Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson

Star Force. Tom 10. Wygnaniec - B.V. Larson


Скачать книгу
prostu wiedzieć, co się dzieje, a twój ojciec trzyma mnie na dystans.

      – Mogłeś przyjść porozmawiać wcześniej, a nie w środku nocy. Zanim postanowiłeś się upić. Tak, widziałam, jak się przyssałeś do tamtej butelki.

      – No, teraz już wytrzeźwiałem. Jestem tu i cię potrzebuję.

      – Riggs…

      – Nie w tym sensie. Posłuchaj, dobra? Powiedz, co wiesz. To znaczy musiałaś coś słyszeć.

      – Nie wolno mi o tym mówić. Poza tym niewiele tego jest.

      – Powiedz – poprosiłem z naciskiem.

      – Podsłuchałam jedną rzecz. Śledczy powiedział, że siłę ładunku wyliczono dokładnie tak, żeby zabić osobę w kajucie, ale nie zniszczyć reszty statku.

      Kiwnąłem głową.

      – Więc to na pewno próba zamachu.

      – Tak sądzę.

      Nachyliłem się i zajrzałem jej w twarz.

      – Wtedy, w samochodzie, mówiłaś, że chcesz coś zrobić. To było na poważnie?

      – No jasne.

      – No to się ubieraj. Musisz mi pomóc wejść na jacht.

      – Czemu? Myślisz, że odkryjesz coś, co inni przeoczyli?

      – Nie. Chcę go ukraść i polecieć tam, gdzie chciała mnie zabrać Olivia. To moja jedyna poszlaka.

      Na chwilę zaniemówiła. Wpatrywała się we mnie z otwartymi oczami.

      – Nabierasz mnie?

      – Mówię serio.

      Po chwili zastanowienia oznajmiła:

      – Jeśli chcesz mojej pomocy, lecę z tobą.

      – Mowy nie ma. Wystarczy, że Olivia zginęła. Twojego życia nie będę ryzykował.

      – Nie masz nic do gadania. To jacht mojego ojca i zareaguje tylko na moje dane biometryczne, a ty nawet nie wiesz, dokąd moja siostra chciała cię zabrać.

      Zmrużyłem oczy.

      – A ty wiesz?

      – Była moją siostrą. Oczywiście, że wiem. Rozmawiałyśmy prawie codziennie.

      – Więc dokąd mieliśmy lecieć?

      Pokręciła głową.

      – Powiem ci, jak wyruszymy. Słyszałam o tobie. W przeciwnym razie zostawisz mnie i zabierzesz statek.

      – Ludzie zmyślają o mnie takie historie. Nazwisko Riggs to czasem przekleństwo. Po prostu wpuść mnie na pokład i daj mi polecieć.

      Z uporem pokręciła głową i skrzyżowała ręce na piersi. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Nie zanosiło się na to, że dziewczyna ustąpi.

      – Cholera, nie mam na to czasu – powiedziałem. – Dobra, wygrałaś. Pakuj się i lecimy.

      Trzeba przyznać, że szybko była gotowa. Niezauważeni wymknęliśmy się z rezydencji tylnymi drzwiami. Adrienne zatrzymała się przez chwilę na patio. Odczekaliśmy, aż strażnik zniknie za rogiem, a potem pobiegliśmy po mokrym trawniku do pobliskiego zagajnika. Nikt nigdy nie zwraca uwagi na ludzi, którzy chcą opuścić chronione miejsce.

      Za zagajnikiem poprowadziłem ją ścieżką w kierunku jachtu, który stał na swoich saniach obok stawu. Adrienne położyła dłoń na płytce modułu biometrycznego przy głównym włazie, a ten się otworzył.

      Zaraz po wejściu wymusiłem na Adrienne, żeby nadała mi uprawnienia personelu dowódczego. Niemożność wydawania statkowi poleceń kosztowała mnie cenny czas w sytuacji kryzysowej i nie zamierzałem powtórzyć tego błędu. Sprawdziłem też, czy nowy automat medyczny jest w pełni zaopatrzony w środki lecznicze.

      – Na pewno nie chcesz się znanityzować przed odlotem? – zapytałem.

