Szpieg z Bejrutu. Joakim Zander
hipiska? Mimo to obiecuje, że się postara, i uśmiecha się do niej grzecznie. Czuje, że taki naturalny uśmiech stanowi najlepszy dowód jego wrodzonego talentu dyplomatycznego. Jest pewien, że dzięki niemu daleko zajdzie.
– Proszę – mówi Alexa, wciskając mu wizytówkę. – To na wypadek, gdybym jutro rano nie zdążyła się pożegnać. W razie czego możesz mnie odwiedzić. Tylko najpierw zadzwoń, baby, bo Szatila to prawdziwy konglomerat. Łatwo się tam zgubić, jeśli nie wiesz, jak sobie radzić w takich miejscach.
Alexa znowu całuje go w policzek. Jej oddech pachnie winem i czosnkiem, ale napawa go poczuciem bezpieczeństwa. Alexa odsuwa się od niego i zagląda mu głęboko w oczy.
– Bejrut to nie Szwecja, habibi. Bądź ostrożny. We wszystkim.
Dwie minuty później Jacob idzie Armenia Street wąskim spękanym betonowym chodnikiem. Mija kolejne bary, z których gwar wylewa się wprost na zatłoczoną ulicę. Wszędzie słychać trąbienie samochodów i motocykli. Dominuje Calvin Harris i arabski pop, którego nigdy wcześniej nie słyszał. Czuje się zagubiony i zmęczony. Ma wrażenie, że nigdy więcej nie zaśnie.
Mężczyzna, którego poznał na tarasie, mówił prawdę. Schody znajdują się zaledwie pięćdziesiąt metrów od budynku. Stopnie pomalowane są na czerwono, zielono, niebiesko, czarno i żółto, tworząc jakiś abstrakcyjny wzór. Prowadzą do położonej wyżej dzielnicy. Nazywa się Al-Aszrafijja i mieszkają w niej bogate, chrześcijańskie elity. Jego dom stoi w dzielnicy robotniczej, Mar Mikhael.
Nieznajomy czeka na niego mniej więcej w połowie schodów. Jacob unosi dłoń i energicznie go pozdrawia, w dziecinny sposób. Mężczyzna uśmiecha się i daje mu znak, żeby Jacob poszedł za nim na górę. Ten waha się przez chwilę. Wie, że nie powinien tego robić, przynajmniej nie w pierwszy dzień swojego pobytu w Bejrucie. Może lepiej zaproponować, że zdzwonią się któregoś dnia? Teraz powinien już iść spać, zastanowić się nad swoją karierą i nowym życiem, bo od kiedy zaczął marzyć, marzy tylko o tym. Rano zadzwoni do Agnety i spyta ją, czy może przyjechać do ambasady. Pokaże im, że jest zaradny, obowiązkowy i pracowity. Właśnie tak powinien się zachować.
Ale wie, że tego nie zrobi, a kiedy staje na pierwszym stopniu, z trudem się powstrzymuje, żeby nie ruszyć na górę biegiem.
Idą schodami, Jacob jest już zdyszany od tego wchodzenia na górę. Stopni jest więcej, niż się spodziewał. Na górze panuje niezwykła cisza. Jest środek nocy, a uliczny hałas z Armenia Street dociera najwyżej do połowy schodów. Obaj idą środkiem ulicy, bo o tej porze ruch pośród zniszczonych domów w stylu art déco całkowicie zamarł. To zupełnie inny Bejrut od tego, który obserwował w ciągu dnia. Można odnieść wrażenie, że to zupełnie inne miasto. Wszędzie widać chaos, a tu panują cisza i spokój. Ulice i zaułki są puste. Dzielnica wygląda tak, jakby jej mieszkańcy opuścili ją podczas ewakuacji albo na skutek jakiejś apokalipsy.
Jacob idzie w milczeniu obok nieznanego mężczyzny i wciąż nie wie, dokąd zmierzają. Prawda jest też taka, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Mijają setki zaparkowanych na ulicy zakurzonych samochodów, zerkają na siebie z ukosa, ale nie patrzą sobie w oczy. Jacobowi krążą po głowie różne myśli, szuka właściwych słów, żeby jakoś zacząć rozmowę, ale jego mózg pracuje w zbyt szybkim tempie, przeskakuje z jednej myśli na drugą i na żadnej nie może się skupić. W końcu się poddaje, bo czuje, że nic mądrego nie wymyśli, i tylko idzie bezwolnie obok nieznajomego mężczyzny. Cała sytuacja jest dla niego czymś zupełnie nowym. Nigdy wcześniej nie stracił nad sobą kontroli aż do tego stopnia.
