Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson
z włosami.
Musiałem ją zabrać do pokładowego automatu medycznego – drogiej zabawki łączącej elektroniczny mózg ze wszystkimi przyrządami chirurgicznymi, programami diagnostycznymi i lekami, jakie da się upchnąć do urządzenia o rozmiarach trumny. Było równie zaawansowane, jak wojskowe jednostki do intensywnej opieki, z których korzystały Siły Gwiezdne. Wiedziałem, że automat zdoła jej pomóc.
Musiał.
Z łomoczącym sercem i bluzgami na ustach wziąłem Olivię na ręce. Oparłem się barkiem o hermetyczne drzwi i krzyknąłem do mózgu statku:
– Otwieraj drzwi do mesy!
– Nie mogę wykonać polecenia. Nie przywrócono ciśnienia w zewnętrznym korytarzu.
Warknąłem ze wściekłości, zaniosłem ją do innych drzwi i przeszedłem przez kuchnię. Przez cały ten czas czułem płynącą mi po rękach krew, która kapała na podłogę. W gorączkowym pośpiechu biegłem korytarzami, okrężną drogą zbliżając się do automatu medycznego. Wreszcie trafiłem na kolejne hermetycznie zamknięte drzwi.
– Chart, otwieraj te cholerne drzwi! – wydarłem się.
– Nie mogę wykonać polecenia. Nie przywrócono ciśnienia w zewnętrznym korytarzu.
– Czy automat medyczny znajduje się po drugiej stronie tej grodzi? – zapytałem.
– Potwierdzam.
– Otwórz awaryjne przejście w ścianie.
– Rozkaz odrzucony. Tylko upoważniony personel może wydawać rozkazy awaryjne zagrażające życiu pasażerów.
Krzyknąłem i kopnąłem w ścianę, aż się nieco wgięła. Wiedziałem, że Olivia umrze, jeśli nie umieszczę jej w automacie.
– Jedyna upoważniona osoba jest nieprzytomna! Musisz mieć jakiś protokół obejścia tych przepisów!
Maleńka jak główka szpilki kamerka omiotła mnie i Olivię.
– Przyznano tymczasowe upoważnienie.
Inteligentny metal zaczął się rozpływać i formować okrągły otwór pośrodku ściany, tworząc tunel łączący przeciwległe pomieszczenia. Nie czekając, aż się powiększy, przecisnąłem się na drugą stronę i zakrwawioną ręką wcisnąłem przycisk otwierania automatu. Pokrywa z nanoszkła uniosła się, a wtedy położyłem Olivię w podobnej do trumny kapsule. Zatrzasnąłem wieko i uruchomiłem automat medyczny, który zajął się nią wszystkimi czterema ramionami. Wbił w ciało igły i czujniki, odpalił skalpele laserowe i zaczął zręcznie rozcinać ubranie.
Odwróciłem wzrok. Nie mogłem patrzeć, jak maszyna kroi miłość mojego życia. Mdliło mnie.
Zachodziłem w głowę, co się, do cholery, stało. Czyżby trafił w nas meteoroid rozpędzony tak bardzo, że przebił się przez trzy warstwy kadłuba? Nie przychodziło mi do głowy inne wyjaśnienie.
Byłem głupi, a Olivii przyszło zapłacić cenę za moją beztroskę. Powinienem się uprzeć, żeby przed podróżą poddała terapii nanitami. Wyznaczono nam termin za dwa miesiące, ale wiedziałem, że nasze rodziny były dostatecznie wpływowe, by załatwić zabieg wcześniej. Zamierzałem udać, że przyjmuję zastrzyk z nanitów jako dorosły, aby zataić fakt, że w rzeczywistości byłem znanityzowany przez całe życie.
– Proces nieudany – oznajmił niespodziewanie automat. – Funkcje życiowe słabną. Zostaną zastosowane radykalne środki ratowania życia, chyba że upoważniony personel postanowi inaczej.
– Radykalne środki? Jakie radykalne środki? – Popatrzyłem na ekrany, próbując cokolwiek pojąć z odczytów medycznych. To cholerstwo było podobno szczytem techniki. Rozpaczliwie próbowałem przypomnieć sobie, co słyszałem o możliwościach takich modeli.
Automat nie odpowiedział.
– Nanity. Zamierzasz ją znanityzować – powiedziałem.