      Zadrżała, masując ramiona, choć wcale nie było zimno.

      – Nie. Nigdy nie podobała mi się wizja maleńkich robotów w moich żyłach, choćby nie wiem jak bardzo były pożyteczne.

      Nie sprzeczałem się, bo potrzebowałem jej pomocy. Musieliśmy odlecieć, zanim nas złapią. Jak najszybciej odhaczyłem kolejne pozycje z listy procedur kontrolnych. Kląłem, że tracimy czas, ale nie zamierzałem bez potrzeby ryzykować. Upewniłem się, że wszystkie uszkodzenia zostały naprawione dzięki wymianie komponentów, zastosowaniu nanitów konstrukcyjnych i przeprogramowaniu inteligentnego metalu. Na koniec wyłączyłem transponder, żeby nie mogli nas śledzić.

      Wreszcie wystartowaliśmy, najciszej jak się dało. Gładko wzbiliśmy się w powietrze, a opływowy kształt jachtu ciął atmosferę niczym delfin wodę, gdy repulsory nas rozpędzały. Mogliśmy przekroczyć barierę dźwięku, ale nie chciałem wytworzyć gromu dźwiękowego. Lepiej, żeby lord Grantham jak najpóźniej odkrył, co zrobiliśmy.

      – Domyślam się, że lecimy do orbitalnej stacji paliwowej? – zapytała, gdy lekko odchyliłem drążek sterowniczy.

      – Tak – odpowiedziałem. – Tam musieli umieścić bombę.

      – Zgadzam się, bo ojciec kazał skrupulatnie przeanalizować nagrania monitoringu na naszej posesji i śledczy niczego nie znaleźli. Mózg Charta wykrył niewielkie odchylenie masy statku po opuszczeniu stacji. Przybyło mu tylko parę kilo, za mało, żeby wywołać alarm.

      – Może to dlatego bomba była mała. Większa zostałaby wykryta.

      – Tak myślę.

      Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Dopiero teraz zrozumiałem.

      – Więc jednak wiesz to i owo na temat śledztwa?

      Adrienne wzruszyła ramionami.

      – No, skoro i tak zwinęliśmy ojcu jacht… Przyznam, że podsłuchiwałam, ile się tylko dało.

      – Świetnie.

      Uśmiechnąłem się. Jacht pędził w górę niczym rakieta z dawnych czasów, tyle że bez strumienia gazów wylotowych. Ciągle przyspieszaliśmy, a powietrze było coraz rzadsze. Dwie minuty później dotarliśmy na skraj kosmosu, a za kolejnych dwadzieścia mieliśmy znaleźć się przy stacji orbitalnej, gdzie statki napełniały baki przed wyruszeniem w czerń kosmosu.

      Adrienne zapytała:

      – Więc co będziemy robić na stacji? Ludzie ojca już przesłuchali załogę i skonfiskowali nagrania.

      Odwróciła się od przedniej szyby i spojrzała prosto na mnie.

      – Nie lecimy tam, żeby prowadzić śledztwo. Ktokolwiek podłożył bombę, już dawno zniknął, a poza tym, tak jak mówiłaś, wszystkim zajęli się zawodowcy. Nie, my potrzebujemy tylko zatankować, jak każdy przed długą podróżą. Wolę to zrobić teraz, bo potem mogliby nas zatrzymać.

      Wkrótce dotarliśmy na stację. Tym razem kazałem mózgowi zachować szczególną ostrożność i raportować każde odchylenie od normy. Wszystko szło gładko, bez stuknięć i szarpnięć, które pamiętałem z poprzedniego lotu. Pstryknąłem palcami i zapytałem:

      – Przesłuchali pilota, który był z nami ostatnim razem?

      – Tak, jest niewinny. Pracuje dla nas od lat.

      Wykrzywiłem wargi. To by było zbyt proste. Mimo wszystko, z perspektywy czasu, spojrzenie, którym mnie obrzucił, wydawało się podejrzane.

      Po zatankowaniu powoli oddaliłem Charta od stacji i ruszyłem tą samą trasą, co poprzednio, choć tym razem normalnym tempem, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Obrałem kurs na pierścień Tyche,


Скачать книгу