Hajmdal. Tom 1. Początek podróży. Dariusz Domagalski

Hajmdal. Tom 1. Początek podróży - Dariusz Domagalski


Скачать книгу
Co się dzieje, szefie?

      − Jest źle.

      − Powiedz mi coś, czego nie wiem.

      − Przywróciliśmy szczelność kadłuba i wyrównaliśmy ciśnienie w pomieszczeniu reaktora, ale nie wiem, czy uda mi się go uruchomić. Musimy wymienić rdzeń…

      − To bierzcie się do roboty, bo zaraz wszyscy zginiemy.

      Mechanik skinął tylko głową i przerwał połączenie.

      Pozostało czekać. Ragheb oparł się w fotelu i spoglądał na hologram taktyczny, na którym migotały punkty pokazujące pozycję dryfującego „Zulfikara” i zbliżające się do niego krążowniki. Zastanawiał się, dlaczego Velmeni tak zacięcie ich ścigają. Przecież nic złego nie zrobili. Wyszli z nadświetlnej zaledwie trzy godziny wcześniej i powiadomili kontrolę lotów systemu Gliese 411 o swojej obecności. Nawet nie mieli zamiaru się tutaj zatrzymywać. Ich celem był sąsiedni system, Epsilon Eridani. Stąd mieli wykonać tylko ostatni skok.

      Wówczas aktywne sensory dalekiego zasięgu „Zulfikara” wykryły flotę wojenną w sektorze centralnym układu. Ragheb bardzo się zdziwił. Układ należał do Satepehre − humanoidalnych istot o bladoniebieskiej skórze i twarzach pokrytych licznymi zrogowaceniami. Nie prowadzili podbojów i ograniczali się do obrony własnego terytorium. Ich całą flotę stanowiły dwa tuziny dozorowców i trzy niszczyciele. A czujniki „Zulfikara” wskazywały, że mają do czynienia z okrętami liniowymi Velmenów. Co oni tutaj robili?

      Nie było jednak czasu na zastanawianie się, co tu robią i na który system szykują atak. Ragheb posiadał instynkt, który niejednokrotnie ratował mu tyłek. A ten podpowiadał, że właśnie wpadli w kłopoty. Kapitan natychmiast nakazał zwrot i rozgrzanie napędu nadprzestrzennego. Ale Velmeni wykryli już ich obecność.

      Mężczyzna przymknął powieki i ciężko westchnął. Nie chciał umierać. Nie teraz, gdy wreszcie w jego życiu pojawił się cel. Przez te wszystkie lata odczuwał pustkę, cały czas czegoś mu brakowało. Przestały go cieszyć kosmiczne pościgi i towarzysząca temu adrenalina, pieniądze, których miał pod dostatkiem, a nawet władza i kobiety. Szukał czegoś, co nadałoby sens jego życiu. I wreszcie to znalazł.

      Poczuł nagłe szarpnięcie i natychmiast otworzył oczy. Silniki zaczęły znowu pracować. Ragheb uśmiechnął się. „Może jednak tam na górze ktoś nad nami czuwa?” – pomyślał.

      − Sternik, zabierz nas stąd – rozkazał.

      Eliza Booth uśmiechnęła się, ukazując rząd białych zębów. Fregata odbiła od płaszczyzny ekliptyki systemu gwiezdnego i oddalała się od zgrupowania ciężkich krążowników.

      − Ile do skoku? – zapytał Ragheb.

      − Sześć minut i dwanaście sekund.

      − Czemu to tak długo trwa?!

      Nikt mu nie odpowiedział, a zdawał sobie sprawę, że napęd nadświetlny musi się rozgrzać, inaczej fregata zostanie zmiażdżona podczas wejścia w nadprzestrzeń niczym mealderańska pluskwa, która potrafi być prawdziwym utrapieniem podczas podróży promami tanich linii pasażerskich.

      − Kapitanie… − rzekł grobowym głosem oficer taktyczny i zawiesił głos.

      − Mów!

      − Krążownik wystrzelił rakiety samonaprowadzające.

      − Ile?

      − Trzydzieści.

      − Do diabła! – warknął Ragheb. Nie mógł uwierzyć, że przeciwnik marnuje drogocenne pociski na jedną niewielką fregatę. Velmenom musiało bardzo zależeć na tym, żeby nie dolecieli do Epsilon Eridani.

      − Dotrą do nas za dwadzieścia siedem sekund.

