia w naszym systemie zaroiło się od czarnych okrętów i doszło do straszliwej bitwy. Tak powiadali jedni. Inni zaś twierdzili, że okręt był tylko jeden, ale za to ogromny. Miał być wielkości małego księżyca i to właśnie on dokonał dzieła zniszczenia. Czy to był przypadek? Nasz region stał się terenem działań wojennych dwóch obcych gatunków? Czy może mieliśmy do czynienia z celowym działaniem?
Prezydent przerwał i zapatrzył się w ścianę, gdzie jeden z trójwymiarowych hologramów artystycznych przedstawiał Ziemię. Błękitna planeta majestatycznie obracała się, ukazując rozległe morza i oceany, nad którymi unosiły się białe obłoki. Gdzieniegdzie można było dostrzec przebijające się pasy zieleni i brązu.
− Jak było naprawdę, tego się nie dowiemy – kontynuował Kopp. – Od tamtego wydarzenia minęło ponad trzysta lat i nie sposób dojść prawdy. Ziemia została zniszczona. W miejscu, gdzie niegdyś orbitowała, teraz znajduje się pas asteroid, a Układ Słoneczny trudno znaleźć na jakichkolwiek mapach gwiezdnych. Zdewastowany i opuszczony stał się wielkim cmentarzyskiem, którego nikt nie odwiedza.
− Przykro mi z tego powodu – rzekł Togarianin i admirałowi zdawało się, że w metalicznym głosie płynącym z translatora słyszy prawdziwe współczucie. – Owo