Nagle zatrzymują się przy zardzewiałym żelaznym ogrodzeniu, za którym jest coś, co przypomina ogród. W głębi stoi duży dom, który wygląda jak pałac. Jacob pochyla się, żeby zajrzeć między przęsłami do środka, bo ogrody i parki to w Bejrucie coś niezwykłego. Kiedyś czytał, że bejrucki park najbardziej przypomina kampus American University. Głośno chrząka.
– Co to za miejsce? – pyta i od razu żałuje, że się odezwał. Jego angielski ma wyraźne szwedzkie naleciałości i brzmi dość dziecinnie. Jego pytanie jest tak płaskie i żałosne, że nie powinien go zadawać. Lepiej by było, gdyby w ogóle się nie odezwał.
Na szczęście mężczyzna o znajomych oczach, których Jacob nigdy wcześniej nie widział, uśmiecha się tylko, wzrusza ramionami i idzie wzdłuż ogrodzenia. Przeciąga palcami po przęsłach i bębni po prętach.
– Nie wiem – odpowiada. – Może mieszka tu jakaś bogata rodzina, która uciekła przed wojną?
Odwraca się i patrzy na Jacoba.
– To bez znaczenia. Dzisiaj ten dom należy do nas, habibi.
Zatrzymują się przed krzywą, wysoką bramą zamkniętą na łańcuch. Mężczyzna pochyla się, pociąga za oba skrzydła i unosi je tuż nad ziemią.
– Spróbuj, może się przeciśniesz.
Jacob nie odpowiada. Bez wahania pada na kolana i przeczołguje się przez wąską szczelinę do ogrodu. W tym momencie nie myśli o konsekwencjach, nie myśli o niczym. Zależy mu tylko na jednym: żeby to się nagle nie skończyło.
Kiedy jest już po drugiej stronie, chwyta za dolną krawędź bramy i podciąga ją, żeby nieznajomy też mógł przedostać się do środka. Mężczyzna przyklęka na popękane płyty chodnikowe, spośród których wystają żółte pędy trawy.
W końcu obaj są w ogrodzie. Mężczyzna wskazuje Jacobowi krzywą drewnianą ławkę pod magnolią. Drzewo ugina się pod ciężarem ciężkich białych kwiatów, które lśnią w ciemnościach własnym blaskiem. Obaj siadają i prawie równocześnie otwierają usta. Wybuchają śmiechem, milkną i po chwili próbują jeszcze raz.
– Jestem Jacob – mówi Seger. Odwraca się do siedzącego na ławce mężczyzny i patrzy mu wreszcie w oczy.
– A ja mam na imię Yassim.
Jacob nigdy przedtem nie zakradał się nocą do cudzych ogrodów, nie umawiał się też na szybki seks na którymś z randkowych portali dla homoseksualistów. Nigdy by mu to nawet nie przyszło do głowy. Ma w życiu większe, jasno zdefiniowane cele. Nie oznacza to oczywiście, że nigdy o takich sprawach nie fantazjował. Przeciwnie – marzył o tym już w szkole średniej. Podczas bezsennych nocy serfował w ciemnościach po internecie i czuł, jak krew uderza mu do głowy. Odwiedzał portale, oglądał zdjęcia i filmy, dzięki czemu doznawał chwilowej ulgi i przeżywał coś na kształt imitacji zaspokojenia. Ale żeby od razu szukać zaspokojenia w realnym świecie? W tamtych czasach było to niemożliwe. Dopiero po przyjeździe do Uppsali, gdy poznał Simona, stał się tym, kim jest teraz. Tylko czy na pewno taki jest? Przecież wcale tak nie uważał. Tamtych przeżyć nie da się porównać z tym, czego doświadcza tutaj i teraz.
Rozgląda się wokół. Nigdy wcześniej nie był w takim miejscu i nigdy wcześniej nie miał do czynienia z ciemnością, która drga i dygocze, jak tutaj. Oddycha płytko i ostrożnie, na granicy bezdechu. Nie wie dlaczego, ale czuje się tak, jakby się bał, że jeden głęboki oddech wywróci cały świat do góry nogami, zachwieje równowagą, prawami przyrody.
Odwraca głowę i zerka na siedzącego obok mężczyznę. Yassim ma kilkudniowy zarost i falujące, średniej długości włosy. Ubrany jest w biały T-shirt i wytarte dżinsy. Wygląda jak tysiące innych mężczyzn i dlatego Jacob zaczyna się zastanawiać, jakim sposobem znalazł się w takiej sytuacji? Czy Yassim ma w sobie coś niezwykłego? Co takiego kryje się w jego spojrzeniu i głosie, że on, przyszły dyplomata, dał się tu przyprowadzić, stracił nad sobą kontrolę i poddał się uczuciu, którego nigdy wcześniej nie doznał?
Kiedy Yassim znowu się do niego odwraca, Jacob nie