      − Wystrzelić boje ECM – rozkazał Ragheb, chociaż wiedział, że niewiele tym wskóra. „Zulfikar” nie posiadał obrony przeciwrakietowej, jaką dysponowały okręty liniowe. A w walce z ciężkimi krążownikami tylko taka mogła być skuteczna.

      − Piętnaście sekund – rozpoczął odliczanie oficer taktyczny. – Czternaście, trzynaście…

      Zagłuszacze obudziły się do elektronicznego życia, próbując zneutralizować rakiety.

      − Dwanaście, jedenaście, dziesięć…

      Ragheb z napięciem wpatrywał się w hologram taktyczny.

      − Dziewięć, osiem, siedem…

      Z trzydziestu wystrzelonych pocisków tylko siedem udało się wytrącić z kursu.

      − Sześć, pięć, cztery…

      Ragheb zrozumiał, że to koniec. Nie weźmie udziału w wielkim dziele zjednoczenia ludzkości i nie założy munduru terrańskiej floty wojennej. Nigdy nie zobaczy na własne oczy „Hajmdala” – potężnego drednota, który lada dzień powinien opuścić doki stoczni, a jego załogę mieli stanowić jedynie przedstawiciele gatunku ludzkiego. Nie stanie na baczność przed admirałem Nathanielem Kashtaritu i nie zamelduje gotowości do służby.

      − Trzy, dwa, jeden…

      Poczuł ogromny żal.

      Wzniósł oczy w górę, polecając swoją duszę Allahowi. Mimo wszystko…

      SYSTEM EPSILON ERIDANI

      OKRĘT FEDERACJI TERRAŃSKIEJ „HAJMDAL”

      Ezra Leahy, ubrany w galowy mundur terrańskich sił zbrojnych, stał na pokładzie widokowym „Hajmdala” i spoglądał przez iluminator na migoczące gwiazdy. Wydawały się być na wyciągnięcie ręki, ale tak naprawdę oddalone o lata świetlne mamiły obietnicą wielkiej przygody, której Ezra nie mógł się doczekać. Gotów był choćby zaraz ruszać na jej spotkanie, nie bacząc na trudy i niebezpieczeństwa. Czuł się niczym młody bóg, przed którym wszechświat stanął właśnie otworem.

      W szybie odbijała się jego młodzieńcza twarz, nieskalana jeszcze troskami i cierpieniem, jakie nieuchronnie przynosi życie. Blond włosy sterczały w górę, przycięte po żołniersku, na przysłowiową zapałkę, niebieskie oczy błyszczały, na wargach błąkał się lekki uśmiech.

      Rozpierała go duma i radość. Trudno się dziwić. To był najszczęśliwszy dzień w jego krótkim jeszcze życiu. Właśnie skończył szkolenie wojskowe, złożył ślubowanie i z dniem dzisiejszym został oficjalnie wcielony w szeregi terrańskiej floty wojennej.

      Co prawda cała flota liczyła zaledwie jeden okręt, ale za to nie byle jaki. „Hajmdal” był drednotem – liniowcem mogącym prowadzić samodzielnie działania wojenne. Miał solidny kadłub, wzmocniony dodatkowym pancerzem, trzy pokłady i hangar zdolny pomieścić osiem eskadr myśliwców oraz dwa promy desantowe. Wyposażony w napęd nadświetlny najnowszej generacji, szereg dział laserowych, wyrzutnie rakiet atomowych i torped plazmowych, sensory bliskiego oraz dalekiego zasięgu, stanowił jeden z najpotężniejszych okrętów w Galaktyce. I pierwszy należący do ludzkości.

      Nagle uśmiech spełzł z ust młodzieńca, a blask w jego oczach zgasł. Machinalnie dotknął naszytego na lewym ramieniu munduru emblematu, przedstawiającego Ziemię z zarysem kontynentów. Symbol Federacji Terrańskiej powstał na podstawie zdjęć sprzed ponad trzech wieków, bowiem kolebka ludzkości już nie istniała. Pewnego dnia planeta rozprysła się na tysiące kawałków niczym ozdobna szklana kula zrzucona z nocnej szafki na podłogę. Nic nie pozostało ze wspaniałej niegdyś cywilizacji i wielkich metropolii. A nastąpiło to w momencie, gdy człowiek dopiero sięgał gwiazd.

      Na Marsie powstały pierwsze kolonie. W Pasie Kuipera zaczęto wydobywać surowce i transportować je na Ziemię. Statki zwiadowcze opuszczały granice Układu Słonecznego i podróże międzygwiezdne były


Скачать книгу