Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. Larson
Nie wiem.
Wyświetliłem widok na Yale na stole konferencyjnym. Świat wyglądał w sumie tak samo. Wiedziałem jednak, że prądy morskie będą potrzebowały więcej niż minuty na zmianę kształtu.
– Jak to nie wiesz? Włamałeś się do pierścienia czy nie? Przyjął którąś z tych sześciu miliardów komend?
– Tak, jedną. Tę, którą wysłałem na końcu.
– Dobra... Czyli zasypałeś pierścień spamem, aż w końcu przyjął jedno z poleceń i je wykonał. To mi wygląda na działanie po omacku, Marvinie. Odniosłem wrażenie, że masz pewne pojęcie o tym, co robisz.
– Algorytm nie należał do wyrafinowanych – przyznał.
– Więc jakie polecenie przyjął? – zapytała nagle Sandra. – Co mu rozkazałeś?
– Nie mam pojęcia. Dlatego przerwałem, gdy tylko zaakceptował komendę. Aby nauczyć się, jak przejąć kontrolę nad nieznanym urządzeniem, trzeba eksperymentować. Następny krok to obserwacja jego zachowania i uaktualnienie mojej bazy danych.
– Nie podoba mi się to – powiedziała Sandra. – Myślałam, że wiesz, co robisz. To brzmi tak, jakbyś wciskał każdy przycisk na pilocie, aż coś się stanie z telewizorem.
– Trafna analogia – powiedział Marvin.
– A co, jeśli znalazłeś przycisk samozniszczenia? – zapytała z naciskiem.
– Wątpię, aby taka funkcja istniała. Ale gdyby tak było i gdybym zdołał ją uruchomić, do tej pory zaobserwowalibyśmy już dramatyczne skutki.
Wpatrywaliśmy się w stół konferencyjny. Widniał na nim Yale, błękitno-biały i śliczny, wypełniający ekran. Wszyscy mrużyli oczy, niektórzy zaciskali zęby. Co myśmy zrobili temu pięknemu, nieszczęsnemu światu? Czyżbyśmy jeszcze pogorszyli sytuację jego pechowych mieszkańców?
Wiedziałem, że wkrótce się dowiemy.
Rozdział 9
– Profesor Hoon próbuje się z nami skontaktować, pułkowniku Riggs – oznajmił Marvin. – Sprawia wrażenie poruszonego.
– Pewnie dlatego, że zrobiłeś coś okropnego – powiedziała Sandra.
Zawahałem się, czy na pewno chcę kazać Marvinowi otworzyć kanał. Hoon z pewnością o wiele lepiej niż my wiedział, co się działo tam w dole. Bardzo możliwe, że Marvin niechcący zwiększył siłę ssania.
– Nie zamierzasz z nim porozmawiać, Kyle? – zapytała Sandra.
– Jasne, czemu nie. Otwórz kanał i zacznij tłumaczyć, Marvinie.
– Kanał otwarty.
– Profesorze Hoon – powiedziałem, siląc się na optymistyczny ton – wykonaliśmy pewne wstępne testy i...
– Jestem w prawdziwym szoku – przerwał mi Hoon. – Wszyscy moi pracownicy naukowi będą natychmiast musieli zrewidować wasze oceny. To oczywiste, że nasze systemy ewaluacyjne są wadliwe. Oceniając was, popełniliśmy zdumiewająco duży błąd.
– Cóż... – zacząłem, niepewny, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa – mogę pana zapewnić, że nie po raz pierwszy ktoś mnie błędnie ocenił.
– Tak. Zmyliły nas pańskie prostackie, nacechowane emocjonalnie reakcje. Pomimo rozumowania na poziomie niewiele wyższym od zwierząt wasz gatunek dokonał zadziwiającego cudu inżynierii. Usiłujemy go wyjaśnić i prosilibyśmy o waszą pomoc w badaniach.
– No dobra. Da się zrobić. Ale najpierw niech pan mi powie: czy skutki były pozytywne?
Na kilka sekund zapadła pełna wahania cisza.
– Pańska odpowiedź rzuca cień podejrzenia na wasze osiągnięcia, pułkowniku Riggs. Wskazuje ona na brak pewności odnośnie do rezultatu, co z kolei sugeruje brak kompetencji.
– Słuchaj pan – powiedziałem, tracąc nad sobą panowanie. – Przeprowadziliśmy eksperymentalną próbę, żeby poprawić waszą sytuację. W przeciwieństwie do was nie mamy na miejscu sprzętu pomiarowego, żeby sprawdzić wyniki. Pytam tylko o potwierdzenie.
