Hajmdal. Tom 1. Początek podróży. Dariusz Domagalski
czemu może szybko przemieszczać się między systemami. Będzie bronił nie tylko Dominium Epsilon Eridani, ale również innych waszych światów…
Archont raptownie zerwał się z siedziska i teraz górował nad Kashtaritu. Olbrzymia głowa Togarianina wysunęła się do przodu, tak blisko admirała, że ten mógł dokładnie przyjrzeć się gładkiej i bladej jak pergamin twarzy. Migdałowe oczy wbiły się w niego z nieodgadnionym wyrazem.
− Waszym zadaniem jest obrona właśnie tego systemu – w głosie obcego zabrzmiały groźne nuty. – Czy to jasne?
Nathaniel Kashtaritu nawet na chwilę nie spuścił wzroku. Zbyt wiele widział, zbyt wiele przeżył i doświadczył, żeby ktokolwiek mógł go zastraszyć. W życiu robił rzeczy, które dręczyły go w nocnych koszmarach i o których nie sposób zapomnieć. Jako nastoletni chłopak uciekł z niewoli, porywając prom i zostawiając za sobą trupy strażników. Nie wiedząc, co dalej, przystąpił do piratów grasujących na szlakach handlowych lacertańskiego imperium. Przez kilka lat łupił frachtowce, wyrzynając całe załogi, strzelając do niewinnych, porywając i torturując, bowiem wyrzuty sumienia pozostawił głęboko w kopalni platyny. Nienawidził jaszczurów z całego serca i pragnął jedynie zemsty. Ale to pragnienie wreszcie wygasło.
Gdy obrzydło mu już przelewanie zielonej krwi Lacertan, porzucił piracki fach. Za odłożone kredyty kupił niewielki frachtowiec, zebrał załogę i został przemytnikiem. Przynosiło to całkiem spore dochody i był przekonany, że do końca życia będzie wozić nielegalne towary pomiędzy układami. Stało się jednak inaczej. Został pochwycony przez Nemalahów. Postawiono mu tyle zarzutów, że nie wyszedłby z więzienia do końca życia, alternatywą zaś była amnestia pod warunkiem wstąpienia do ich wojska.
Obcy cenili sobie zdolności gatunku ludzkiego. Człowiek potrafił szybko dostosowywać się do nowych warunków, błyskawicznie reagować w trudnych sytuacjach, improwizować, gdy to konieczne, i myśleć niekonwencjonalnie. To powodowało, że ludzie byli doskonałymi żołnierzami i każda armia w Galaktyce pragnęła mieć ich w swoich szeregach. I ludzie walczyli na wszystkich możliwych frontach, na planetach i księżycach, służyli w gwiezdnych flotach, bardzo często stając przeciwko sobie. Ale teraz miało się to zmienić za sprawą powołania Federacji Terrańskiej. Nathaniel Kashtaritu wiedział, że tej szansy nie można zmarnować.
− Zrozumiałem – odparł, opuszczając wreszcie wzrok. Uświadomił sobie, że popełnił błąd, wspominając o możliwości obrony innych układów planetarnych. Dominia Togarian działały niezależnie i każdy archont dbał tylko o własny system. Co więcej, archonci rywalizowali między sobą, oczywiście nie w konfliktach zbrojnych, ale w dziedzinach naukowych. To właśnie było wyznacznikiem ich pozycji w społeczeństwie. Zupełnie inaczej niż u Lacertan, gdzie panował kult siły, zaś o awansie społecznym decydowały pojedynki.
Admirał ponownie spojrzał na holograficzną mapę Epsilon Eridani.
− Przeprowadzimy symulacje różnych wariantów inwazji i na ich podstawie opracujemy plany obrony Epsilon Eridani – rzekł, wiedząc, że Togarianin i tak nic z tego nie zrozumie. – Wyregulujemy sensory dalekiego zasięgu, wdrożymy system wczesnego ostrzegania, żeby wiedzieć, z jakiego kierunku uderzy nieprzyjaciel. Dzięki temu „Hajmdal” będzie mógł szybko zareagować i odeprzeć atak.
− Ufam w wasz zmysł taktyczny. – Zadowolony archont majestatycznie opadł na fotel. – Czy okręt jest gotowy do służby?
− Tak – odparł admirał. – Technicy dokonują ostatnich kalibracji urządzeń pokładowych, załoga została przeszkolona i przygotowana do działań operacyjnych.
To nie do końca było prawdą. Kadra oficerska stanowiła zbieraninę doświadczonych, lecz mocno niezdyscyplinowanych ludzi, którzy jeszcze do niedawna byli najemnikami, piratami, przemytnikami. Natomiast jeśli chodzi o szeregowych, to były dzieciaki, które gnane mrzonkami i wzniosłymi ideami o zjednoczeniu rasy ludzkiej przemierzyły szmat kosmosu, żeby zaciągnąć się do służby. Dzisiaj zakończyli przeszkolenie wojskowe, ale upłynie sporo czasu, zanim wykują się w ogniu walki i nabiorą doświadczenia bojowego. Najpierw czekały ich misje treningowe.
