Era Wodnika. Aleksander Sowa

Era Wodnika - Aleksander Sowa


Скачать книгу
To potwierdza wersję z trupami. To już coś. Szybko przeanalizowała sytuację i podjęła decyzję.

      – Może upiecze ci się tym razem. Jadę. Zobaczę.

      – Grzeczna dziewczynka. Dzięki. Cześć!

      – Grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne są wyspane. Wolałabym się wyspać, niż być w niebie, wiesz?

      W odpowiedzi usłyszała jednak tylko sygnał zakończonej rozmowy. Założyła błękitną, koronkową bieliznę, rajstopy i podreptała do kuchni. Wsypała łyżeczkę mocnej jak amfetamina kawy do ulubionego kubka. Myśli zaprzątała teraz obietnica materiału na poranny news. Chwilę potem przekręciła klucz w drzwiach.

      Z samochodowych głośników popłynęły rytmy remiksu 4 O’Clock In The Morning.

      – Nomen omen – mruknęła i mocniej wcisnęła gaz.

      Ten dzień miał wiele zmienić w życiu wielu ludzi. Także jej. Rozpoczynała się nowa era: Era Wodnika.

      4.

      Emil zrobił zdecydowany ruch dłonią, przywołując posterunkowego stojącego przed wejściem do szaletu.

      – On nas poprowadzi – wskazał chłopaka w mundurze, po czym go przedstawił: – Maciej Wilk.

      – W porządku. Lipski, witam! Ty to znalazłeś?

      – Tak.

      – Zatem, posterunkowy Wilk, macie u mnie przerąbane.

      Wszyscy się uśmiechnęli. Ostrożnie weszli do szaletu. Pilśniowe drzwi zwisały wyłamane. Pewnie wyważone kopniakiem – pomyślał Emil.

      – Na pewno został odcisk buta – zauważył.

      – Z pewnością – odrzekł Lipski, ukrywając zdziwienie. Sam nie wpadłby na to.

      Zapalili latarki. Blask krzyżujących się świateł obmacujących ściany oświetlił częściowo ciemne, zdewastowane wnętrze.

      – Mów! – Lipski zachęcił posterunkowego.

      – Zaczepił mnie żul na patrolu pod dworcem i powiedział, że w szalecie na placu Pedała leżą sztywni kumple i że ktoś ich załatwił.

      – Załatwił?

      – Tak powiedział. No to poszłem sprawdzić.

      Lipski słuchał. Nawet nie bardzo poraził prokuratora błąd językowy młodego policjanta. Bardziej interesował się, o czym mówi, niż jak to robi.

      – Rzeczywiście był tu ten z wersalki – wtrącił się Emil.

      – Z jakiej wersalki?

      – Tu jest wersalka. – Wskazał Lipskiemu latarką stary mebel.

      – Aha.

      Prokurator skupił się na słowach policjanta, nie dostrzegając otoczenia. Tymczasem martwy mężczyzna leżał na połamanym meblu. Wszyscy czterej skierowali światła latarek na zwłoki.

      – To ten pierwszy – rzekł posterunkowy.

      – A więc tutaj pili – Lipski zaczął oceniać sytuację.

      Emil spojrzał na prokuratora. W jego głosie nie było nawet cienia podniecenia jak u posterunkowego. Lipski oglądał z pewnością więcej trupów, niż chłopak miał płatków śniadaniowych w miseczce.

      – Trzeba zebrać odciski z butelek – zauważył komendant – a resztki wina, czy czegoś tam, dać do analizy w laboratorium.

      – W środku jest jeszcze kilka – wtrącił posterunkowy.

      – Tym bardziej. Dobra, mów, co dalej – komendant ponaglił młodego.

      – Znalazłem tego tu – wskazał zwłoki – i…

      – Wcześniej – przerwał zniecierpliwiony komendant – zanim go znalazłeś.

      – Zgłosiłem to i weszłem do tej dziury.

      – Sam?

      – Tak.

      – Źle zrobiłeś – stwierdził spokojnie. Lipski pokiwał głową z dezaprobatą.

      – Chciałem od razu to sprawdzić. Drugi czekał na górze – posterunkowy przytomnie się bronił.

      Emil nie komentował. Wiedział, że patrole są dwuosobowe. Znał mentalność krawężników, więc się nie zdziwił. „Co za kretyn” – Lipski określił młodego policjanta w myślach. Nie dość, że nie umie mówić po ludzku, to myśleć o swojej dupie także.

      – Ten żul mówił – tymczasem chłopak dukał jak przy tablicy – że trup nie jest jeden i że to jego kumple. Zaciekawiłem się.

      – Zaciekawiłem się – Emil powtórzył. – Co z tego?! Jak będziesz zgrywał bohatera, to zginiesz jako posterunkowy. Jak nie, to jako aspirant, a jak ci się poszczęści, może nawet jako komisarz albo inspektor – rzucił, łagodząc nieco nieprzyjemnie wrażenie.

      – Bardzo śmieszne, komisarzu Stompor. Ale on ma rację – Boss rzekł do młodego. – Na cmentarzu w Półwsi leży już nie jeden taki Sherlock Holmes jak ty. Zapamiętaj to.

      – Spisałeś go? – mruknął Lipski.

      – Kogo?

      – Tego, co tu leży – ironizował. – No tego, co ci to zgłosił! A kogo?

      – Aaa… Nie.

      – To o czym ty myślałeś?

      – Wie pan, panie prokuratorze – policjant natychmiast podjął obronę – to był Profesor.

      Boss z Lipskim nie rozumieli.

      – Jak się szlifuje krawężniki – ciągnął posterunkowy – to się zna tych żuli. Nie mają papierów, śmierdzą i nie ma sensu ich zatrzymywać. Tylko się zawszawić można. To Profesor powiedział o tym tutaj – wskazał trupa. – Nie spisałem go, bo i tak nie powiedziałby, jak się nazywa. Papierów nie ma i nie ma z czego spisać. Ale jak będzie trzeba, to go znajdę.

      Komendant otworzył usta.

      – Nie trzeba – Emil ubiegł przełożonego. – Sam to załatwię. Masz rację, posterunkowy, dobrze zrobiłeś.

      Znając tożsamość ważnego świadka, był częściowo zadowolony. Boss nie miał pojęcia o tym, co młody mówił. Zaczynał karierę jako milicjant. Ojciec był wysoko postawionym esbekiem. Nigdy nie był krawężnikiem.

      Lipski tymczasem przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu.

      – I co dalej? – zapytał po chwili.

      – No nic. Przyszłem i znalazłem trupa. Potem dałem znać naszym. Dalej to już pan inspektor się tym zajął…

      – Niewiele więc nam to dało – mruknął komendant.

      – No – przytaknął Lipski.

      – To się jeszcze okaże – Emil zaoponował, wciąż lustrując otoczenie.

      Wnętrze skrywało wykafelkowane ściany pokryte brudem. Pomieszczenie zbudowano w kształcie prostokąta. Przy jednym z boków zawieszone były zdewastowane i rozbite umywalki.

      – Myślałem, że będzie tu mokro – zauważył ze zdziwieniem Lipski.

      Nikt nic nie odpowiedział.

      – Woda jest zakręcona od dziewięćdziesiątego pierwszego – Emil mruknął po chwili, nie przerywając oględzin.

      – Skąd wiesz?

      – Nie tylko pana obudziłem, panie prokuratorze.

      –


Скачать книгу