– Ale pominął pan kluczowy element zapytania o potwierdzenie. Nie poprosił nas pan o potwierdzenie konkretnej zmiany sytuacji. Obawiam się, że ten wzorzec zachowania jest mi nieobcy. Kiedy uczeń zadaje tego rodzaju pytanie swojemu mistrzowi, często wskazuje to na jedną z dwóch możliwości: albo oszukiwał, albo mu się poszczęściło.
Popatrzyłem na Marvina. Homar trafił w samo sedno. Jeśli rozwiązaliśmy ich problem, to jednocześnie oszukiwaliśmy i nam się poszczęściło. Ale nie chciałem mu tego powiedzieć. Przede wszystkim jego gatunek wkurzał mnie jak cholera. Poza tym, gdyby poznali prawdę, mogliby stać się mniej wdzięczni i mniej chętni do współpracy z nami.
– Profesorze Hoon – powiedziałem stanowczo – my w Siłach Gwiezdnych nie nawykliśmy do posądzeń o niekompetencję. Pozwoli pan, że podsumuję fakty: przez dłuższy czas zmagaliście się z problemem technicznym o katastrofalnych skutkach. W żaden znaczący sposób nie zdołaliście go rozwiązać ani złagodzić jego efektów. Wezwaliście nas na pomoc, a my przylecieliśmy i zostaliśmy zaatakowani.
– Już wytłumaczyliśmy swoje rozumowanie. Nasz gatunek nie ma w zwyczaju się powtarzać.
– Nie proszę o powtórzenie. Zmierzam do czegoś. Pomimo waszych niepowodzeń i tego bezmyślnego ataku rozwiązaliśmy wasz problem w ciągu kilku godzin. Po tym wszystkim wasze uprzedzenia wobec Sił Gwiezdnych znów sprowadziły was na manowce: zamiast uprzejmie przyjąć rolę ucznia u stóp swojego mistrza, nadal obstajecie przy własnych urojeniach. My w Siłach Gwiezdnych zwracamy uwagę na mierzalne fakty. A teraz, jako Nadrzędny Badacz pracujący nad tym eksperymentem, dwukrotnie poprosiłem o potwierdzenie kluczowych informacji.
– Nie sprecyzował pan, o jakie informacje chodzi.
– Oczekuję wstępnego raportu. Nie podajemy swoich oczekiwań, abyście zachowali obiektywność przy jego składaniu.
– Ach – powiedział profesor Hoon, jak gdyby go nagle olśniło. – Przepraszam najmocniej. Źle odczytaliśmy pańskie intencje. Raz jeszcze przepraszam za nasze podejrzliwe pytania. Ma pan rację. W obecnej sytuacji musimy przyjąć rolę uniżonego ucznia, choć do tego nie nawykliśmy. Być może istnieje błąd w naszym systemie. Interesujące. Później zażądam pełnej analizy naszej dzisiejszej rozmowy, ale to teraz nieistotne. Liczy się fakt, że pierścień na dnie naszego morza już nie przemieszcza cieczy poza planetę.
Wszyscy uśmiechnęli się na te słowa. Tylko Kwon ze znudzeniem rozparł się w fotelu. Pozostali odetchnęli z ulgą.
Sandra wstała, podeszła do Marvina i uścisnęła jego korpus.
– Udało ci się, ty szalony robocie – powiedziała.
Zaskoczony Marvin uniósł swoje kamery i przyjrzał jej się z każdego kąta, ale nie cofnął się. Zaśmiałem się pod nosem. Pewnie po raz pierwszy przytuliła go prawdziwa, żywa dziewczyna.
– Ty chyba naprawdę lubisz nerdów, co? – zapytał Kwon.
– Tak – przyznała.
Nie byłem pewien, jak to rozumieć, więc ich zignorowałem. Zastanowiłem się nad sytuacją z Hoonem. Postanowiłem, że przyszedł czas, aby zmusić go do ustępstw. Jeśli nie teraz, to kiedy? Właśnie uratowaliśmy jedną trzecią ich populacji.
– Profesorze Hoon – powiedziałem gorliwie – teraz, gdy obecny kryzys został zażegnany, chciałbym poprosić, aby rozważył pan inną kwestię.
– Jestem bardzo zajęty, ale w drodze wyjątku