Kashtaritu zmrużył oczy. Zdawał sobie sprawę, że z taką załogą raczej żadnej bitwy nie wygra. Na szczęście w najbliższym czasie nie będzie musiał się o tym przekonywać.
Nie wiedział, niestety, jak bardzo się myli.
SYSTEM EPSILON ERIDANI
OKRĘT FEDERACJI TERRAŃSKIEJ „HAJMDAL”
Wbrew temu, co twierdziła Abigail, wcale nie było ekscytująco. Z taką myślą Ezra opuszczał kwaterę, którą dzielił z jedenastoma innymi żołnierzami. Odziany w zielony mundur wojsk lądowych ruszył w stronę stołówki. Wcześniej wziął prysznic, żeby zmyć pot i brud po misji ćwiczebnej na jednej z pyłowych planet Epsilon Eridani.
Dawno minęła dziewiętnasta czasu pokładowego i zostało mu niewiele czasu na zjedzenie kolacji. Posiłki wydawano tylko do dwudziestej. Leahy przyspieszył kroku, przeciskając się przez tłum ludzi na korytarzu.
Większość z nich nosiła niebieskie mundury terrańskiej floty, spieszyli na wachty lub wracali na kwatery. Na korytarzu spotkać można było również wielu techników w szarych kombinezonach, którzy na „Hajmdalu” zawsze mieli coś do roboty. Wbrew oficjalnej wersji okręt nie był jeszcze w pełni sprawny i gotowy do boju. Od czasu do czasu korytarzami przemknął ktoś w białym uniformie służb medycznych. Ezra nie spotkał za to żadnego pilota w bordowym mundurze. Oni swoje kajuty i kantynę mieli na pokładzie hangarowym, żeby w razie alarmu być bliżej myśliwców.
Od przydziału do Plutonu 7 minęło dziesięć dni, bliźniaczo do siebie podobnych, wypełnionych rutyną i monotonnymi, nużącymi zajęciami. Po pobudce mieli zaledwie kwadrans na toaletę i zaraz musieli stawić się na poranny rozruch polegający na bieganiu od ściany do ściany hangaru tak długo, aż prowadzący rozgrzewkę podoficer uznał, że na dzisiaj wystarczy. Ale zawsze robili przynajmniej pięć kilometrów.
Największym katem był kapral Otapish, zwany Staruszkiem, który już dawno powinien przejść na wojskową emeryturę. Włosy miał białe niczym śnieg pokrywający lodowe planety Epsilon Eridani, głębokie zmarszczki i przyklejony do ust sadystyczny uśmiech. Ponoć właśnie przez wrodzone okrucieństwo nie awansował na sierżanta.
Krążyły plotki, że kiedyś tak mocno uwziął się na jednego żołnierza, gnębiąc go dzień w dzień, wyszydzając i zmuszając do ciężkich ćwiczeń, że ten, nie mogąc tego znieść, popełnił samobójstwo. Leahy nie za bardzo w to wierzył, ale coś tam musiało być na rzeczy, bowiem kapral Otapish nigdy nie objął dowodzenia plutonem.
Po opuszczeniu hangaru zmęczeni i zdyszani mogli zjeść śniadanie. Po nim nie było czasu na odpoczynek, bo gdy tylko przełknęli ostatni kęs, już musieli meldować się w zbrojowni, gdzie pod czujnym okiem instruktora czyścili i regulowali broń. Następnie odbywały się zajęcia na strzelnicy.
Dopiero po obiedzie działo się coś ciekawego. Ruszali na misje ćwiczebne. Promy desantowe zrzucały plutony zwiadowców na różnego rodzaju globy, na których trenowali patrolowanie i poruszanie się w trudnym terenie. Zazwyczaj były to wyjałowione planety wewnętrzne układu Epsilon Eridani, opuszczone księżyce lub planetoidy.
Po powrocie obowiązkowa siłownia. Dopiero po kolacji dostawali trochę czasu dla siebie, który często spędzali w kwaterach na grach hazardowych. Największą popularnością cieszył się tradycyjny poker, który przetrwał zagładę Ziemi i urósł do miana dziedzictwa ludzkości. Grano również w Mintaka, którego nazwa wywodziła się rzekomo od systemu gwiezdnego, w którym powstał. Jednakże Leahy mocno w to wątpił, bo według map system Mintaka nie posiadał żadnych planet i nikt nie zapuszczał się w tamten rejon. Prędzej uwierzyłby w to, że grę wymyślili Khon-Ma, bowiem opierała