Rodzice wstrzyknęli mi nanity we wczesnym dzieciństwie, lecz Olivia miała dostać zastrzyk dopiero po otrzymaniu pierwszego przydziału. W Siłach Gwiezdnych było to wymogiem do pełnienia służby. Nanomaszyny rekonstruowały ludzkie ciało od środka, a potem już zawsze żyły w symbiozie z organizmem gospodarza. W wyniku tego latający w kosmos ziemscy wojskowi szybciej dochodzili do zdrowia, byli silniejsi i mieli lepszy refleks niż zwyczajni ludzie. A Olivia wciąż jeszcze była „naturalną” kobietą.
– Rozpoczynam wstrzykiwanie nanitów. Radykalny zabieg ratowniczy w toku. Proszę odsunąć się od pokrywy.
Nie wiedzieć czemu posłuchałem. Odsunąłem się od półokrągłego wieka z nanoszkła. Ostrzeżenie nadeszło w samą porę, bo nagle szyba pokryła się siateczką pęknięć, gdy coś uderzyło w nią z siłą pocisku. Rozejrzałem się odruchowo i dopiero po chwili dotarło do mnie, co się dzieje.
Choć Olivia została uśpiona, jej ciało reagowało na wlewające się do żył nanity, które teraz rekonstruowały tkanki dziewczyny. Napędzane bólem i adrenaliną konwulsje uszkadzały szybę automatu, choć pęknięcia już powoli znikały, gdy szkło się naprawiało. Miałem nadzieję, że wytrzyma.
Po kilku minutach Olivia trochę się uspokoiła, więc znów się nad nią pochyliłem. Skóra dziewczyny wyglądała, jakby wiły się pod nią robaki, a ona sama krzywiła się z bólu i szarpała głową, jak gdyby śniąc najstraszniejszy koszmar, jaki można sobie wyobrazić. Miałem ochotę coś rozwalić, zwłaszcza że nie wiedziałem, jak ta terapia na nią wpłynie. Nanity były zdeterminowane, ale głupie – realizowały program odbudowy mięśni i kości nawet wtedy, gdy pacjent już zmarł. Tato opowiadał mi o pogrzebach, na których chowano zwłoki marines w nienaruszonym stanie, bo nanity naprawiły ciała, choć nie utrzymały ludzi przy życiu.
Usiadłem na podłodze i zacząłem obrzucać sam siebie ciągiem wyzwisk tak obelżywych, że mama doznałaby szoku, a i tato byłby zaskoczony. Nigdy nie miałem skłonności do obwiniania się, ale teraz mogłem doświadczyć poczucia winy w całej pełni. Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym zrobić. Próbowałem przypomnieć sobie hinduską modlitwę o uzdrowienie, której nauczyła mnie w dzieciństwie mama, ale nie umiałem przywołać słów z pamięci.
– Radykalne środki ratownicze zawiodły – obwieścił jakiś czas później automat medyczny. Zerwałem się na równe nogi i położyłem dłonie na szybie. Odniosłem wrażenie, że Olivia spokojnie śpi, ale nie umiałem poznać, czy oddycha.
Gorączkowo sprawdziłem odczyty funkcji życiowych. Zobaczyłem tylko płaskie, czerwone linie.
Rąbnąłem ręką w nanoszkło, znów pokrywając je siateczką pęknięć, a potem bezwładnie osunąłem się na podłogę. Zacząłem głęboko oddychać, ale i tak miałem wrażenie, że do moich płuc nie dociera powietrze.
Chciało mi się wrzeszczeć na tę głupią maszynę, ale wiedziałem, że to nie pomoże. Nawet w pełni zautomatyzowane urządzenie może pracować lepiej, gdy obsługujący je człowiek przynajmniej przeczyta instrukcję, a ja tego nie zrobiłem. Właściwie to całkiem spieprzyłem sprawę, wskakując sobie beztrosko na Charta prosto z farmy, bez odprawy poświęconej bezpieczeństwu i bez choćby pobieżnego zapoznania się z systemami tego konkretnego statku. Cztery lata szkolenia w Akademii wyparowały mi z głowy przy pierwszej okazji.
Nie wierzyłem ludziom, którzy nazywali mnie aroganckim dupkiem – aż do teraz. Mieli w stu procentach rację, a Olivia leżała martwa, bo mnie wydawało się, że oboje jesteśmy nieśmiertelni.
Gdy wreszcie odzyskałem oddech, zacząłem się zastanawiać, jak doszło do tego „wypadku” i – co najważniejsze – kto jest za niego odpowiedzialny.
Rozdział 3